Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki

Go down 
2 posters
Idź do strony : Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16 ... 22 ... 29  Next
AutorWiadomość
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyNie 1 Sty - 18:09:26

Arthur nie dokończył zdania, a Alfred nie zdążył mu powiedzieć, choć wiele bezczelnych odpowiedzi przychodziło mu do głowy. Zanim jednak zbił myśli w słowach, coś ciężkiego, czarnego opadło na nich chmurą magii, gęstej, lepkiej jak smoła, odbierającej barwy i kształty światu, który ich otaczał. Uśmiech na twarzy Alfreda rozmył się wraz z nim samym, a serce w piersi młodego króla zadrżało pod naporem wizji, które przesyłało mu stare, potężne zaklęcie.
Był matką, przyciskającą dziecko do łona i ojcem, zasłaniającym córkę własnym ciałem. Był żołnierzem osaczonym w potrzasku i zagonionym przez wilki samotnym chłopcem, który nocą łowił księżycowe cienie. Był wreszcie małym Alfredem, trzymającym mocno dłoń matki, prowadzącym ją po kamieniach śliskich od mułu przez płyciznę rzeki, obserwującym światła migające w czerni nocy, która wisiała groźnie ponad ich głowami, odbierając im poprzez strach oddech w piersi.
Nie było już Arthura i świata. Nie było niczego poza ciemnością, nieprzeniknioną, niepewną, obcą i straszną. Prowokującą, grożącą, ale nie noszącą przy tym żadnej obietnicy poza jedną. Śmierci. Niebezpieczeństwa. Zagrożenia. Przez chwilę Alfred poczuł się jak zwierzę podczas obławy. Wbił jednak paznokcie w wierzch lewej dłoni i odetchnął głęboko. Nie umiał pozbyć się dziwnego uśmiechu z twarzy, który zadrżał tylko raz.
Gdy Alfred przypomniał sobie matkę.
Ta magia była obrzydliwa, lepka, brzydka. Czuł to jako król, magia, która go wypełniała, ta królewska, wzdrygała się jak na widok starego, znienawidzonego wroga.
Alfred dostrzegł kształty, zarysy zwiewne jak mgła, kotłujące się w półmroku, w szarościach i grafitach. Poczuł jak jego oddech przyspiesza, serce mocniej uderza w piersi. Nadstawił uszu i napiął mięśnie.
Śmiech. Był taki dziwny, groźny, ale w jakiś sposób… Alfred nie umiał tego określić, ale ścisnął mu żołądek. Wybrzmiał tak dziwnie, tak ponad tym wszystkim. Gdzieś tam. Alfred zrozumiał, że pośród cieni jest Arthur i choć nie umiał go rozpoznać po samym kształcie, to śmiech przypomniał mu, że to nie tylko on i wrogowie… Gdzieś tam…
Alfred odetchnął, z czego śmiał się Arthur? Czy…? Och, tak. Oczywiście. Alfred mimowolnie musnął palcami miejsce, gdzie pod grubą warstwą drogiego materiału czaił się znak. Symbol. Ich umowa.
To faktycznie było zabawne.
Alfred skupił się na cieniach, skupił się na magii, która tętniła mu w żyłach. Poczuł dreszcz ekscytacji, mieszający się ze sztucznie wzbudzanym strachem. Skierował dłoń w stronę sylwetek. Tatuaż zapiekł go żywym ogniem, gdy palce przemknęły po kierunku, który zajmowała jedna z sylwetek.
- Och, Arthur, chyba znowu nie będziesz miał okazji mnie zabić.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyNie 1 Sty - 19:19:52

Zabij, mówiła ta magia. Zabij, bo i tak sam zostaniesz zabity, a walcząc, może przynajmniej uda ci się cokolwiek ugrać. Arthur zrozumiał, że cały ten plan polegał na tym, by on i Alfred pozabijali się nawzajem, bo przecież nikt by tego za nich nie zrobił. Nikt inny niż oni sami nie mógł stanąć do równej walki. Ktokolwiek ich zaatakował, był mądry i tchórzliwy...
Arthur odwrócił się na pięcie, słysząc, widząc i czując bez użycia ludzkich zmysłów. Nagle uderzył wyprostowaną dłonią prosto w obojczyk kogoś, kto zbliżał się do niego od tyłu. Postać wrzasnęła i upadła, gdy ogień zaczął pożerać ją od środka. Paliły się jego wnętrzności, krew wrzała i bulgotała, w skórze tworzyły się dziury. Wrzaski pokonanego człowieka natychmiast połknęła ciemność, a Arthur nie zdążył nawet nacieszyć się z tego, bo kolejna cienista sylwetka, wróg, wróg, niech zgnije i umrze w cierpieniach, rzucił się na niego gwałtownie, nie jak człowiek, ale jak dzikie, opanowane śmiertelnym instynktem zwierze. W cienistej, niewyraźnej ręce majaczyła się podobna do dużego noża broń. Arthur uśmiechnął się jedynie pogardliwie (umrzesz i tak umrzesz, jak wszyscy, więc zabierz tylu, ilu możesz...)
Kolejny cień wrzasnął nieludzko z bólu i upadł w ciemność. A Arthur ruszył przed siebie, kompletnie na oślep, przez mrok, który spowalniał jego ruchy i z każdego kierunku szeptał do niego szyderczo, patrzył, czyhał i straszył zagrożeniem.
Skądś dobiegł go głos. Arthur nie pamiętał, do kogo należy, nie potrafił go rozpoznać. Nie do końca nawet rozumiał słów, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że miałyby większy sens, gdyby potrafił zrozumieć, kto do niego mówi.
Zobaczył jednak kolejnych wrogów, rosłe sylwetki walczące pomiędzy sobą. Gdy skończą, przyjdą zabić i odebrać mu wszystko. Więc nie zamierzał pozwolić im skończyć.
Z łatwością zostawił za sobą dwa upadające w nicość ciała i nagle poczuł, jak coś mokrego i śliskiego spływa mu po dłoniach. Wzdrygnął się nieco, ale zignorował wrażenie, bo jeszcze nie znalazł tego, co trzeba było, nie uśmiercił każdego, kogo mógł uśmiercić...
I był kolejny. Arthur zbliżył się do niego, nie wiedząc, czy ten go zauważy, czy nie, ale mając absolutną pewność, że jeśli tak, to zrobią wszystko, by się zabić. Nie zamierzał zwlekać, tak jak do tej pory, ta czarna mgłą dawała mu na wszystko przyzwolenie i...
Nagle po jego ciele rozlał się dziwny, świetlisty, pulsujący ból. Arthur zatrzymał się i nagle, pośród tej ciemności, zobaczył srebrzysty ślad tatuażu w kształcie róży. Zamrugał gwałtownie i w ułamku sekundy szarpnął dłonią, w której zbierał najbardziej śmiercionośne zaklęcie, jakie znał. Rozpierzchło się, a w następnej sekundzie złapał Alfreda obiema dłońmi, jedną zaciskając na płaszczu, a drugą na ramieniu. Nie zobaczył go, ale poczuł i przypomniał sobie, czemu przed chwilą się śmiał i co oznaczały słowa, które usłyszał zaraz potem. Odetchnął.
— Niech szlag weźmie twoją zasadę, Alfred. To naprawdę ironiczne – sarknął w ciemność. – Ale chwyć moją rękę. Musimy znaleźć zdrajcę.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyNie 1 Sty - 20:42:06

Dwa srebrzyste tatuaże. To znaczy – w domyśle. Alfred odwrócony twarzą (najwyraźniej) do Arthura, nie dostrzegł jego znamienia, które nie rozbłysło srebrem w odcieniach szarości. Ale po pieczeniu nie miał wątpliwości, że o to miał przed sobą Arthura. Kształt był ciemny, mieszały się w nim rysy kogoś, kogo Alfred kiedyś spotkał. Jakiegoś zagrożenia, które nie umiał nazwać. Ale gdy ich skóra się zetknęła, gdy zbliżyli się, to dziwne wrażenie opadło z Alfreda i już nic nie zakłócało jego krzywego uśmiechu. Nagle słowa, krzyki i śmiech stały się wyraźniejsze i odcięły się w jego wspomnieniach na tle reszty zdarzeń.
Na końcu języka Alfred miał odpowiedź, że to naprawdę specyficzna pierwsza randka, ale zamiast tego schwycił dłoń Arthura, splatając razem ich palce. Roześmiał się lekko.
- Och, obawiam się, że możemy to spotkać wśród martwych… - zauważył spokojnie, w chwili w której dostrzegł inny cień. Złapał go za przód czegoś, co było śliskie w dotyku, palce musnął mu chłód złota, przez chwilę miał wrażenie, że dostrzegł błysk czegoś… Klejnotu maga na dłoni?
Nie miał pewności. To równie dobrze mogła być iluzja. Nie obchodziło go to. Czuł, jak ciało mężczyzny… Istoty? Staje się chłodne, jego skóra lodowata, a na ustach osiada szron. Nie był pewny czy widzi to, czy sam sobie to wyobraża. Odepchnął martwe, wyzbyte życia ciało od siebie.
- W pierwszej chwili myślałem, że to twój nowy, kreatywny pomysł – przyznał Alfred. – Ale chyba ktoś nie lubi cię tak bardzo jak i mnie. Patrz – mamy wiele wspólnego!
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyNie 1 Sty - 21:49:33

Arthur miał krew na dłoniach i uświadomił to sobie dopiero, gdy Alfred chwycił go za prawą rękę. Czyja to była krew i kiedy dokładnie zabił kogoś w tak paskudny sposób? Nie był pewny i absolutnie nie zamierzał teraz o tym myśleć. Ale jednak zdał sobie sprawę z tego, że znowu coś zmusiło go do zachowywania się jak potwór, do odczuwania satysfakcji z mordowania innych, z wykorzystywania magii do miażdżenia, niszczenia...
Zrobiło mu się zimno, przeszedł go lodowaty wiatr. Ścisnął dłoń Alfreda mocniej, na wypadek, gdyby ten z obrzydzenia i zaskoczenia spróbował się odsunąć.
— Możemy stracić kontakt, jeśli to zrobisz – powiedział, zapominając, że Alfred nie czyta w jego myślach. – A, gdy go mamy, wiemy, że wszystko inne jest przeciwko nam. Ta magia żywi się wojną... Nie przetrwa długo, jeśli będziemy współpracować.
Ciemność tętniła od wrogów, bo ciemność była wrogiem. Ale wśród niej poruszali się niepostrzeżenie ludzie. Teraz Arthur nie myślał już o nich jak o dzikich zwierzętach, teraz wiedział, że to tylko jacyś głupi samobójcy i ich śmierć jest niezbędna po prostu niezbędna do wydostania się z ciemności. Wiedział to.
— Ty nam nie pozwolisz – dodał i uśmiechnął się dziko, dobitnie, z satysfakcją.
I nagle zrobiło się bardzo cicho. Arthur nie słyszał nawet własnego oddechu, ani szmerów w ciemności. Przez jedną krótką, przeraźliwą chwilę, wydawało mu się, że ciepła, szorstka dłoń Alfreda jest wszystkim, co istnieje. Nie. To nie była przeraźliwa chwila. To była cholerna, najgorsza wizja, jakiej Arthur doświadczył. Tylko on i Alfred, razem, zamknięci na wieki. On i jedyna przeszkoda, przez którą mógł nigdy nie dotrzeć do swojego celu.
— Wspólnego wroga – powiedział. Wydawało mu się, że ciemność zafalowała. Coś się zbliżało.
Arthur drgnął i sprawił, że magia wypełniła go całego, a później skupiła się i przeszła do dłoni, tej samej, z którą splatały się palca Alfreda.
— Pokażmy mu, co to oznacza.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyNie 1 Sty - 22:46:15

Dłonie Arthura były lepkie i śliskie, ale Alfred nie pytał. Czując mocniejszy uścisk, słysząc wyrwane z kontekstu słowa, odruchowo sam zacisnął mocniej palce. Coś na kształt uśmiechu błąkało się na jego ustach, gdy patrzył w poruszające się naokoło nich cienie. Choć trzymali się blisko, nadal nie byli wyraźni. Rozumieli swoje słowa, ale ich gesty, figury były rozmazane, wyprane z kolorów. Przypominały o tym, że wystarczyłoby na chwilę stracić kontakt, by znowu pogrążyć się w tym koszmarnym szaleństwie, sprowadzanym na umysł całunem magii.
- Daj spokój, Arthur – parsknął Alfred. Przesunął językiem po spierzchniętych wargach, czując każde pęknięcie na suchej skórze.
Ekscytacja opadała ciężko na dno żołądka. Niepokój przypominał motyla trzepoczącego skrzydłami w jego klatce piersiowej. Oddech miał płytki, mięśnie napięte. Czuł się jak zwierze, ale nie zamierzał być królikiem.
To dziwne, czuć się tak, jakby nie było niczego innego poza nimi i tym, co czaiło się w mroku. Znowu przypomniał się Alfredowi tamten zapomniany król i po raz pierwszy poczuł dreszcz autentycznego, a nie wzbudzanego sztucznie strachu. Zamaskował go uśmiechem.
- To już coś, nie powiesz, że nie – zauważył lekko, jakby mówili o pogodzie.
Też go zauważył. Skupił w swoim ciele magię, która narastała gdzieś w okolicach jego klatki piersiowej, parząc go żywym ogniem – chciała się wydostać, ale ją powstrzymywał. Jeszcze trochę… Czubki palców mrowiły go nieprzyjemnie.
- Wiesz, że jestem w stanie mu nawet współczuć? – Alfred parsknął śmiechem na słowa Arthura. – Prawie. Osobno jesteśmy okropni, ale razem…
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyPon 2 Sty - 12:47:00

— Razem? – Arthur wpadł mu gładko w słowo i następnie roześmiał się po raz kolejny. Tym razem krótko, ale z wyczuwalnym szyderstwem. Ścisnął mocniej dłoń Alfreda, choć ta wcale nie próbowała się wycofać, ani uciec, nawet nie drgnęła na znak, że brzydzi ją albo dziwi krew.
— Otwórz w końcu oczy, Alfred. Osobno jestem jeszcze lepszy.
Potem wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Atak nadszedł od tyłu, w postaci kłębiącej się wokół nich ciemności i uwięzionej w nich pozostałych przy życiu ludzi. Arthur, absolutnie i po brzegi wypełniony wściekłością na zdrajców, ale głównie na Alfreda, szarpnął nieco dłonią i poczuł, że jego magia łączy się z mocą króla Pik i inną, normalniejszą, całkiem ludzką. To uczucie przytłumiło nawet jego duchowy sprzeciw, że nie ma żadnego "razem", że Alfred jest absolutnym głupcem za samą próbę powiedzenia czegoś tak kompromitującego i żenującego...
Ale jednocześnie Arthur czuł, że jego ciało wydłuża się daleko w przestrzeń i miesza z przygniatającą magią Alfreda. W nieprzeniknionej ciemności zabłysnęła na moment pojedyncza iskierka białego światła. Arthur wziął głęboki oddech. Choć czuł Alfreda, wiedział, że połączyli siły, to jednak on ich prowadził. Wiedział, co zamierza zrobić i jedna, zdradliwa myśl ukłuła go tym, że nie mógłby poradzić sobie całkiem sam.
— To zaboli – ostrzegł go tylko, zanim magia wybuchła, paląc wszystko na swojej drodze.

***

Obudził się widząc nad sobą szare, zachmurzone niebo. Wiał szalony, magiczny wiatr, szarpiąc ze sobą popiół i odór śmierci, burząc taflę ciemnego jeziora. W głowie Arthura coś dudniło donośnym bólem, jednak nie sprawiało, że czuł się pokonany. Wprost przeciwnie, zrozumiał, gdy do jego uszu zaczęły dobiegać spanikowane krzyki i chaos po drugiej stronie jeziora. Wypełniała go wciąż potężna magia i resztki śladu połączenia z Alfredem. Zaklęcie zadziałało znacznie lepiej, niż się spodziewał i teraz wciąż krążyło w powietrzu, choć rozdarło ciemność na strzępy...
Arthur podniósł się na kolana, a później wstał, choć kręciło mu się w głowie. Pośród spalonej trawy dostrzegł leżące poczerniałe zwłoki. Odruchowo spojrzał na swoje dłonie: krew na nich spopielała i nagle uleciała z wiatrem.
A pośród tych cieni i spalenizny, tuż obok, leżał absolutnie przytomny Alfred, jasny, biały, z szeroko otwartymi wściekle błękitnymi oczami. Arthur odetchnął ciężko i następnie prychnął z irytacją. Jego pierś wciąż wypełniała chęć, by się roześmiać. To on stworzył zaklęcie, ale głównie magia Alfreda sprawiła, że niemal nie rozerwali na strzępy całej okolicy.
Niech go szlag, nawet teraz te jego złote włosy nie wyglądały nawet na minimalnie pobrudzone, stwierdził Arthur. Zawiesił na Alfredzie bezmyślny wzrok, sam fizycznie nieporuszony. Tylko wiatr rozwiewał jego włosy i ubrania.
— Pierwszy atak za nami – odezwał się spokojnie. Nie pomógł Alfredowi wstać. – Statystykę czas zacząć.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyPon 2 Sty - 16:19:16

Alfred leżał, oddychając ciężko. Nadal czuł kołaczące boleśnie w piersi serce, ale ponieważ magia rozłożyła się na nich obu, jego ciało nie było tak zniszczone jak mogłoby być, gdyby sam musiał wykonać podobne zaklęcie. Pomijając już fakt, że pewnie nie potrafiłby utkać coś takiego jak Arthur. Delikatnego, skomplikowanego. Pajęczynę zaklęć złożoną z trzech nici – magii Arthura, Alfreda i królewskiej. Pięknego tworu, który rozdarł coś w podstawach rzeczywistości, nagły wybuch, po którym został tlący się jeszcze płomień w postaci magicznego wiatru.
Słysząc głos Arthura Alfred nie poruszył się. Jego oczy wciąż wpatrywały się w szare niebo, ciężkie od ciemnych, wiszących nisko chmur. Pachniało magią, śmiercią i krwią, której plamy wsiąknęły w piękny strój i sczerniałą trawę łąki. Tafla jeziora po raz pierwszy została wzburzona od czasu ich przybycia w to miejsce.
Alfred wyglądał jak poszarpane bóstwo zemsty, zniszczenia i, cóż, nadal był przy tym cholernie przystojny. Alfred odetchnął.
- Cóż… - zaczął. Odkaszlnął. – Nie poszło nam tak źle, prawda? – Uśmiechnął się przekornie.
Sapnął, uniósł się na łokciach i spojrzał na wzburzone, zaklęte magią jeziora.
- Zacznijmy odznaczać kto ile miał zamachów na swoje życie i potem podsumujemy, którego z nas nie lubią bardziej. Obawiam się, że wygram, ale wymyślimy ci dobrą nagrodę pocieszenia…
Przeszedł powoli do siadu, choć mięsnie zaprotestowały. W głowie trochę mu wirowało.
- …co to było za zaklęcie? Nie było… Pikowe. – Zrobił dziwny gest ręką, jakby to miało wszystko opisać.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyPon 2 Sty - 18:43:36


— Im poszło gorzej – odparł z namysłem Arthur.
Ciał niemal nie było widać, ponieważ wszystko wokół było spalone i czarne, nie tylko one. A jednak nieustający wiatr porywał ze sobą warstwy pyłu i rozwiewał smród spalonych ciał. Licznych. Arthur zamilkł i skupił się na moment, słuchając tego wszystkiego, co działo się pomiędzy szumem wzburzonego jeziora a szelestem trawy. Krzyki narastały, w ich stronę już zbliżali się żołnierze i magowie. Ale poza tym wszystkim było coś jeszcze – gdzieś, pośród tych martwych ciał...
Zamrugał i oderwał wzrok od Alfreda. To nie był odpowiedni moment na żarty, a mimo to, oczywiście, musiał żartować.
— Masz rację, to nie była nasza magia.– W jego oczach zajaśniało zrozumienie. – To stare zaklęcie Trefli. Jeszcze z czasów...
Zostawił Alfreda i odszedł prawie na sam koniec spopielonej polany, mijając nieruchome, jakby sklejone z powierzchnią zgrubienia. Arthur przystanął nieruchomo i zaczekał chwilę, nie więcej niż parę sekund. Na Alfreda albo na jakiś ruch, na któregoś ze zbliżających się nudnych, przeciętnych ludzi... Ale szybko przestał czekać. Sprawił, że wiatr wzmógł się gwałtownie i nagle proch i pył podniosły się i zatańczyły w powietrzu, odsłaniając jedno z leżących ciał. Tylko, że to wciąż było żywe.
Mag był na wpół spopielony, a jego nogi zmieniły się w proch. Brązowe oczy otwierały się jednak szeroko i świadomie, a twarz była na tyle widoczna, że Arthur natychmiast ją rozpoznał. Mag poruszył się gwałtownie, jakby próbował coś zrobić, coś powiedzieć, ale gdy otworzył usta, w środku miał już tylko czarny, żarzący się otwór. Resztki czarnego języka rozwiały się na wietrze.
Arthur stał nad nim bezlitośnie obojętny.
— Tak myślałem. Sam fakt, że jeszcze żyjesz, jest dowodem twojej potęgi. I szaleństwa.
Mag spojrzał na niego z nienawiścią. Choć Arthur nie był pewien, czy naprawdę widzi, czy ból pozwala mu na rozsądne myślenie. Tak czy siak, nie było sensu pozostawiać go przy życiu.
Arthur odwrócił się od maga i odnalazł spojrzeniem Alfreda. W duchu poczuł tylko nieprzyjemną pustkę. Wolałby, gdyby zdradził ktoś inny, niż jego magowie, wolałby, by tymi spopielonymi ciałami był ktokolwiek mniejszy, nieistotny, pozbawiony mocy. Ale nic nie mógł na to poradzić.
Przymknął oczy. Wokół niego zapłonęło i natychmiast zgasło na wietrze kilka iskierek, a resztki maga nagle szczerniały do końca i w jednej chwili rozleciały się, jak wszystko inne, na proch.
Nie było potrzeby, by ktokolwiek widział go w tak żałosnym stanie. Arthur uśmiechnął się do Alfreda dziwnie, inaczej niż zwykle, co nie znaczy, że przyjaźniej.
— Szkoda.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyPon 2 Sty - 21:10:36

Alfred zerknął na zwęglone, stopione ciała, tak mało ludzkie, że aż nie poczuł niczego. Patrzył na to wszystko bez wyrazu, spokojem osoby odciętej od świata zewnętrznego grubą barierą szkła. Nie czuł teraz niczego, ale nie był to efekt obojętności na cierpienie. W tej chwili nie widział w tych poskręcanych temperaturą zwłokach ludzi. Tylko korpusy, martwe, pozbawione duszy i magii. Puste.
Drgnął.
- To raczej dobrze dla nas – zauważył bez większych emocji w głosie, wodząc niewidzącym spojrzeniem po obrazie zniszczenia.
Obrócił twarz w stronę Arthura i powiódł za nim wzrokiem. Podniósł się powoli i ostrożnie, trochę chwiejnie, ruszył za nim, zastanawiając się o co chodzi Arthurowi. Co przyszło mu do głowy? Nagle urwane zdanie było zbyt oczywiste, by Alfred je przegapił. Zrozumiał, że Arthur zna zamachowca. Jakie to musiało być uczucie?
Ciekawe, czy jego ojciec w ogóle wiedział, kto podrzyna mu gardło.
Czy zrozumiał to, gdy na moment, ostatnie sekundy swojego tchnienia zobaczył jego twarz? Alfred w to wątpił, w końcu był trochę w pałacu. Było tyle okazji… Starzec był za bardzo zaślepiony. A Arthur?
Alfred spojrzał na niego kątem oka.
- Cóż… - zaczął młody król. Nie za bardzo wiedział, co można powiedzieć w takiej chwili. Zrobi krótką przerwę. – Widzę, że obaj straciliśmy… Część naszego poparcia? – Wyszło to koślawo. Bardzo. Alfred sam się skrzywił na dźwięk własnych słów. – Em, tak, więc chyba nie ma… To znaczy. – Zawahał się. – Możemy uznać, że nic nie powiedziałem? Tak, tak właśnie. Powiedzmy, że… Dobrze sobie poradziliśmy. Tak.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyPon 2 Sty - 23:21:26

Przez chwilę Arthur stał odwrócony od Alfreda plecami, ignorując żołnierzy, którzy przybiegli o wiele za późno, ignorując pytania i wściekłe, zabarwione oskarżeniem żądania odpowiedzi wykrzyczane donośnym kobiecym głosem, w którym rozpoznawał jedną z najbardziej zawziętych przyjaciółek Alfreda. Nie czuł potrzeby odwracania się i brania udziału, wiedział, że, ktokolwiek miał to zrozumieć, zrozumiał samodzielnie. A resztę zostawił królowi. Ukradł koronę, więc niech teraz użera się z cudowną zmartwioną, zszokowaną, ale przede wszystkim ciekawską opinią publiczną. Niech wyda rozkazy i poradzi sobie ze wszystkim sam.
Arthura ciągnęło, żeby odwrócić się i zrobić to samemu. Kazać absolutnie wszystkim odejść, sytuacja unormowała się bez nich, więc teraz siedzą daleko niczym grzeczny, przeważnie bezużyteczny bagaż, którym najwyraźniej byli i niech czekają, kiedy zaczną być potrzebni. Potrafiłby ich wszystkich porozstawiać po kątach, ale nie chciał i nie mógł, bo przecież był tylko najpotężniejszym magiem. Nie królem.
Jednak jeszcze zanim Alfred miał uporać się z czymkolwiek, Arthur usłyszał jego zakłopotaną uwagę, w której wyraźnie pobrzmiewało nagłe zrozumienie. Był spostrzegawczy. Ten idiota był zdecydowanie zbyt spostrzegawczy, za mądry dla swojego własnego dobra. Arthur parsknął.
— Jesteś zaproszony na kolację w moim namiocie, Alfred. Opowiem ci wszystko, co trzeba na ten temat.
Odwrócił się, ale nie spojrzał już na niego, tylko na paru spośród najszybciej przybyłych ludzi. W twarzach niektórych magów od razu wyczytał, co trzeba było. Inni w tym momencie się dla niego nie znaczyli. Każdy mógł być zdrajcą... Ale, jeśli pochodzili z jego własnego gniazda, będą musieli się przekonać, czym to kosztuje. Czyja lojalność jeszcze się zachwieje?
Arthur zdał sobie sprawę z tego, że do tej pory miał zbyt wiele na głowie, sprawy królestwa, sytuacja na obrzeżach, informacje od szpiegów, o których Alfred wiedział i o których nie miał pojęcia, ekonomia, jego własne wewnętrzne problemy i Alfred, który nieustannie próbował namieszać mu w głowie swoim koszmarnym zachowaniem. Było tego po prostu za dużo i zapomniał o tym, że powinien dokładnie obserwować ludzi, których dopuszcza bliżej. Gdyby patrzył, wiedziałby o tym od razu.
Ale teraz skończyła się chwila jego słabości. Arthur zamierzał przyjrzeć się z osobna każdemu z nich, przejrzeć każde kłamstwo i pokazać, że nie można bawić się w nim w ten sposób. Był w końcu lepszy od wszystkich tych małostkowych magów.
Przestąpił parę kroków do przodu, wymijając Alfreda. Przez krótki moment na jego spokojnej, nieprzeniknionej twarzy przebiła się zaskakująca siła. Nie determinacja, nie złość ani nie duma, po prostu coś bliżej nieokreślonego, co przepełniało Arthura w każdym calu, a ostatnimi czasy zdawało się niknąć. Zapomniał, że wciąż musi przypominać ludziom o tym, dlaczego w parę lat stał się jedną z najpotężniejszych osób w kraju.
Musiał zacząć to naprawiać.

***

Popołudniem z nieba zaczął padać deszcz, najpierw oszczędny, ale szybko przeistoczył się w ulewę, która miała nie ustać przez resztę nocy. Zagłębiali się w najbardziej dziką część Briolu, którą pomijały wszystkie nowoczesne drogi i ścieżki handlowe. Z każdym krokiem w głąb olbrzymich, szmaragdowych terenów, dało się czuć, ze oddalają się od cywilizacji i od świata w ogóle, wkraczając w jakąś odrębną, niepokojącą rzeczywistość, która w każdym momencie mogła postanowić się zmienić. Deszcz niepokoił ludzi. Każdy wiedział, że woda jest bezpieczna tylko i wyłącznie wtedy, gdy zna swoje granice, a w Briolu nawet jeziora zmieniały ponoć miejsca.
Gdy ciemność deszczowego dnia przeistoczyła się w noc, rozbili obóz, nad którym magowie rozłożyli podwójne bariery – jedną przeciwko pogodzie, a drugą odcinającą ich od świata. Od tego momentu szum i bębnienie deszczu stały się paradoksalnie donośniejsze. Można było dojść do wniosku, że utknęło się pod dziwną, szklaną kopułą, która jednocześnie chroniła i zamykała. Poza nią czekał deszcz, lodowaty wiatr i obca ciemność, która zdawała się obserwować ich z szyderczym, cierpliwym spokojem.
Dzieci bały się, ale same nie wiedziały czego. Zresztą niepokój udzielał się nawet dorosłym i w ten sposób na obóz bardzo wcześnie opadła dziwaczna cisza. Kto mógł, ukrywał się w swoich namiotach, rozpalał tam światła i spędzał czas, próbując nie myśleć o wszechogarniającym szumie deszczu, który dominował wszystko wokół. Politycy półgłoskiem rozmawiali o wcześniejszym ataku, plotki się rodziły, magowie dyskutowali, a tymczasem do każdego stołu nakrywano z osobna.
Arthur kazał przygotować wszystko lepiej niż zwykle, a na moment przez zjawieniem się Alfreda, odesłał swoją służbę, łącznie z Mattem, do osobnych pomieszczeń. Zastanawiał się, czy Alfred doceni i zauważy ten drobny gest, bo jasnym było, że nie przepada za obecnością niepotrzebnych ludzi.
Arthur został więc sam w salonie, który mógłby uchodzić za dworkowy, gdyby nie to, że zamiast solidnych pokoi, pięknie wyszywane ściany namiotu prześwitywały żółtym, zebranym wewnątrz światłem świec. Nie czekał też specjalnie na pojawienie się Alfreda i po prostu nalał sobie wina do kryształowego kieliszka i wpatrywał się poprzez sufit w zachmurzone niebo. Dla zajęcia myśli i rozrywki próbował rozebrać na części pierwsze tą dziwną atmosferę zagrożenia, która w pewnym stopniu udzielała się nawet jemu. Może to po prostu zmęczenie.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyWto 3 Sty - 14:00:55

Deszcz opadł nagle i bez ostrzeżenia, ciężką kurtyną, która w mgnieniu oka przemoczyła bogate płaszcze. Nasiąknięte, cięższe niż zwykle tkaniny ciążyły na plecach, przygarniając jeźdźców. Większość kobiet ukryła się w bogatych palankinach, oglądając świat zza aksamitnych kotar barwy wrześniowego nieba. Tylko mężczyźni, a i tak nie wszyscy, trzymali się dzielnie na swoich wierzchowcach, udając, że strugi deszczu nie przeszkadzają im w dalszej podróży. Magowie oszukali rzeczywistość zaklęciami.
Alfred podróżował otoczony swoimi ludźmi. Po zamachu nikt nie miał nawet siły protestować. Wystarczyło zobaczyć ich zawzięte, zacięte miny i błyszczące groźnie oczy. Podejrzliwe spojrzenia namnożyły się w obozie. Zamach maga ochłodził relacje między obozem Arthura i Alfreda, a tłumaczenia, że tak naprawdę chodziło o nich obu, odbijały się od muru niedowierzania, ponurego pesymizmu i, cóż, ciężko było się dziwić tym ludziom.
Arthur przecież też chciał zabić Alfreda.
(Bez wzajemności.)
Ołowiana szarość dnia powoli ściemniała, przechodząc w gęsty, nocny półmrok. Szum deszczu nadal towarzyszył im przez całą drogę, tłumiąc inne odgłosy, zasłoną oddzielając ich od zewnętrznego świata. Nie pomogły zaklęcia, które rozłożyły ponad głowami podróżujących przezroczystą, jakby szklaną kopułę. Spotęgowała ona tylko dźwięk deszczu, zmieniając go huk wodospadów, spływających po półkolistej barierze zaklęcia strugami, zbierającymi się na ziemi przy granicy warstwy ochronnej, tworząc głębokie, czarne jak smoła kałuże o skrzącej ogniskami obozowisk powierzchni.
Alfred przyglądał się temu wszystkiemu z dziwną fascynacją i niepokojem podgryzającym go od środka. Nie umiał oderwać wzroku od natury, która zdawała się ich prowadzić i śledzić, jakby pilnując, by wszystko odbyło się jak należy.
I Alfred niemal ją widział, nie twarz a taflę, ale czuł na sobie jej wzrok. Spojrzenia przesuwające się po jego plecach i karku, oceniające, zimne i obojętne. Stare. Takie, któremu trudno zaimponować, które widziały wiele, a jakby także… Oczekujące? Alfred nie mógł tego zrozumieć, ale wydawało mu się, że jeziora go oczekiwały. Jego? Arthur? Nie wiedział. Zakręciło mu się w głowie i zrobiło zimniej. Owinął się mocniej płaszczem podbitym ciepłym futrem. Dłonią przesunął po barierze. Na krótką chwilę jego palce przeniknęły warstewkę magii jak bańkę, gotową pęknąć w każdej chwili pod naporem tego, co żyło we wnętrzu Alfreda. Zamiast tego młody król poczuł tylko chłodną, orzeźwiającą wilgoć, łaskoczącą jego palce. Spojrzał na przeciekającą mu przez dłoń wodę. Przyglądał się jej chwilę, z namysłem, czując się tak, jakby sam zagłębiał się w jednej z tych kałuż. Dostrzegł oczy, usłyszał głosy. Rozmazane blade twarze, echa poprzednich wcieleń króla, których cząstki duszy na zawsze osiadły w magii.
Przez chwilę wydało mu się, że widzi błękitne, jasne jak poranne niebo oczy.
Takie jak jego.
Drgnął. Cofnął się. Przyciągnął rękę do torsu. Zamrugał i spojrzał na spływającą kaskadami wodę. Już nie wydawała mu się ciekawa. Z obrzydzeniem i niepokojem odwrócił się na pięcie, zostawiając ją za swoimi plecami.
W ustach czuł nieprzyjemny, gorzki posmak. Zupełnie nie wiedział dlaczego.

Łatwo było znaleźć namiot Arthura (i to nie tylko dlatego, że Alfred napatrzył się na niego już pierwszego dnia). Do tej pory Arthur sypiał otoczony magami, którzy byli jego stroną w trawiącym ich obóz konflikcie. Teraz jednak pewnie odkrył, że nawet ich towarzystwu nie może ufać. Wydarzenie ostatnich dni sprawiło, że i Alfred zastanawiał się, na ile wierni są mu jego ludzi. Ci, którzy zostali tuż przy nim. Nie wątpił w wiarę większości z nich. Przynajmniej póki co. Wiedział jednak, że każda decyzja waży się w ich oczach i niektórzy z nich zawiodą się nim z czasem. Co wtedy? Odejdą czy zrobią coś gorszego?
Alfred odkrył, że nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Pokręcił głową, jakby chciał odpędzić od siebie te myśli. W obecnej chwili nie miały sensu.
No i miał (w jego opinii) randkę z Arthurem. Naprawdę nie było sensu myśleć o ponurych rzeczach. Alfred zdecydowanie tego nie lubił. Uchylił rąbka kotary, która tworzyła przejście w głąb magicznego namiotu. Uderzył go zapach kadzideł, rozpalonych tak, by odganiały nieprzyjemne wonie zewnętrznego obozu. Alfred wyczuł w nich woń ciężkiego imbiru i odurzającego kaszmiru. Sam wolał ostrzejsze słony zapach morza, ale Arthur znowu wytknąłby mu, że nawiązuje tym do Karo.
Alfred dostrzegł, że w środku nie ma nikogo i docenił ten drobny gest. Rozejrzał się dla pewności dookoła, ale gdy nie dostrzegł nikogo, jego uśmiech poszerzył się nieznacznie.
- Czym sobie zasłużyłem na tak miłe traktowanie? – zapytał lekko, zbliżając się w stronę Arthura. – Niecodziennie idziesz mi tak bardzo na rękę… - Podszedł do nonszalanckiego (och, a jakże) Arthura. Z zaciekawieniem oglądał każdy szczegół, który znajdował po drodze, jakby liczył na to, że każdy z nich powie mu coś więcej o Arthurze.
Powie mu coś, co powinien wiedzieć.
- Ulewa się wzmaga – dodał bez związku.
Nawet nie wiedział, czy mówi prawdę, ale w jakiś dziwny sposób… Czuł to. W sobie.

Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyWto 3 Sty - 17:15:02


Alfred zaczął mówić już od wejścia, po raz kolejny udowadniając, że rzeczy takie jak przywitania, ostrzeganie o swoim przybyciu, podstawowa kultura osobista i wstyd są dla niego konceptami z rzyci wyjętymi. Gdyby był kimkolwiek innym, Arthur już dawno temu pozbyłby się takiej osoby ze swojego otoczenia, ale, że Alfred był Alfredem, to pojawił się nagle z szerokim uśmiechem na swojej przeklętej przystojnej twarzy i pewnością, że nic mu tego uśmiechu z twarzy nie zmyje. Arthur nie zareagował gwałtownie. Przeniósł wzrok z sufitu na Alfreda i tak już na moment znieruchomiał, wbijając w niego wzrok i nie odpowiadając.
Uśmiechnął się w końcu pod nosem.
"Im szybciej będę cię miał pod kontrolą, tym lepiej."
— Musimy porozmawiać – stwierdził tylko, kończąc pić to, co ostało mu się w kieliszku. – Ostatnim razem nam przerwano, ale tutaj nie ma nikogo, kto by się odważył. Usiądź.
Nie do końca mimochodem zauważył, że mimo magii napierającej na ich podświadomość, mimo wyjątkowo długiego i ciężkiego dnia, który w praktyce zaczynał się jeszcze w Anterze i do tej pory nie skończył, Alfred z wymagającą pewnego podziwu determinacją emanował swoim zwyczajnym dobrym humorem.
Ale jednak nie w ten sam sposób, co publicznie. Publicznie Alfred musiał popisywać się przed wszystkimi, tutaj – tylko przed nim.
Arthur skinął cicho głową. Nawet tutaj dochodził szum deszczu i chociaż wprawni magowie mogliby stłumić te dźwięki, to nie byłoby mądre... I nikt tego nie chciał. Wbrew pozorom ludzie nie cierpieli być pozbawiani zmysłów. Gdyby ogłuszyć ich dla spokoju, przez całą noc dręczyłoby ich przerażające uczucie, że nie słyszą czegoś, co hałasuje bardzo blisko nich.
Więc deszcz padał w przejmujący, dominujący sposób. Wszyscy o nim myśleli i nikt nie mógł do końca skupić się na czymś innym. Najwyraźniej Alfred nie był wyjątkowy w tej kwestii.
— I czy to nie niepokojące? – uśmiechnął się leciutko, dziwnie ironicznie. Zaprosił dziś Alfreda na kolację przy wysokim stole o równie wysokich krzesłach. Uważał, że to samo w sobie powinno niepokoić bardziej niż deszcz. Ale, z drugiej strony, przecież wszyscy czuli, że coś było nie tak.
Ciekawe, co szeptała Alfredowi magia króla Pik.
— Próbuje sprawić, że poczujemy się tutaj obco.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyWto 3 Sty - 19:31:45

- No tak – przyznał Alfred, skinąwszy głową. Przeszedł kilka kroków, zmierzając do centralnej części wnętrza namiotu, pełniącego także funkcję… Salonu? Gabinetu? Z Arthurem nic nie było pewne. Równie dobrze każdego dnia mógł zmieniać wnętrze. Alfred uznał, że na miejscu Arthura utkałby iluzję pięknego pomieszczenia, by potem – gdy Alfred go dostatecznie zirytuje – spuścić mu na głowę zimny wiatr, ulewę i chłód, rozplatając misterną ułudę.
Tak mógłby zrobić Alfred.
A Arthur…? Cóż, Alfred ostatnio odkrył, że Arthur też mógłby to zrobić.
- Domyślałem się, że raczej nie chcesz poznać mnie bliżej. – Alfred roześmiał się lekko, zajmując wskazane miejsce. Rozsiadł się wygodnie, bezceremonialnie i bezczelnie. Poduszki, którymi wyścielono wysokie krzesło, były miękkie, wonne od olejków, którymi natarto ich wzorzysty materiał. Alfred przesunął dłoniach po srebrzystych frędzlach. Przyszło mu na myśl, że spleciono je z włosia nocnych mar, szlachetnego gatunku koni, których piękne włosie i sierść słynęły u wszystkich Pików, a ich srebrzysto-biała barwa
- A szkoda. – Alfred posłał Arthurowi czarujący uśmiech. – No dobrze, to był żart. Wiem, że teraz powiesz coś o tym, że nie zostaniemy przyjaciółmi. – Oczy Alfreda błysnęły cieniem humoru. – Przyjąłem to do wiadomości.
Zrobił krótką pauzę, po której poruszył problem deszczu. Spojrzał przeciągle gdzieś za plecy Arthura. Tutaj raczej nie było mowy o patrzeniu na zewnątrz w mrok nocy, ale Alfred nie poczuł ukłucia żalu. Wręcz przeciwnie. W namiocie swojego, w pewien sposób, głównego wroga czuł się znacznie bezpieczniej.
Pewnie dlatego, że był Alfredem.
Mimo to dostrzegł różnicę w przyjęciu. Krzesła, a poduszki… Och, Arthur musiał zaznaczyć, że to nie jest przygodna konwersacja. Alfred parsknął czymś, co oscylowało niebezpiecznie blisko śmiechu.
- Niepokojąco…? Tak, to chyba dobre stwierdzenie. Obco. Jak nieproszony gość, za którym włóczy się kamerdyner i pilnuje, by niczego nie skradziono. – Skinął głową. – I jest przy tym bezczelnie natarczywy. Ale to nie wszystko… - Urwał, zmarszczył brwi. – To miejsce ma w sobie coś z królewskiej magii, prawda? I to od tak dawna…
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyWto 3 Sty - 21:03:25

Co jak co, ale Arthur swoich gości traktował dobrze, pod warunkiem, że nie byli nieproszonymi, mordującymi istotne części jego planów, uzurpatorami o imieniu Alfred. A nawet tych potrafił przyjąć z godnością, o ile tylko wszystko działo się na jego warunkach, a więc zobowiązywało do odpowiedniego zachowania. Od początku to pokazywał, momentami juz bardzo mało subtelnie, byle by tylko do Alfreda raczyło trafić, że jedyna droga do wzajemnego szacunku wiedzie poprzez podjęcie odpowiednich gier. Alfred nie domyślał się, choć raczej doskonale o tym wiedział, ale go to nie obchodziło.
Nawet teraz wydawał się być absolutnie zaskoczony tym, że Arthur nie próbuje go pogonić jak psa gazetą. Najwyraźniej dla niego nie liczyło się, czy został gdzieś zaproszony, czy włamał się do cudzej sypialni, gdy ta była akurat okupowana przez dwóch osobników w stanie wybitnie nieubranym. Arthur powinien być równie zadowolony w każdej sytuacji.
Tylko, że Arthur nigdy nie był zadowolony i nie zamierzał nigdy się tym stanem znudzić.
— Nie musimy się znać, żeby przedyskutować interesy... ale musimy rozmawiać. A przy okazji obaj oszczędzimy czas, gdy w jednocześnie coś zjemy. – Arthur zabrzmiał, jakby potrzeba fizjologiczna była dla niego przykrą i denerwującą koniecznością. Gdy pracował i skupiał się na działaniu, tak faktycznie było, obrzydzała go powtarzalność tego wszystkiego. Organizm wymagał, by w kółko jeść, spaść, pić, wypróżniać się i znów jeść i jeść, spać, pić i tak dalej, regularnie, tak jakby był jakimś maluczkim plebsem, który nic innego w życiu nie robi, nie posiada innych celów ani zajęć. Jeść, spać, jeść spać.
Ale, kiedy nie żył w tak nieustannym napięciu, potrafił traktować potrzeby cielesne i duchowe całkiem inaczej. Ostrożnie, bo ostrożnie, ale czerpał niemal dziecinną przyjemność z luksusów, długich kąpieli i seksu z wysoko kwalifikowaną kadrą. Potrafił oddać się urokowi silnych ciał i ciepłych ust, leżenia z kimś w wygrzanym łóżku, powolnego sączenia herbat z ziół tak rzadkich, że uchodziły za legendarne i opiekowania się istotami, które bez niego nie doszłyby do niczego, a więc musiały być mu wdzięczne. Albo przynajmniej posłuszne.
Oczywiście, nic nie sprawiłoby mu takiej przyjemności, jak zabicie Alfreda, ale co się odwlecze. Przy niezliczonych wręcz momentach, gdy Alfred głupio i żałośnie się odsłaniał, nie było możliwości, by w przeciągu roku Arthur nie znalazł sposobu, by i tego dokonać. Żeby zmieść go ze swojej drogi. Już teraz w tyle głowy kłuła go jednak dziwnie bolesna myśl.
A potem... co?
Odetchnął. Teraz, skup się na teraz. Teraz Alfred był tutaj, przyszedł, głupio uśmiechnięty i jeszcze głupiej wdzięczny za to, że Arthur zaproponował mu miejsce, zamiast sponiewierać go fizycznie albo słownie. Co za idiota. Lepiej skupić się na smacznym, drogim, niezwykłym jedzeniu, na pieczeni z treflowych gorącokrwistych ogierów, na winie i owocach z Karo, rybach, które jeszcze trzy dni wcześniej pływały po wewnętrznym oceanie, niż na intensywnie błękitnych oczach Alfreda i na jego leciutkim, jasnym śmiechu, od którego aż łaskotało w uszach.
— Przyjaźń ma gorzki smak popiołu w porównaniu do tej pieczeni – uśmiechnął się uprzejmie. – Spróbuj, a uznasz, że nawet miłość nie jest do niczego potrzebna, gdy możesz pozwolić sobie na zręcznie przygotowane posiłki.
Pochylił się i nałożył sobie na talerz plaster moczonej w górskim miodzie szynki.
W pewnym sensie jego zdystansowane zachowanie pełne ironicznej grzeczności było grą, ale po części Arthura wychowano na dobrego gospodarza. Gdy chciał, potrafił być wystarczająco czarujący. A teraz noc, deszcz i chłód wzbudził w nim właśnie taką dziwną potrzebę, by zupełnie nie zwracać uwagi na świat zewnętrzny, który był skomplikowany i poplątany. O wiele łatwiej było traktować Alfreda jak gościa niż jak Alfreda, gdy można było zamiast tego w całości skupić się na wypełniającej Briol smutnej, przedwiecznej magii. A może to o to chodziło? Może coś w Arthurze znów postanowiło, że powinien zachowywać się inaczej? Być może magia kierowała nim w trochę inny sposób, ale nie wiedział tego. Czasem musiał śledzić swoje zachowanie równie uważnie, co zachowanie innych ludzi, by zrozumieć swoje własne intencje.
Podniósł wzrok i utkwił go w Alfredzie, przypatrując mu się nieruchomo, uważnie i z łatwością. Jego trafne porównanie wzbudziło w nim uśmiech, którego jednak prawie wcale nie okazał. Na jego twarzy pojawiło się jednak pewnego rodzaju zadowolenie, że Alfred wie, rozumie, nie trzeba mu tłumaczyć.
— Król Pik ma moc tworzenia i manipulacji podległych mu krain, ale nie wszystko jest identycznie uległe, gdy dochodzi do kształtowania. Lasy, wody i góry. Gdy już zaistnieją i są odpowiednio wielkie, zaczynają mieć tendencję do życia własnym życiem. Nie czują się dobrze, gdy ktoś próbuje nimi poruszyć i często dochodzi do tego, że obrażają się na króla i trzeba się z nimi zaprzyjaźniać... albo je zwalczyć. Więc w pewnym sensie masz rację. Ta kraina powstała bardzo dawno temu z woli któregoś króla Pik, ale jest pełna zarówno lasów jak i jezior, co poskutkowało tym, że obecnie żyje własnym życiem. Królewska magia nie ma z tym miejscem dobrych relacji. Trochę... jak dziecko, które zbuntowało się przeciwko rodzicowi i dorosło na własną rękę. Ten deszcz pada przez ciebie. Nie jestem tylko pewny...
Wnętrze namiotu było oświetlane prostymi świecami, które wprawiały cienie w ruchy i tak cały pokój stawał się balem dla świateł i cieni. Coś poruszyło się na twarzy Arthura, coś innego błysnęło głębiej w jego oczach. Pokroił szynkę i przez chwilę zajmował się jedzeniem, przez co nie dokończył zdania. Wyglądał jednak, jak zawsze w takich momentach, na zafascynowanego swoją wiedzą.
Po chwili jednak spojrzał na Alfreda. Jakoś tak się działo, że nigdy nie przestawał mu się przyglądać na zbyt długo.
— ...z jakimi intencjami. Wiem, że nie jest całkiem przyjacielski, ale nie określiłbym go jako wrogiego. Myślę, że... – Tym razem przerwał tak po prostu, przez namysł. – Ocenia cię. I dobrze, bo właśnie dlatego droga każdego nowego króla prowadzi przez tę krainę.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyWto 3 Sty - 23:52:08

- Skoro tak mówisz… Choć chyba pomogłoby to nam obu… Może nie tyle zrozumieć się, co, hm… - Urwał. Wyciągnął z kieszeni kasztan, który zabrał po drodze i poturlał go po stole. Ciemne, brązowe nasienie wypuściło pędy, które zaczęły rosnąć i formować kieliszek z podstawą stworzoną z samego owocu i czary stworzonej ze splotów gałązek, zdobionych drobnymi listkami. W następnej chwili wszystko to stwardniało, zmieniło się w przezroczyste szkło. Alfred nie poświęcił swojemu dziełu większej myśli.
- Nie chciałem cię kłopotać. Pozwolisz? – spytał i nie czekając zbyt długo na odpowiedź.
(Ale jednak trochę na nią poczekał!)
Nalał sobie wina do stworzonej naprędce czarki.
- O! Jedzenie! To brzmi ciekawie. Umieram z głodu, zwłaszcza po tym wszystkim – przyznał.
Spopielone zwłoki nie odebrały mu apetytu. Wręcz przeciwnie. Najwyraźniej jeszcze go zaostrzyły.
Cóż.
- Bogowie, Arhtur… - zaczął Alfred, odkroiwszy sobie uprzejmie trochę pieczeni.
Duże trochę. Bardzo duże trochę. Cholernie solidne trochę. Z nieskrywaną przyjemnością zerknął na soczysty tłuszcz, spływający po jego widelcu i skapujący na bielony talerz, zdobiony miniaturowymi obrazami.
- Wiesz, jak to aluzyjnie zabrzmiało? To był twój przyjaciel…? – Zawahał się. Urwał. – Wybacz, nie musimy o tym rozmawiać. Było, minęło. Mi też pewnie niektórzy wbiją nóż w plecy. – Westchnął. – Ale ja jestem inny, lubię ciebie… - Wskazał widelcem na Arthura. – A ty jesteś pierwszy do zrobienia właśnie tego, co? – Uśmiechnął się szeroko i wymownie.
Zajął się jedzeniem. Mięso rozpływało się w ustach i pozostawiało soczysty, słonawy posmak na podniebieniu. Alfred musiał przyznać, że była to jedna z lepszych potraw, jakie jadł w życiu. Z zapałem wziął się za kolejne kęsy i przy okazji odkroił sobie nawet większy płat mięsiwa.
- Ale to faktycznie dobre – przyznał, pomiędzy jednym przełknięciem a drugim. Zrobił chwilę przerwy i winem zwilżył swoje wargi.
Zastanowił się nad słowami Arthura, smakując wino w ustach.
- Więc to stara, zdziczała magia? – spytał retorycznie. – Ciekawe. Naprawdę. Muszę doczytać więcej, ale możesz mi opowiedzieć. Posłucham. – Kiwnął zachęcająco głową. – Deszcz… Nie wiem. Patrzy na mnie, to wiem. Ale nie patrzy tylko swoimi oczyma. To coś więcej… - Urwał. Roześmiał się krótko. – Dość ponure rozważania. Więc…? To forma testu? Gdy byłem mały słyszałem o jeziorze, które miało topić niegodnych królów. No chyba, że król był sprytniejszy i wcześniej utopił niegodnych magów. Więc to będzie coś w tym stylu?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptySro 4 Sty - 9:39:24


Arthur zapatrzył się na niewielki czar, którym Alfred przemieniał kasztana w kielich. Przyszło mu na myśl, ze nikt inny, kogo zna, nie używa magii w taki zwykły, głupi, codzienny sposób. Tabuny magicznych generałów, profesorów, naukowców, mistrzów przeróżnych dziedzin, było zbyt mądrych i potężnych, by pozwolić sobie na traktowanie magii w sposób prozaiczny. Tego typu czary uprawiały czasem kobiety albo magowie najniższej kategorii, których lichy talent pozwalał na wyszkolenie ich na asystentów albo sługów ludzi lepszych od siebie. Ale Alfred był królem Pik, potrafił w kilka sekund roztrzaskać cały wielki plac moletresowej akademii i przemienić tysiące ludzi w skalne pomniki, a jednocześnie używał do walki tęczowych baniek i, gdy był nad czymś zamyślony, odruchowo bawił się w przekształcanie najmniejszych przedmiotów, jakie tylko wpadły mu w ręce – a jeśli tych nie było, to wykorzystywał otoczenie. Arthur widział już, jak układa ogień w ognisku w najróżniejsze formy i jak kształtuje z piasku i ziemi obok siebie miniaturowe łańcuchy górskie.
Takie użycie magii powinno być obraźliwe. Ale, kiedy robił to Alfred, Arthur czuł głównie puste rozbawienie pomieszane z rezygnacją i oczami wyobraźni obserwował wszystkie oburzone spojrzenia, którymi ciskaliby wielcy magowie, gdyby posadzić ich przy wspólnym stole i pozwolić obserwować, jak ich nowy król najpierw zamienia kasztan w kielich, a później samodzielnie nalewa sobie wina i kroi nieładne, grube kawałki pieczeni wartej ich miesięcznego przychodu. Takie podejście Alfreda było potencjalnie groźne, ponieważ Arthur wiedział, jak ważne jest utrzymanie pozycji magii w świecie jako mistycznej, nieodzownej potęgi, na której opierała się światowa polityka i handel, ale, dopóki Alfred niczego nie robił ze swoim podejściem, nie było w tym niczego specjalnie przerażającego.
O tak, ten przeklęty, ślepy głupiec, spróbuje zmienić świat, ale, na szczęście, najpierw musiał go jeszcze zdobyć.
— Myślę, że jakoś to przeżyję – stwierdził z lodowatym spokojem. W głębi jego oczu prześlizgnęło się dziwne rozbawienie, ale nie okazał go w żaden inny sposób i tylko odwrócił na moment twarz, nie ukrywając, że przysłuchuje się pogodzie na zewnątrz i, prawdopodobnie, przesuwa spojrzeniem gdzieś poza warstwami namiotów. Mógł teraz patrzeć na swoich sługów albo na sam kraniec obozowiska, jednak już po chwili nagle drgnął i zamrugał.
Nie spodziewał się takiej uwagi. I, demony, jaka ona była piekielnie głupia.
Zwrócił spojrzenie na Alfreda, ledwo powstrzymując skrzywienie. Irytację zastąpiło niespodziewane rozbawienie i nagle Arthur, zamiast prychnąć, miał ochotę się roześmiać. Powstrzymał obie reakcje, tak jak to przeważnie działo się w towarzystwie Alfreda. Arthur czuł wiele, ale pokazywał po sobie jak najmniej.
— Jeśli sądzisz, że to był mój przyjaciel. – Nie dodał nic więcej. Właściwie miał ochotę zaszydzić z Alfreda, że ma o nim aż tak podłe mniemanie, ale przecież nie byli tutaj po to, by się zaprzyjaźniać. Jeśli Alfred zamierzał myśleć o nim jak o absolutnie najgorszym człowieku na świecie, to droga wolna.
Uśmiechnął się krótko.
— Nie, Alfred. Nie zamierzam upiec twoich zwłok i podać moczonych w miodzie. Koniec końców, nie jesteśmy Treflami.
Pokręcił leciutko głową i czymś bliżej nieokreślonym, płynnym ruchem, tonem głosu, zasugerował, że zamierza teraz przejść do rzeczy.
— Och, tak. To jezioro – skrzywił się nieco. – Będziesz zmywać w nim swoje winy, ale to tylko kompletnie pokazowy fałsz bez prawdziwych efektów. Głupia tradycja zapoczątkowana przez króla z wyrzutami sumienia. A spojrzenia czekają na ciebie głębiej. Czy matka opowiadała ci też bajki o jeziorze pod górą?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptySro 4 Sty - 18:20:53

Alfred nie zwracał uwagi na tabu, jakie łamie. Nie interesowały go konwenanse, często o nich zapominał, a nie robił coś celowo – jak w tej chwili, gdy nalał sobie trochę gorzkiego, winnego płynu do kieliszka, stworzonego z kasztana. Upił łyk, pozwalając cierpkiej nucie osiąść na jego języku i podniebieniu. Pobawił się szkłem w dłoni, z zastanowieniem spoglądając gdzieś ponad krawędź lampki. Szklane listki, które chwilę temu były zielonymi pędami, teraz załamywały ciepłe światło świec, które wypełniało namiot przyjemnym, kojącym blaskiem.
- To dobrze. Ludzie z Astry dostaliby zapewne apopleksji – odparł lekko Alfred, posyłając Arthurowi czarujący uśmiech. – Przynajmniej większość z nich.
Wzruszył ramionami, zerkając badawczo na twarz Arthura. Potrafił nazwać to, co na niej dostrzegał, ale gorzej było z interpretacją tych drobnych śladów uczuć. Zbierał je jak rozsypane puzzle, odkrywając, że i tak do siebie nie pasują. Cóż. To wszystko sprawiało, że rozmowy z Arthurem były tylko ciekawsze i ciekawsze. Przynajmniej w opinii Alfreda.
- Nie wiem, kim był dla ciebie – przyznał. – Ale znałeś go dobrze, skoro od razu wiedziałeś, że to on, gdy nazwałeś naturę magii, prawda? – spytał retorycznie. – Nie, żeby teraz miało to znaczenie – dodał na zaś, rzucając Arthurowi ukradkowe spojrzenie.
Zajął się posiłkiem. Mięsiwo rozpływało się na języku. Alfred musiał przyznać, że słodycz miodu była pierwszorzędna i doskonale komponowała się z szynką. Przy okazji Alfred dobrał kilka małych pękatych owoców, które znał z dzieciństwa. Miały zieloną skórę i słodkie jak grzech, czarne wnętrze. Alfred zajadał się nimi jako dziecko – czemu zawdzięczał okrąglutki kształt, z którego wyrósł dopiero w trakcie dojrzewania.
- Nie? Naprawdę? – Wyraził starannie wystudiowane i udawane zdumienie. – Szkoda. To znaczy… Ciekawy koniec. – Roześmiał się. – Ale już nie mam rodziny, której mógłbyś podać potrawę ze mnie. Tak to robiły Trefle prawda. Stare historie od straszenia dzieci z nutką, jak nie całym cholernym wiadrem prawdy… Nigdy nie byłem przy granicy z Treflami – przyznał. Dzieciństwo spędziłem przede wszystkim na zachodzie… - urwał.
Roześmiał się lekko.
- Och, w tym jestem dobry. W pokazowym robieniu czegoś. – Mrugnął porozumiewawczo do Arthura. Zaraz jednak w jego oczy i na jego twarz wkradło się zaciekawienie. Przyjrzał się uważniej Arthurowi. Coś drgnęło w jego wnętrzu.
Uwielbiał go słuchać.
- Jeziorze pod górą…?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptySro 4 Sty - 19:42:19

Arthur odetchnął i spojrzał na Alfreda dziwnie, z mnóstwem niewypowiedzianych myśli. Nie zamierzał ukrywać, że je ma, uchodził za osobę nadmiernie inteligentną, choć czy naprawdę nią był, czy po prostu nie brakowało mu determinacji i talentu, było kwestią odmienną. Ale zawsze dużo myślał i nigdy tego nie ukrywał, czym zarobił sobie na paru dodatkowych wrogów. Ludzie nie lubili, gdy ktoś myślał w ich obecności. Irytowało ich to, denerwowało, często też przerażało. Mieli tendencję do tego, by uważać, że jeśli ktoś myśli, to na pewno w tych myślach obraża.
Ale Alfred, oczywiście, mógł spać spokojnie z wiedzą, że jeśli Arthur miał coś nieprzychylnego do powiedzenia o nim, na pewno nie omieszka powiedzieć tego głośno, wyraźnie i powtórzyć w wypadku, gdyby Alfred mimo wszystko nie dosłyszał. To, co zatrzymywał dla siebie, musiało być więc innej natury.
I było. Arthur myślał właśnie, nie po raz pierwszy, że, gdyby Alfred zawsze zachowywał się tak jak teraz, to byłby naprawdę znośnym kompanem.
— Melard Kervarn był jednym z ostatnich trzech magów, którzy żyli w czasach wojny z Treflami. Być może o nim słyszałeś. Uczył w Akademii, brał udział w ostatniej wojnie. – Na chwilę zawiesił głos. Nic w jego twarzy ani w tonie nie sugerowało, że trudno mówi mu się o zdrajcy, albo, że jakoś personalnie go to wszystko zraniło. Skrzywił się jednak leciutko.
Szkoda, stwierdził znowu. Ktoś tak pożyteczny... ale jednocześnie to zrozumiałe, że akurat on.
— Ciała, które tam leżały, należały w dużej mierze do jego najlepszych uczniów. Przypuszczam, że nie wiedzieli, co ich czeka. Wątpię, żeby spodziewali się akurat tego, że ich własny mistrz zrobi im coś takiego. Ale ludzie często nie doceniają tego, co potrafi zrobić z umysłem tak długie życie... sam fakt, że znał ten rodzaj magii jest tego dowodem. Fakt, że wolał widzieć w nas zagrożenie, jest naturalny, jeśli pomyśleć, że on jest jednym z niewielu ludzi, którzy faktycznie wiedzieli, co to wierność jednemu władcy. Dlatego od razu poznałem.
Przez chwilę patrzył na Alfreda, jakby czegoś od niczego oczekiwał, ale potem nagle zdał sobie sprawę, że on przecież nie będzie wiedział. Nie miał żadnej wiedzy, nie przeczytał wielu książek. Jego wiedza tkwiła na prymitywnym poziomie bajek, historii opowiadanych ustami Gilberta, a więc prawie zawsze skrzywionych jego spojrzeniem na świat i tego, co tkwiło w zbiorowej świadomości pokojówek i mieszczańskich mas. Alfred był inteligentny, ale nie miał wiedzy.
Arthur nie omieszkał skwitować tego pojedynczym, pogardliwym uśmiechem.
— Gdy ostatnim razem armia Trefli wdarła się na terytorium Pików, ich król nie spieszył się ze zdobywaniem miast czy dotarciem do stolicy. Zamiast tego podzielił swoją armię na małe, mobilne grupy i dał im jedno zadanie. Mieli zniszczyć każde pojedyncze, bezbronne życie na swojej drodze, a ten sposób był ponoć jednym z ich ulubionych. Nazywali to gaszeniem świateł. – Pochylił się, sięgnął samodzielnie po wino i dolał go sobie do kieliszka. Inaczej niż w Astrze, tu nie wyglądał, jakby czuł choćby cień potrzeby pomagania sobie służbą lub magią.
— Zwykle małe grupy Trefli docierały do wiosek i miast, a ich mag rzucał zaklęcie, które spadało na domy absolutną ciemnością, sprawiając, że wszyscy mieszkańcy ślepli. Panikowali i zaczynali wszędzie czuć i słyszeć swoich wrogów. Robili wszystko, by chronić siebie i swoje rodziny... Nie mając pojęcia, że w rzeczywistości niszczą sami siebie. Czasem żołnierze Trefla nie ruszyli palcem, a całe miasto zabijało się nawzajem. Ojciec rodzinę, córki matki, przyjaciele przyjaciół. I wbrew początkowym rozkazom króla, żołnierze zaczęli mieć zwyczaj pozostawiania przy życiu paru Pików, którym udało się przetrwać do końca. Tylko po to, by zobaczyć, co zrobią, gdy dowiedzą się, że mają krew swoich braci na rękach. Trefle niszczyły za to domy i zapasy, nie zdobywając Pików, ale paląc je do ostatniego kłosa trawy. W ten sposób wkrótce wielkie miasta zaczęły poddawać się bez walki.
Nie musiał dodawać niczego, był pewny, że Alfred reszty się domyśli, ale doszedł do wniosku, że i tak chce to powiedzieć.
— Melard był jednym z chłopców o magicznych zdolnościach, który przeżył najdłużej w swojej rodzinnej wiosce i został oszczędzony. Wcielono go do armii Trefli, jego historia jest naprawdę fascynująca, ale niestety nie mamy czasu, by omówić ją w szczegółach. Najciekawsze w niej jest to, że najwyraźniej, jeśli już raz przelejesz krew swoich własnych ludzi, przekroczysz punkt, z którego nie ma prawdziwego powrotu.
Obrócił w dłoniach kieliszek, a później upił wina, korzennego i przyjemnie mocnego; luksusowego, pikowego, gorzkiego. Świece w pokoju jednocześnie drgnęły i skuliły się jakby od niewidocznego powiewu wiatru. Wydawało się, że na ułamek sekundy zrobiło się ciemniej, Arthur zaś uśmiechnął się i rozejrzał wokół.
— Mrok próbuje się tutaj dostać. Będzie walczył z nami do rana – zauważył mimochodem i odetchnął. W sposobie, w jaki przyglądał się Alfredowi, było coś wyraźnie szyderczego, ale nie złośliwego. Arthur po prostu wiedział o świecie więcej i widział go wyraźniej niż ktokolwiek inny.
Alfred zaś słyszał najwyżej bajki, a mimo to bezwstydnie przyglądał mu się i przysłuchiwał, nawet nie ukrywając zafascynowania.
— Jezioro Oczyszczenia ma być przystankiem, który odpuszcza ci przeszłość. Jezioro Umarłych istnieje po to, by przypominać, że mimo wszystko nigdy nie wolno ci o niej zapomnieć – powiedział zaskakująco jak na siebie zwięźle. W świetle świec jego oczy wydawały się głębsze, ciemniejsze i jednocześnie bardziej złociste niż zazwyczaj.
— Być może pomimo wszystko uda ci się jeszcze spojrzeć w twarz swojego ojca.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 2:20:29

Alfredowi nigdy nie przeszkadzało, gdy Arthur myślał. Niepokoiło? Może trochę. Bardziej ciekawiło. Z fascynacją pochłaniał ten nieodgadniony wyraz twarzy, czując się jak dziecko, które dostało jedną z magicznych łamigłówek w swoje ręce i teraz musi znaleźć sposób, by ją rozwiązać. Arthur, na wiele sposobów, był właśnie taką magiczną łamigłówką. Ciężko było go przejrzeć, zrozumieć. Alfred nawet nie był pewien, co Arthur właściwie o nim myśli.
Choć pewnie za nim nie przepadał. Co do tego, z jakiegoś powodu, Alfred nie miał wątpliwości.
- Obiło mi się o uszy… - przyznał.
Ale nie poznałby go. Nie znał z wyglądu największych magów królestwa. Błąd. Musi to nadrobić, skarcił się w myślach.
Nie przejął się jednak uśmiechem Arthura, który znowu okazywał mu swoją wyższość. Zbyt dobrze słuchało mu się Arthura, a skoro i tak uznał, że nadrobi te braki… Nie była to granica ciężka do przekroczenia. Znacznie bardziej irytowało go, gdy Arthur gardził nim z irracjonalnych (w mniemaniu Alfreda) powodów. Albo gdy go nie szanował. I gdy nie podążał za jego planem.
Zwłaszcza w wypadku tego ostatniego.
(I gdy miał innych ludzi przed nim.)
- Brr… Jakie to… - Zmarszczył brwi i skrzywił się wyraźnie. – Cóż. Wyrafinowane popierdolone skurwysyństwo. Królestwo Trefl to skrzywiona nacja, wszyscy o tym wiedzą, ale ich więcej o nich słyszysz, tym bardziej… Nie ważne. – Pokręcił głową. – Widać, że tamto odcisnęło się na wyraźnie, co raczej nie jest dziwne. Takie rzeczy… Och, choć nie wiem czy powinienem o tym mówić po wiadomo czym. – Uśmiechnął się niedbale, nieco zbyt szeroko, by nie kryło się za tym coś więcej, czego Alfred nie wypowiedział. – Najwyraźniej… Przypuszczam, że nauczyły go tego Trefle. Nie brzmią na osoby przejmujące się swoimi ludźmi – zauważył, nie kryjąc cienia pogardy w swoim głosie.
Arthur chyba już dość nasłuchał się od Alfreda o jego podejściu do tego tematu, więc teraz młody król nie dodał nic więcej.
Alfred rozgryzł goździka, który zabłądził się w jego przydziale wina. Charakterystyczny, aromatyczny posmak podrażnił jego nos od środka, a on sam odetchnął i zagryzł całość słodkawym owocem o złocistym miąższu, które najwyraźniej sprowadzono dla Arthura z wysp na topazowym szlaku.
(Alfred nadal podejrzewał iluzję. Ale tylko trochę.)
- To miło z jego strony. Trochę jak magiczne lasy, prawda? O nich słyszałem… - Zerknął do góry, jakby przez tkaninę na miotu mógł dostrzec deszcz i nocny półmrok. – Och…? I ono dla odmiany jest prawdziwe, tak? – Alfred uniósł brwi. – Wszyscy wiedzą… No dobrze. Nie wszyscy, ale my wiemy, że jezioro oczyszczenia to bajka, tłumacząca mordowanie niewygodnych królów. Notabene jestem przygotowany, że ktoś chętnie skorzysta z tej bajki na moim przykładzie. Ale to jezioro umarłych…? – Alfred parsknął. – Skąd pomysł, że chcę zobaczyć właśnie jego?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 9:59:44



Arthur z uprzejmym uśmiechem zignorował plebejski, prymitywny, gwałtowny i uczuciowy sposób, w jaki Alfred okazywał swoje myśli i emocje. Wpływ życia zarówno z nudnymi, byle jakimi ludźmi, którzy po prostu nie potrafili wstrzymywać swoich uczuć i wygłaszać opinii w sposób wyważony, a także Gilberta, był w Alfredzie boleśnie widoczny. I gdyby ktokolwiek inny wyrażałby się przy Arthurze w tak okropny sposób, to z całą pewnością nie zamierzałby mieć z takim rozmówcą niczego wspólnego.
— Twoi ludzie muszą uwielbiać twoją elokwencję.
Nie dodał niczego więcej, nie było takiej potrzeby. Zamiast tego w pewnym rozluźnieniu przyglądał się, jak Alfred nie powstrzymuje się przed jedzeniem i nawet nie próbuje udawać, że mu nie smakuje. Przynajmniej takie zachowanie miało swoje zalety.
— Cieszę się że słyszałeś o lasach. – Jego ton był jednym wielkim "dobrze, że chociaż o nich".
Choć tak naprawdę niewiedza Alfreda nieszczególnie mu przeszkadzała. Fakt, że głupiec ufnie czerpał informacje o świecie z jego ust dawał Arthurowi przewagę. I to akurat taką, którą Arthur lubił, znał i doceniał. Jako człowiek, który ożywił umierającą już u Pików edukację, a teraz trzymał ją żelazną ręką, był chyba najbardziej uświadomiony ze wszystkich o potędze informacji. Oczywiście na razie tego nie wykorzystywał, mówił prawdę – potrzebował zbudować fundamenty zaufania i wiary w to, że można mu w kwestii wiedzy ufać. W ten sposób pewnego dnia może przyda mu się mała furtka, którą przesieje do głowy Alfreda wygodne informacje, półprawdy i fałsze.
Wszystko miało swój brudniejszy cel. Nawet, jeśli jednocześnie sprawiało mu faktyczną przyjemność.
— Skąd pomysł, że zmarłych obchodzi, czy chcesz ich zobaczyć? – rzucił mu rozbawione spojrzenie. Milczał przez krótką chwilę, tym razem dla samego efektu. – W jeziorze pod górą częściej pojawiają się twarze wrogów niż przyjaciół. Mimo to głupotą byłoby z tego zrezygnować. Nie każdy dostaje szansę, by tam wejść.

Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 16:51:10

Matthew nie wiedział, skąd się brała absolutna pewność Arthura, że Alfred nie pojawi się nagle i nie wbije mu noża w krtań – a potem kilkanaście razy nie przekręci – ale czasem miał ochotę powiedzieć mu, że kij mu w to jego szlachetne oko. Nie. Tak naprawdę wcale tak nie sądził, nie chciał tak mówić. Był Arthurowi wdzięczny za wieloletnią pomoc, za to, że stał za nim murem i zabrał go w podróż po królestwie, chociaż to było ryzykowne i... no właśnie. Matthew wcale nie musiał wyściubiać nosa z Akademii, mimo, że według Arthura nie było tam dłużej bezpiecznie. Matthew nie musiał też ruszać w podróż akurat z królewskim orszakiem, choć przecież najbezpieczniejszy będzie przy Arthurze, a i tak mówił, że chce zwiedzić świat...
Więc tak, ogólnie, sam był swojej sytuacji winny i nie miał prawa obwiniać o swój strach Arthura. Tylko, że znowu... Matthew miał wrażenie, że został w całą tę sytuację zwyczajnie wepchnięty. Że decyzja, którą podjął, była tak naprawdę decyzją, w którą wmanipulował go Arthur, a on, jak ostatni gamoń, nie potrafił mu odmówić, nie potrafił za siebie myśleć, nie potrafił stwierdzić, że, kurde no, bezpieczniejszy to on będzie wszędzie byle dalej od tego świrniętego, agresywnego, morderczego, niestabilnego, okropnego osobnika, któremu przyszło być jego bratem.
Jeśli coś naprawdę było winą Matta, taką stuprocentową i niezaprzeczalną, winą, w którą nikt inny nie maczał palców i nie knuł nad nią intryg, to jego strach. Matthew bowiem bał się czegoś nieokreślonego przez całe swoje życie i to nie była wina Arthura i jego matactw, to nie była wina Alfreda i jego nieobliczalności. To była wina tylko i wyłącznie tchórzostwa i wygodnictwa Matta, który chciał mieć w życiu święty spokój i jednocześnie wiedział, że nikt mu go nie da, jeśli dowie się, kim jest/był jego ojciec i brat. Nawet teraz czuł niepokój, który urastał do rangi takiej niedogodności, że Matt zaczynał w duchu narzekać na Arthura.
A przecież to była tylko głupia kartka. Głupia wiadomość, którą miał mu przynieść Marcusa Witta, który stawiał swój namiot gdzieś na krańcach obozowiska, bo dalej jego koneksje bardzo bogatego kupca nie sięgały. Wszystko, co trzeba było zrobić, to przejść przez zatłoczone obozowisko, minąć nadętą szlachtę, zaczepnych żołnierzy i ludzi Alfreda, zwykle głośnych i niepokojąco trudnych do zdefiniowania, a później prześlizgnąć się do namiotów Arthura. Matthew był doskonały w byciu niezauważanym przez ludzi, prześlizgiwaniu się przez dzikie tłumy tak, że nikt by go za żadne skarby nie zapamiętał... Matthew był lepszy niż ktokolwiek w całym obozie w byciu zupełnie nikim, a jednak wystarczyło, że ktoś zawiesił na nim spojrzenie nieco dłużej, by w jego głowie zapalała się ostrzegawcza, czerwona lampka. I wtedy klął na Arthura.
Bo czy nie mógłby czegoś dla niego robić w jednym miejscu? Pracować w namiocie jako służący, albo pomagać w kuchni, cokolwiek, gdzie mógłby ukryć się jak pajęczyna w opuszczonej piwnicy. Dlaczego musiał... akurat... nosić... mu... listy?!
Nic się nie stanie, powtarzał sobie Matthew, zmuszając się do spokoju. Przekroczył właśnie, nie niepokojony przez nikogo, część szlachty mniejszej i wkroczył do pasma bliższych królowi ludzi. Tu czasem ktoś zaczepiał go bez powodu, ale o tej porze wszyscy powoli zbierali się do dalszej drogi i, tak samo jak on, gdzieś się śpieszyli, mieli swoje własne zajęcia... Nikomu nie chciałoby się zaczepiać szpakowatego gońca.
Matt podniósł głowę tylko na moment. I natychmiast spotkał w tłumie spojrzenie intensywnych, jasnych, błękitnych oczu. Matthew prawie nie potknął się o własne nogi, a przynajmniej takie miał wrażenie, bo w gruncie rzeczy, mimo tego całego chaosu, który wstrząsał nim od środka, potrafił panować nad swoim ciałem i wyglądem Choć prawdopodobnie i tak zrobił minę jak prudencyjna panienka, której ktoś nagle odsłonił zasłonę prysznicową.
Spuścił głowę i udał, że nic się nie stało. Był tylko służącym, nikim ważnym, absolutnie, ha, on go widział, miał na twarzy to złośliwe zrozumienie, doskonale w i e d z i a ł i Matthew zaraz skończy z kompletem noży w swoich nerkach. A bardzo lubił swoje nerki. Właściwie, był ich fanem i nie wiedział, jak zniesie ich utratę. Prawdopodobnie kiepsko.
Niech szlag weźmie Arthura i jego doskonały pomysł, by Matt był gońcem dla jego wiadomości w obozowisku rządzonym przez szalonego, krnąbrnego świra. Odetchnął w duchu. Nie, nie wolno było tak myśleć, może Alfred faktycznie zostawi go w spokoju, był przecież królem, więc czemu mieliby go obchodzić... Cóż, Matthew westchnął w duchu. Było wiele powodów.
Spróbował przemknąć, ale wcale nie poczuł się zaskoczony, gdy bardziej poczuł, niż zobaczył, jak ktoś ubrany w piękny, drogi, królewski strój pojawia się przed nim.
Zatrzymał swój wzrok na poziomie butów Alfreda. Już zaczął w duchu się żegnać ze swoją krtanią, dziękuję, służyłaś mi dobrze, z płucami, byłyście przydatne do oddychania, sercem, odwaliłeś kawał dobrej roboty, kiedy nagle poczuł w sobie zaczątek buntu. Jeśli ma umrzeć w tak kretyński sposób z rąk tego obraźliwego idioty, to przynajmniej zrobi to z podniesioną głową.
Względnie.
Podniósł wzrok na nos Alfreda. Drgnął leciutko. Niczego nie powiedział, choć jakaś odległa, stłumiona buta mogła wpłynąć mu na twarz.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 18:57:51

[miejsce na twoją reklamę]
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 18:58:04

W głowie Matta zaświtała ponura myśl, że złamanie nosa to wszystko, co może zrobić, zanim Alfred złamie mu kark. Oprócz tego spojrzał jednak na nos swojego, ha, brata nieufnym, podejrzliwym i możliwie odważnym spojrzeniem. Czuł, że w gardle robi mu się nieprzyjemnie sucho, że złość miesza się w nim z lękiem i butą. Pamiętał, jak zachował się ostatnio Alfred, jak mówił same najgorsze rzeczy, obrażał Arthura i głośno stwierdził, że wcale nie chce Matthewa znać. I rzeczywiście spojrzał wtedy na niego tak, jakby naprawdę nie chciał, by ktoś taki jak jego prawie brat bliźniak istniał.
A teraz Alfred się uśmiechał i to było jeszcze gorsze, niż gdy się wściekał. Matthew poczuł, że serce bije mu szybciej, cofnął się o krok, przez krótką chwilę rozważając ucieczkę. Ale nie zdążyłby uciec, ciało miał sztywne i, przede wszystkim, nie wybaczyłby sobie takiej nędznej próby. Zwłaszcza, że Alfred się z niego śmiał. Śmiały się jego oczy, jego usta, jego głos, wszystko, łącznie z pewną siebie, wyprostowaną postawą. Matt często się garbił.
Ale teraz Matt był małym, przyciśniętym do rogu borsukiem, który mógł albo żałośnie pisnąć i skulić się w sobie, albo spróbować przegryźć drogę na dolność przez brzuch agresora.
Odetchnął. Przesunął spojrzenie (dzisiaj szarozielone jak przemarznięta trawa) z nosa na oczy Alfreda. Wytrzymał parę sekund, rozważając, czy teraz umrze, bo jeśli umrze, to chciałby najpierw zaśmiać się Arthurowi w twarz. Choć wtedy musiałby się przyznać, że nie ufał w jego obronę, a sprawa była bardziej skomplikowana.
Matthew ufał, na ile mógł.
Matthew nie wiedział, co ma zrobić, żeby Alfred przestał się na niego gapić i sobie poszedł.
Matthew nie lubił, gdy patrzono się na niego tak intensywnie.
Matthew spojrzał na Alfreda tak zimno jak potrafił. Czyli umiarkowanie. Z dużą ilością defensywności.
Matthew pomyślał też, że Alfred, cholera, ma rację. To, że Arthur wziął go akurat to tej pracy było... ale nie ma co obwiniać Arthura, trzeba obwiniać siebie...
Poza tym wszystkim, Matthew zdał sobie sprawę z tego, że milczy o wiele za długo.
— Czegoś ode mnie... chcesz? – zapytał na próbę i dla świętego spokoju. Jak Alfred ma go zabić, to niech spróbuje od razu.
Bo Matthew miał dzisiaj jeszcze cholernie dużo do zrobienia.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 19:16:39

Alfreda nie zraził ton głosu Matta. Nie zraziło go jego spojrzenie. Nie zraziło go nawet wspomnienie mattowej pięści. W jakiś sposób to ostatnie może go nawet rozczuliło. To nie wina Matta, że nie widział całego Arthura jak Alfred. Czy coś. Alfred bywał wspaniałomyślny.
Dlatego się szczerzył, oczy mu lśniły, a on nie bez ciekawości przyglądał się obcej twarzy Matta. Zastanowił się.
(Wspomnienie słów Arthura rozsiadło się wygodnie na tyle jego głowy.)
- Hmm. Chcę! W sumie czemu nie? Chcę cię bliżej poznać! - Alfred klasnął w dłonie. - Ale nie tutaj, gdzie indziej. Chcę cię zobaczyć jak wyglądasz, nie? Arthur chyba przeżyje, jak cię na chwilę ukradnę~
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 EmptyCzw 5 Sty - 19:30:59

Wszystkie wyższe i niższe uczucia kołatające się w biednej klatce piersiowej Matta zostały naraz zastąpiona olbrzymią, niepowstrzymaną falą sceptycyzmu. Alfred chce go poznać? Ostatnio mówił coś dokładnie odwrotnego, a później zdemolował gabinet. Później zresztą Matt obserwował go, jak niszczy akademię i nieomal zabija ludzi, których Matthew znał przeważnie z widzenia. I o których wiedział, że to w głównej mierze okropni ludzie, ale nie w tym rzecz.
Rzecz w tym, że nie wierzył w nagłe zupełnie odmienione poglądy Alfreda. Ani w jego intencje. Nie podobało mu się też, że Alfred mówi o nim jak o rzeczy, którą można ukraść nielubianej osobie, pobawić się nią i oddać, najpewniej popsutą. To wszystko sprawiało, że Matthew nie wyobrażał sobie pójścia gdziekolwiek z Alfredem, głównie z powodu przypuszczeń, że to byłby ostatni raz, gdy gdziekolwiek z kimkolwiek by poszedł. I z upartości. Prędzej sam by skoczył z klifu, niż po tym wszystkim był dla Alfreda tak po prostu miły albo uległy...
— Przepraszam, ale mam dużo pracy i innych zajęć. – Odsunął się o pół kroku, nieco nieufnie. Był jednak zbyt dobrze wychowany, by na Alfreda przekląć, albo otwarcie mu powiedzieć, żeby wsadził sobie w poważanie to wszystko. Koniec końców, to on był teraz królem. Jego władza była ograniczona chyba tylko i aż przez Arthura.
Matthew skrzywił się w duchu na swój własny ton. Niby się sprzeciwił komuś, komu nie wolno się sprzeciwiać, ale i tak poczuł się jak ciapa. Czego jednak nie wiedział, to tego, że w jego oczach odbijało się wystarczająco wiele siły i inteligencji, których nie pokazywał po sobie normalnie.
Nawet w najlepszym przebraniu nie potrafił do końca tego ukryć.
— Nie chodzi tylko o Arthura – odetchnął obronnie.
"Chodzi o ciebie. To ty nie chciałeś, to ty jesteś okropny. Niech cię szlag, Alfred."
Jego twarz wyraziła mniej więcej to, tylko łagodniej. Matthew absolutnie nie ufał Alfredowi i chciał pozbyć się go ze swojej drogi. A na początku Matt był przecież ciekawy, gotowy sprawdzić, przekonać się i, być może, nawet zaufać. Ale nie teraz. Teraz po prostu widział, że Alfred nie jest bezpieczny. Westchnął i pokręcił głową.
— Mogę już odejść?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Sponsored content





Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 15 Empty

Powrót do góry Go down
 
Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki
Powrót do góry 
Strona 15 z 29Idź do strony : Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16 ... 22 ... 29  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Cardverso-ms-
Skocz do: