Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki

Go down 
2 posters
Idź do strony : Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 19 ... 29  Next
AutorWiadomość
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptySro 30 Lis - 22:35:29

Alfred wkroczył do pomieszczeń Alfreda, gdy noc równała się z dniem. Ciężko było odczuć tę różnicę w Astrze, gdzie panował wieczny półmrok, rozświetlany niebem pełnym gwiazd, ale pozbawionym wielkiej tarczy księżyca. Dlatego też Alfred w swojej komnacie sypialnej, a także tej, w której pracował, postanowił stworzyć własne niebo. Inne. Lepsze – w jego odczuciu, dające mu poczucie czasu. Gdy więc przez mrok przebiły się pierwsze promienie bladego różu i błękit zaczął obejmować w osiadanie strop pracowni Alfreda, młody król nie umiał już zwlekać ani chwili dłużej. Był osłabiony, blady. Długie cienie malowały się pod jego oczyma, ale był też zadowolony. Uśmiechał się szeroko, oczy mu błyszczały, na twarzy rozciągał się szeroki uśmiech ekscytacji, która teraz przyjemnie łaskotała mu żołądek. Ignorując więc obolałe mięśnie (Alfred poprosił wcześniej o odpowiednie zaklęcie swoją zaufaną medyczkę, która została wyrzucona ze szkoły za drobne eksperymenty, które nie podobały się jej przełożonym), Alfred ruszył przed siebie krótkim korytarzem. Przymknął oczy. Odetchnął. Narysował rękami nieokreślony gest, który zawsze pomagał mu się skupić. Wyobraził sobie też pomieszczenia Arthura i odchodząc do ściany praktycznie wyczuł, formującą się pod jego prawą dłonią klamkę. Uśmiechnął się i otworzył masywne, okute złotem drzwi. Wkroczył do środka, rozglądając się na boki.
Znalazł się w sali z oczkiem wodnym, które rzucało szmaragdowe refleksy na kamienne ściany. Poduszki zaścielały podłogę, koncentrując się przy niskim stoliku, na którym w wazonie ktoś umieścił sierpniowe kwiat o słodkim, mocnym zapachu. Jedna z księżycowych służek pojawiła się bezszelestnie jak cień w pomieszczeniu, obserwując Alfreda swoimi dużymi, okrągłymi jak tarcze księżyca w pełni oczyma.
Alfred drgnął, ale nie dał się wytrącić z równowagi. Uśmiechnął się za to szeroko.
- Powiedz swojemu panu, że go oczekuję – powiedział krótko. – I że to bardzo, bardzo ważne!
Dziewczyna skinęła bez słowa głową i cofnęła się w głąb pomieszczeń w wyrwanej rzeczywistości. Alfred tymczasem usiadł po turecku na jednej z poduszek. Nie wiedział, ile będzie musiał czekać, ale to nic.
Zapamiętał dobrze umowę, by nie wchodzić do sypialni Arthura. Arthur mógłby to docenić!

Alfred klasnął radośnie w dłonie.
- Mam dla ciebie niespodziankę – oznajmił głośno i zdecydowanie zbyt radośnie, gdy zobaczył już Arthura z jak zawsze kamienną miną i ciętą uwagą na ustach. – Chodź, chodź. Potem coś zjemy, szybko!
Alfred wiedział, że musi się spieszyć. Wprawdzie jego projekt jeszcze nie był skończony, ale nie umiał wytrzymać. Na początku chciał Arthurowi pokazać dopieszczoną całość, ale każda sekunda oczekiwania, aż go skończy była cierpieniem naznaczonym chorobliwą niecierpliwością. W końcu więc Alfred musiał się poddać i uznać, że dłużej już nie wytrzyma.
Trzeba było działać!
(Poza tym miał nadzieję, że zdąży pokazać Arthurowi swoją pracę, zanim zemdleje.)
Niewiele więcej mówiąc Arthurowi, cóż to za niepokojąca niespodzianka może czaić się za bramką numer jeden, Alfred ruszył do przodu, prędko i energicznie, wyraźnie zdradzając swoje podekscytowanie, które teraz drażniło jego zmysły. Czuł, jak oczekiwanie praktycznie wykręca jego ciało, ale z drugiej strony dodawało mu sił.
Zaklęcie, na szczęście, nadal działało.
Przeszedł z Arthurem po korytarzu, który nie drgał już tak jak kiedyś. Jeszcze parę dni wcześniej, zanim Arthur i Alfred nie rozpoczęli wyczerpującego treningu (w opinii Alfreda wyczerpującego głównie dla niego), nic nie byłoby tu tak twarde. Zapewne całe to pomieszczenie układałoby się pod naporem Alfreda, prowadząc go do celu najkrótszą możliwą drogą. Ale jedną z cech prawdziwej i silnej iluzji (czy może nawet realnego tworu) był fakt, że nawet królowi nie ułatwiała ona życia. Miała być stała, inaczej była jak woda. Byle dotyk, nawet nieostrożny mógł ją zmarszczyć i zmienić. A Alfred bywał w tej kwestii wybitnie niezręczny.
- Pomyślałem, że zrobię użytek z twoich lekcji – przyznał Alfred wesoło. – Zaraz zobaczysz… - Przeszli schodami, kierując się do zachodniej części pałacu. Minęli rosnące we wnętrzu budowli, skamieniałe drzewo o korze szarej i twardej jak granit. Jego ponure, suche gałęzie wyciągały się ku sklepieniu jak filar. Żaden liść nie wyrósł na nim od tak dawna, że zapominano, jakie miały kolor i kształt. Było to drzewo dawnych czasów, gdy jeszcze na świecie istniało Królestwo Kier.
Alfred przeszedł do bocznego skrzydła, które było domeną dygnitarzy i arystokracji. Znajdowały się tu drzwi różnych kształtów, kolorów i faktury. Niektóre były metalowe i pozłacane. Inne kute w miękkim srebrze. Hebanowe i czarne jak noc, wiśniowe, o słodkim zapachu, utrwalanym magią. Niektóre pokrywała winorośl, inne pnące się krzewy róży o rozkwitających zaklęciami kwiatach. Wśród tych wszystkich cudów, Alfred wybrał najprostsze drzwi. Stanął przy nich, nacisnął klamkę i przepuścił Arthura przed sobą. Sam przeszedł zaraz za nim, czując, jak jego ekscytacja sięga zenitu.
Znaleźli się na środku brukowanej ścieżki, okalanej murem z otoczaków. Po prawej i lewej stronie rozpościerał się ciemno-zielony ogród, pełen majestatycznych, rosłych drzew i krzewów (które traciły trochę kształty i kolory w głąb ogrodu, ale Alfred musiał jeszcze nad tym popracować). Przed nimi, parę minut drogi na wprost znajdowała się posiadłość, która w wielu aspektach przypominała dawną posiadłość Kirklandów. Alfred postarał się, by odwzorować ją jak najwierniej. Oglądał szkice konstrukcji, przyglądał się utkanym z magii modelom. Dopracowywał wszystko jak należy, choć i tak pewnie pomylił się w kilku szczegółach.
(W ogródku, ukryta pomiędzy listowiem znajdowała się grządka ananasów, o czym Alfred jeszcze nie wiedział. Biegała też samotna kura, która była efektem rozmyślać Alfreda o kanapce z kurczakiem.)
- I jak ci się podoba? – spytał napięciem.
Teraz albo nigdy, pomyślał, zerkając kątem oka w twarz Arthura.
Miał nadzieję, że jednak wywoła na niej cokolwiek.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 1 Gru - 9:33:23


Arthur dotrzymywał kroku Alfredowi tylko dlatego, że zwykle sam chodził szybko. Czuł jednak, że znalazł się na granicy, w której za chwilę przestanie wyglądać elegancko i dostojnie, a zacznie zwyczajnie głupio i niepokojąco. Jeśli dwóch magów i najważniejszych ludzi w królestwie aż tak się gdzieś śpieszyło, to reszta pałacu miała absolutne prawo, by zacząć modlić się do jakichkolwiek zapomnianych bogów mieli. Arthur podzielał ich katastroficzne wizje, a w obliczu idiotycznej radości zawzięcie milczał, nie okazując otwarcie, że zaczyna się coraz bardziej irytować.
Ostatnim razem, gdy Alfred miał dla Arthura niespodziankę, okazała się być królem, który siedział martwy na tronie, jego gardło było poderżnięte, a ciało czepiało się resztek magii. Kolejną było to, że ukradł Nolani i przetrzymywał ją u siebie, żeby udowodnić, jak wiele wie i może.
Arthur absolutnie nie ufał niespodziankom Alfreda, zwłaszcza, że Alfred był przy królu umiarkowanie podekscytowany, przy Nolani zdawał się już zafrasowany, a teraz... teraz Arthur miał wrażenie, że jeszcze sekunda i Alfred przemieni się w psa tylko po to, by mógł skakać wokół, szczekając, goniąc i wściekle merdając ogonem. Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły, że Arthur, choć prawie mu się to w życiu nie zdarzało, powinien zacząć się obawiać tego, co wkrótce zobaczy.
Alfred w końcu zaprowadził go do pałacowego skrzydła, w którym najwyraźniej zamieszkiwali obecne bardziej znaczący możni i wpływowi. Arthur nie przebywał tutaj wcześniej z tego prostego powodu, że był bardziej znaczący i możny od dowolnego znaczącego i możnego człowieka w królestwie. No, a przynajmniej dlatego, że potrafił sam o siebie zadbać.
Teraz zastanowił się przez chwilę, czy Alfred wymordował wszystkich jego popleczników i przerobił ich na abażury i wzorzyste dywany. Opcja wydała mu się średnio prawdopodobna, ale nie całkiem niemożliwa. Bo jeśli nie ona, to...
Podeszli pod banalnie wyglądające drzwi, które Arthurowi skojarzyły się ze spiżarnią albo wejściem dla służby. Jego irytacja w tym momencie wzrosła, bo nie lubił ani niespodzianek ani ludzi zawracających mu głowy. A w szczególności nie lubił Alfreda. Akurat tutaj obsesyjna niecierpliwość Alfreda zadziałała na ich korzyść, bo Arthur nie miał czasu napatrzeć się na drzwi i denerwować, że nie ma pojęcia, co za nimi zastanie. Zanim cyniczne myśli zdążyły wygenerować w jego głowie wszystkie najgorsze możliwości, uśmiechnięty od ucha do ucha Alfred pewnie szarpnął za klamkę i otworzył drzwi, za którymi rozpościerał się zaskakujący widok na wiejski krajobraz. Nagle Arthura zaskoczył blady błękit płaskiego nieba. Jego twarz owiał delikatny, chłodny wiaterek, pachnący trawą, porankiem i ogrodem. W oddali wyrastał dwór, który na pierwszy rzut oka wydał się Arthurowi bardziej znajomy. Choć otoczenie było inne, to gładkie, śnieżne ściany i czerwone dachy, nieruchome jezioro o lustrzanej tafli pozostawały do złudzenia podobne do domu, w którym spędził chyba największą część swojego życia, a którego nie spodziewał się zobaczyć nigdy więcej.
Przestąpił krok przez próg i wszedł na brukowaną ścieżkę, na chwilę kompletnie zapominając o Alfredzie. W jego głowie kołatały się myśli, które niemal sięgały do serca; to, co tam czuł, było jednak przygniatane przez wrażenie, że wokół jego skroni i żołądka zaciskają się dwie identyczne obręcze. Odetchnął. Dostrzegł pierwsze nieprawidłowości, ale nie przejął się nimi kompletnie. To nie dom go teraz interesował. Świadomość, że Alfred spędził prawdopodobnie pół nocy i przebył wiele trudów, tylko po to, żeby w końcu stworzyć kopię jego dawnego domu, to było... Przerażające.
Arthur nie miał pojęcia, dlaczego Alfred miałby to zrobić. W głowie miał kompletną pustkę i tylko jego racjonalna strona osobowości spokojnie zauważała różne szczegóły. Jak to, że Alfred naprawdę zrobił progres. Ten dwór i jego otoczenie prawdopodobnie zdoła wytrzymać przez następny rok.
Zatrzymał się po paru krokach. Najpierw słowik, teraz ten dom. Alfred na pewno skupiał na kupieniu jego sympatii zbyt wiele uwagi, a przy tym jego głos wydawał się być pełen prawdziwego napięcia.
Arthur drgnął i spojrzał na niego ciemnymi oczami, które nie wyrażały niczego poza zwyczajowym chłodem. Wyprostował się i odetchnął.
— Dobrze, mamy temat na kolejną lekcję. Jestem pewien, że wiele szczegółów wymaga dopracowania, a całość utrwalenia. Ten dom będzie idealny do twojego treningu.
Przestąpił jeszcze krok i przestał zwracać na Alfreda uwagę. Przymknął oczy i nagle coś przy jego uchu zamigotało jak srebrna moneta: w następnej sekundzie migotanie okazało się trzepotem niemal przeźroczystych skrzydeł. Wróżka o cienkich włosach dłuższych, niż całe jej ciało, pochyliła się nad uchem Arthura, jakby szepcząc mu coś do ucha. W rzeczywistości to on przekazał jej rozkazy i informacje.
Kolejny trzepot skrzydeł i zniknęła tak, że można było pomyśleć, że od początku była tylko przewidzeniem.
— Chodźmy zobaczyć, od czego zaczniesz.

Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 1 Gru - 14:22:35

Alfred przyglądał się uważnie z boku Arthurowi. Nie zwracał już uwagi na dom i otoczenie, które tworzył wpółprzytomnie prawie całą noc. Tak naprawdę zajęło mu to trochę więcej, ale dzisiaj zrobił najwięcej i był z tego zadowolony. Wręcz dumny. Rozpierała go ekscytacja. Chciał, by Arthur dostał od niego coś. Coś, cokolwiek, co sprawi, że jego oblicze drgnie. A cóż mogłoby być lepszego od posiadłości?
(Pomijając stygnące zwłoki Alfreda, ale na ten prezent Alfred wciąż się nie zdecydował.)
Drgnięcie. Alfred to zaobserwował. Poczuł, jak mięśnie napinają się mu nawet mocniej w oczekiwaniu. Cienka jak mgła warstewka magii nadal oplatała jego wnętrze, trzymając je w powłoce iluzorycznego wypoczęcia.
Ich oczy spotkały się. Spojrzenie Arthura było ciemne i nic nie mówiące. Oczy Alfreda wręcz skrzyły podekscytowaniem. Próbował dostrzec coś, cokolwiek, ale nie umiał wyciągnąć nawet podstaw pod to, by potem rozminąć się z prawdą swoimi domysłami.
Pozostawało tylko to drgnięcie.
Alfred oklapł wewnętrznie. Warstewka magii zadrżała niebezpiecznie – daleko było jej do idealnej.
Zamrugał i przez moment wciąż jeszcze stał tak z głupim, szerokim uśmiechem, który potem zmniejszył się nieznacznie. Alfred powiódł jałowym spojrzeniem za wróżką i wrócił wzrokiem do Arthura.
- Co to było? Co knujesz? – spytał łagodnie, cierpliwie.
Nie chciał przesadnie pokazywać po sobie swojego zawodu. Arthur mógł to robić specjalnie. Może Alfred wzbudził w nim coś nieprzyjemnego. Ach, gdyby tylko mógł wiedzieć! Wątpliwości nadgryzły go od środka, ale Alfred nie zamierzał się samobiczować. Zadarł dumnie głowę, choć jego ciało i zdrowie na pewno nie były gotowe na kolejne manipulacje rzeczywistością.
- Niektóre pomieszczenia nie są wykończone, ale nie wiedziałem, czy chcesz je… Takie same. Zrobiłem tylko te podstawowe. Znalazłem stare plany – wytłumaczył. – Nie zamierzasz się tu przeprowadzić? – Alfred zmarszczył brwi, ale nie chcąc stracić rezonu, szybko uśmiechnął się bezczelnie. – Wolisz mieszkać ze mną w pałacu?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 1 Gru - 17:49:04

Arthur nie śpieszył się z wyjaśnieniem. Najpierw popatrzył na Alfreda chłodno, ale niespodziewanie uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem.
— To niespodzianka – stwierdził z kompletnym brakiem entuzjazmu, jaki zazwyczaj towarzyszy tego typu oświadczeniom. Miał szczęście, że nie brzmiał dziecinnie nawet wtedy, gdy w rzeczywistości był bardzo dziecinny. Coś w jego wyglądzie było dostatecznie oschłe i dostojne, a w głosie dojrzałe, że potrafił nawet zwyczajne kaprysy wypowiadać tak, by sprawiały wrażenie głęboko przemyślanej decyzji. W razie czego zawsze mógł się wyprzeć tego, że żartował przy Alfredzie.
Skoro załatwił jednak tę kwestię, musiał wrócić do rzeczywistości. Nie chciał myśleć, o tym, co czuje do Alfreda, nie chciał rozumieć, czy kolejny prezent mu się podoba czy nie. Ogólnie nie zamierzał pozwalać dochodzić do głosu swojemu słabemu, głupiemu wewnętrznemu ja. Jego plany w stosunku do Alfreda nabrały już kształtu, więc nieważne, co miał do powiedzenia świat albo Alfred, nic nie mogło tego zmienić. Arthur wiedział, że nie może zmienić samego siebie. Postanowił więc, że w zamian skupi się na tym, co czuje Alfred, więc przyjrzał się uważnie jego twarzy, szukając w niej prawdy, fałszu, lub właściwie czegokolwiek, co mogłoby pomóc rozwikłać tę dziwną zagadkę, która mogła równie dobrze wcale nie być zagadkowa.
Alfred, jak zwykle, prezentował się szczerze. Jego twarz okazywała zawsze przynajmniej parę emocji naraz, w tym momencie było to zmęczenie, podekscytowanie i zawód jednocześnie. Arthur skupił uwagę na tym trzecim, jednocześnie odganiając własne uczucia. Jeśli jego myśli przypominały ławicę ciężkich do uchwycenia srebrnych rybek, tak jego uczucia były podobne do rojowiska tłustych much. Z jednej strony irytujące, z drugiej kompletnie zbędne, z trzeciej – zaskakująco trudne do odgonienia.
— Mam szczerą nadzieję, że nie wiesz, jak wyglądały pokoje mojego rodzinnego domu, Alfred – stwierdził Arthur ze spokojem. – A przeniesienie się tutaj i tak równa się mieszkaniu z tobą w pałacu.
Alfred był głupcem, jeśli myślał, że uda mu się ukryć brak kontroli nad królewską magią po tych wszystkich ciężkich godzinach, które Arthur spędził na uczeniu go kontroli. Przez ten czas zdążył zauważyć, kiedy Alfred jest już na granicy swoich sił i kiedy jego uczucia sprawiają, że przestaje się kontrolować. Teraz obie te rzeczy działy się naraz, przez co okolica była naprawdę bardzo, ale to bardzo niedopracowana... i jednocześnie lepsza od tego, co Alfredowi wychodziło do tej pory.
Arthur dalej patrzył na niego chłodno. Po długiej chwili takiego dziwnego wpatrywania się, stało się jasne, że chyba nie do końca wie, jak może zareagować inaczej. Dostał w końcu już drugi prezent od Alfreda; drugi naprawdę wartościowy prezent.
O ile Arthur zdawał sobie sprawę ze swojej wartości, to nie przypuszczał, by w oczach Alfreda był naprawdę aż tak ważny, by robić dla niego to wszystko. Więc dlaczego? Co Alfred chciał osiągnąć tym wszystkim?
— Mam prawdziwy dom w samym centrum Antery. Wolę go od jakiegokolwiek fałszywego... – Pauza. – Ale owszem, zamieszkam tutaj, dopóki to będzie wygodniejsze.
Czy miał mu teraz powiedzieć, że nie są i nigdy nie będą przyjaciółmi? Mógłby, ale to była kolejna z wielu okropnych oczywistości, które Alfred zawsze ignorował. Arthur westchnął, nagle jego ramiona opadły, chłód ustąpił zrezygnowaniu.
— Nie oczekuj, że ci za to podziękuję. Żadne prezenty nie są bezcelowe.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 1 Gru - 21:17:36

Alfred przyjrzał się Arthurowi z zastanowieniem, które odbiło się w jego jasnych, niebieskich oczach. Wyglądał tak, jakby rozważał coś w słowach Arthura go zastanowiło, co pozwoliło uciec jego myślom od zawodu, jaki odczuł, gdy twarz jego rozmówcy nie zmieniła się ani o jotę. Teraz mógł się zająć innym, ważnym problemem, co też niezwłocznie zrobił. Ale najpierw formalności. Alfred potrafił mieć podzielną uwagę, przynajmniej jeśli chodzi o część automatycznych odpowiedzi czy czynności, do których nie przywiązywał większej wagi.
- Pytałem, czytałem opisy… Prywatne komnaty odwzorowałem na przykładzie tego, co stworzyłeś sam. Reszta pomieszczeń jak sala balowa, gabinet do przyjmowania gości czy sala wejściowa ze schodami zapadła w pamięć ludziom odwiedzającym twoją rodzinę. Nie trudno było ich znaleźć – przyznał spokojnie, najpewniej nie zauważając, że to nadal nie jest zbyt pocieszające.
A przynajmniej nie brzmi najlepiej. Alfred nadal wszedł z butami prosto w prywatne życie Arthura i najwyraźniej w ogóle o tym nie myślał. Potraktował to jak coś oczywistego.
Jego spojrzenie oderwało się od Arthura i zerknęło na kurczaka, który właśnie wychylił się niepewnie zza jednego z krzaków i głośno gdacząc zaczął spokojnie, miarowo kroczyć przed siebie, dziobiąc iluzoryczną ziemię w poszukiwaniu iluzorycznego ziarna. Ponieważ kurczak był nie mniej iluzoryczny, raczej nie przeszkadzała mu taka egzystencja.
- Och – podsumował jego widok Alfred.
Coś jednak w nim zabłysło na słowa Arthura, że jednak zamieszka. To nadal nie było zdumienie u Arthura, cień zadowolenia ale jakiś progres. Zmieszał się jednak z dziwnym kłującym poczuciem, że coś tu jest nie tak.
Arthur. Dom. Antera.
Alfred zamrugał. Do tej pory nie myślał o tym, że Arthur może wrócić do życia na ziemi. Głównie przez to, że jak zawsze zapomniał o wielu szczegółach swej wielkiej wizji, ale też dlatego, że widział go już jako swoją królową. A przynajmniej kogoś kto osobiście będzie go śledził. Teraz zaś zdziwienie odbiło się w jego oczach. Szybko jednak strząsnął je z siebie i uśmiechnął się lekko.
- Dobrze! – oznajmił wesoło, po czym przyjrzał się dokładniej Arthurowi i zmarszczył lekko brwi. – Nigdy nie dostawałeś prezentów bez okazji? Nawet od swoich partnerów? To chyba normalne… Zawsze możesz uznać, że to podziękowanie za naukę.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 1 Gru - 22:06:57

— Zadałeś sobie mnóstwo niepotrzebnego trudu – podsumował Arthur. Popatrzył na Alfreda tak, by dać mu do zrozumienia, że uważa to wszystko za zaskakujące i podejrzane. Dobrze wiedział, że jego przeciwnik knuje. Być może chciał stworzyć kozła ofiarnego, udowodnić, że to Arthur pozwolił na morderstwo króla, że współpracowali razem od długiego czasu, a za zdradę dostał solenną zapłatę. Od władzy, poprzez artefakty, po bogactwa i posiadłości. Arthur ukartowałby to w ten sposób na miejscu Alfreda: obarczył całością winy kogoś, kto bardzo łatwo mógł stać się znienawidzony.
Ruszył w stronę dworku, przekonany, że, póki co, obaj muszą grać i udawać przed sobą różne głupie rzeczy. Zamierzał przyjąć ten dom pomimo wątpliwości i dziwnej niechęci kołaczącej się w jego żołądku. Nie lubił prezentów, bo wzbudzały w nim więcej podejrzeń niż dawały mu przyjemności. Wolał do wszystkiego dojść sam. Ale nie stworzyłby czegoś takiego sam. Przestrzeń była zbyt rozległa, naturalna, zbyt prawdziwa. Alfred, nieważne, jaki nie byłby jego motyw, zrobił wszystko, by odtworzyć jakiś stary dworek. Czy to nie było zwyczajnie szalone? Przecież sam go zniszczył, razem z całym porządkiem świata.
Arthur naprawdę bał się tego, że ten prosty, prymitywny, szalony złoty chłopiec ostatecznie go pokona. To byłby tak żałosny koniec dla jego historii.
— Och? – powtórzył i wtedy zauważył kurę. Zmarszczył leciutko brwi, ale postanowił tego nie komentować. – Uwielbiasz marnować czas, Alfred. Nie potrzebuję tego.
Minął nieruchome, ozdobne jeziorko i dotarł na pierwszy z wielu stopni prowadzących do drzwi wejściowych. Wszystko wokół niego jednocześnie przypominało mu o jego domu i o tym, że to miejsce na pewno nim nie jest. Przypominało za to starannie dobraną scenerię w teatrze.
Na szczycie schodów przystanął nagle i odwrócił się do Alfreda. Stał parę stopni powyżej niego, ale w pierwszej sekundzie nie zwrócił na to uwagi. Omiótł wzrokiem krajobraz, zanim spojrzał z góry zdystansowanym, władczym wzrokiem.
— Nie chcę od ciebie dostawać żadnych prezentów więcej, Alfred. Nie jesteś osobą, od której chciałbym czegokolwiek, rozumiesz to? – Przez jego głos przebiła się irytacja. Był zły na to, że Alfred utrudnia mu powiedzenie oczywistości, że jego sympatyczne przemowy i milutkie gesty aż proszą się o odpowiedź w podobnym tonie. Zmrużył nieco oczy. W tle za Alfredem znów zobaczył dziobiącą w ziemi kurę.
— Nie wiem, jakie naprawdę masz motywacje, ale naprawdę starasz się kupić moją sympatię. Desperacko – dodał nawet, a wtedy jego oczy pojaśniały leciutko. Wiatr przeczesał jego włosy i zadął peleryną.
Arthur zszedł o dwa stopnie i prawie zrównał się z Alfredem. Usta miał wciąż skrzywione, ale w oczach pojawiło się coś bliżej niezidentyfikowanego, nieprzyjaznego i ostrożnego, ale jednocześnie jakby skłonnego do podjęcia ryzyka.
— To nie jest prezent. Chcesz czegoś w zamian i to nie podziękowań za naukę – uśmiechnął się krótko. – Powiedz szczerze, żebyśmy byli kwita.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPią 2 Gru - 12:02:17

Cóż. Arthur miał rację, ale Alfred często robił podobne rzeczy. Trud w jego opinii był pojęciem względnym. Liczyły się możliwe korzyści, to, że Alfred przeliczał je czasami nad wyrost (bardzo często), nie miało znaczenia. Zresztą teraz nie o to chodziło. Alfred powoli otrząsał się z zawodu. Uznawał, że to kolejna cegiełka jego planu związanego z Arthurem. Może w końcu zbuduje z nich coś, co jednak poruszy wnętrzem Kirklanda. A wtedy, kto wie. Na razie uśmiechnął się już nieco pewniej, zmazując ze swojej twarzy ostatnie ślady zawodu i konsternacji.
- Przynajmniej dopóki mnie uczysz i wypełniasz nasz kontrakt, na pewno będzie ci tak lepiej – zauważył spokojnie. – Magia teraz jest giętka i plastyczna, ale gdy nauczysz mnie nad nią panować, utrzymanie twoich komnat będzie męczące. Wiem… - zastrzegł szybko. - …że i tak byłbyś w stanie to zrobić, ale póki co nie będzie takiej potrzeby, tak? Potem możesz… Wrócić do Antery.
Ostatnie zdanie przeszło mu ciężej przez gardło, dlatego zrobił krótką pauzę. Mimo to uśmiechał się, a jego ton nie zmienił się ani o jotę. Nadal był spokojny i łagodny, może tylko trochę przebijało się przez niego zmęczenie i niewyspanie.
Alfred przystanął u stóp schodów, przyglądając się Arthurowi. Gdy ten obrócił się, a jego płaszcz wydął się od wiatru, przywodząc na myśl owadzie skrzydła. Tak. Arthur nie przypominał tak bardzo kruka czy drapieżnego kota. W swych ciemnych szatach, błyszczących głęboką zielenią i szafirem klejnotach przywodził na myśl owada w czarnym pancerzu, długiego i ponurego. Nie brzydkiego czy obrzydliwego. Raczej jednego z tych pięknych i niebezpiecznych.
Alfred przypominał kretyna, ale na szczęście nikt go nie pytał o zdanie w tej kwestii, więc mógł maskować to stwierdzeniami „aż Alfred”.
- Skoro tak mówisz – wzruszył ramionami. – To tylko dom, Arthur. Królowie muszą pilnować, by jego ludzie mieli dom. Jestem pewien, że każdy kolejny król to robił. Pewnie niedługo będę musiał to zrobić dla innych ludzi, tych, których posiadłości ucierpiały całe to… Zamieszanie. – Uśmiechnął się nieco szerzej.
Właściwie to nie chciało mu się dopieszczać innych domostw. Zależało mu tylko na Arthurze, ale życie króla nie mogło być tak proste. Wielka szkoda.
Roześmiał się.
Desperacko zdobyć sympatię. No cóż. Prawda. Alfred uznał to za zabawne, bo Arthur oczywiście interpretował to całkiem inaczej, mimo iż trafiał w punkt. Na swój sposób było to rozkoszne i pozwalało Alfredowi na naprawdę bezczelne zachowania tuż pod nosem Kirklanda. Uważał, że skoro ten się nawet nie domyślał, chyba nie musi uważać swojego zachowania za aż tak dziwne i przesadzone.
No, może trochę.
- Och, Arthur. – Pokręcił głową. – To tylko dom – powtórzył spokojnie. Po czym oparł dłonie na biodrach i pochylił się do przodu w stronę Arthura. – Ale skoro tak bardzo chcesz mi to wynagrodzić, mogę coś wymyślić. Na przykład możesz odpowiedzieć mi na moje pytanie. Co ty na to?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPią 2 Gru - 19:22:26



Arthurowi nigdy nie było łatwo utrzymywać komnaty w stanie faktycznego istnienia, więc poczuł się zaskoczony, że Alfred zakładał coś innego.
— Zdecyduję o wszystkim w odpowiednim czasie – odpowiedział krótko, dając do zrozumienia, że nie zamierza brać pod uwagę cudzych planów wobec siebie. Gdyby mógł wrócić do rzeczywistego świata, to i tak musiałby każdego dnia na nowo odwiedzać Astrę, co mijało się z celem. Antera żyła dniem, a odpoczywała nocą, Astra zaś na odwrót: w normalnym świecie objawiała się po zachodzie słońca i istniała aż do wschodu. Tak naprawdę optymalne było zamieszkanie tutaj – w małym skrawku rzeczywistości poświęconym tylko dla niego. Mógłby dołożyć starań i zadbać o ten świat na własny sposób, by nie należał tylko i wyłącznie do Alfreda.
Ale to były naprawdę odległe myśli. Arthur miał teraz istotniejsze problemy i dalej nie mógł wyjść z zaskoczenia, że Alfred, najwyraźniej, wolał przejmować się czymś takim. Że próbował odtworzyć jego rodzinny dom i cieszył się jak zupełny idiota, że mógł pokazać swoje przeklęte dzieło.
Wiatr znowu zawiał. Arthur, który stanął prawie u szczytów schodu, spojrzał zamyślonym wzrokiem po tym, co ocenił, jako niedopracowany, ale mający potencjał krajobraz. W oddali iluzję lasu tworzyły bardzo ciemne i wysokie drzewa, nieco bliżej stalowe pasmo strumienia zdawało się odcinać dzikie tereny od gęstych ogrodów. W dole, u stóp pomnika drzemiącego w gnieździe księżycowego ptaka, kura grzebała w ciemnej ziemi. Arthur uśmiechnął się nagle, zupełnie pewny tego, że Alfred postrzega go jako oziębłą i mroczną osobę – więc jego wizja tego, jak wyglądał dwór będzie mieszała się z tym, jak wydaje mu się, że powinno być. W oryginale otoczenie domu było delikatne i ciepłe, nadmorskie.
Choć Arthur nie miał pojęcia, co w wizji Alfreda symbolizuje ta dziwaczna kura.
— Nie jesteś moim królem, Alfred. – Tym razem i on zabrzmiał niemal cierpliwie, jednak ani to ani jego uśmiech nie miały w sobie niczego miłego. – Nie poczuwaj się. Mimo to dobrze, że jednak myślisz o tego typu sprawach, choć, doprawdy, zawsze ciężko mi zrozumieć, co powoduje u ciebie momenty rozsądku.
Przeszedł o stopień w dół, skupiając swoją uwagę na Alfredzie. W przejaskrawionym świetle dnia (Alfred miał tendencję do zbytniego podkreślania pogody. Właściwie, miał tendencję do zbytniego podkreślania absolutnie wszystkiego, co tworzył, ale pogody w szczególności.) dostrzegł wyraźnie cienie pod jego oczami. Poza tym jego cera nie wydawała się tak zdrowa i rumiana jak w pierwszych dniach jego pobytu w Astrze. Wieczna noc, treningi i bycie królem zaczęły sprawiać, że Alfred bladł. Za to jego włosy zdawały się nie stracić niczego z swojej irytująco złocistej barwy.
"To nie jest tylko dom" pomyślał Arthur. "To coś, nad czym ciężko pracowałeś tylko po to, by mi to podarować."
— To nie działa w ten sposób – stwierdził stanowczo. – Ale wciąż możesz zadać mi pytanie., a ja mogę odpowiedzieć, jeśli będę miał na to ochotę.
Jeszcze przez moment przyglądał się Alfredowi, ale uznał, że zrezygnuje. Odwrócił się więc i bez wahania podszedł do drzwi. Wystarczyło, że dotknął je opuszkami palców, by te uchyliły się, odsłaniając przestronne, marmurowe wnętrze.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPią 2 Gru - 21:03:07

Alfred skinął spokojnie głową, na znak, że rozumie. Mimo to poczuł dziwne, niekomfortowe uczucie na myśl, że Arthur mógłby odejść z Astry. Nie przewidział tego w swoich kalkulacjach. Nawet jeśli wydawało mu się to abstrakcyjne i raczej nie do spełnienia, to jednak ziarno niepokoju zakiełkowało. Alfred wiedział, że w emocjach nie rozważy tego racjonalnie, więc postarał się zdusić w sobie te dziwne, obce zazwyczaj w jego przekonaniu wątpliwości. Uznał, że później przeanalizuje je na spokojnie. Teraz miał Arthura, jego nowy (oby) dom i siebie. To powinno póki co wystarczyć i o tym teraz powinien myśleć. Gra dzisiejszego dnia jeszcze się nie skończyła.
Drgnął na kolejne słowa Arthura tak dziwnie chłodne samym wybrzmieniem. Choć oczywiste. Alfred wątpił, by Arthur go uznał, choć w swoich wyobrażeniach, jeszcze zanim przybył do Astry, widział jak Arthur zostaje jego królową zaraz, teraz. A tu proszę. Okazało się, że jest to trudniejsza droga.
Może nawet i dobrze? Co byłoby gdyby osiągnął swój cel? Alfred często, przed poznaniem Arthura, czuł się dziwnie bezcelowy. Wszystkie dążenia otaczających go ludzi wydawały mu się puste, nijakie i nieciekawe. Jak zmarnowany potencjał, który drzemał w każdym człowieku. Wszystko wydawało mu się więzieniem. A teraz? Teraz przynajmniej miał Arthura.
Przyjrzał się mu uważnie.
- Czasami po prostu lubię cię zaskoczyć – odparł Alfred, pozwalając sobie na zawadiacki i nie mówiący wszystkiego uśmiech. – Wiesz… - zaczął. – Ktoś inny na moim miejscu mógłby się obruszyć za takie stwierdzenie. Ale na szczęście to ja. – Wyszczerzył się.
Naprawdę nie miał tego za złe Arthurowi. No, może czasami irytowało go, że ten nadal go nie docenia. Nienawidził uczucia, że jest gorszy. Było obce, nieprzyjemne, głupie, a jednak Arthur jakimś cudem potrafił je wywołać. Na chwilę. Potem Alfred przypominał sobie, że Arthur po prostu jest cięty, a on musi jakoś złamać tę jego skorupę.
Jakoś.
- No wiesz co! – Parsknął Alfred. – Więc po co w ogóle zaczynałeś? – Przekrzywił głowę i uśmiechnął się znacząco. Arthur jednak obrócił się do niego plecami i otworzył drzwi. Alfred przeskoczył kilka stopni (potykając się ze zmęczenia o jeden), zachwiał się, złapał jednak równowagę i uratował się, łapiąc framugę masywnych drzwi.
- Ekhm – odkaszlnął. – Więc, chciałem cię spytać o twoje życie w czasie wojny. Zawsze mnie zastanawiało, co wtedy robiłeś. Czy bywałeś na froncie? Czy zamknięto cię w Astrze jako drogocennego dziedzica? Nie wyglądasz na kogoś, kogo można utrzymać na smyczy.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPią 2 Gru - 23:03:41

— Czasami? – Kąciki ust Arthura drgnęły, choć jednocześnie jego wzrok pozostał niebezpiecznie niewzruszony. Owszem, pomyślał. Ktoś inny z pewnością by się obruszył. Gdyby był tutaj poprzedni król, to takim krótkim oświadczeniem Arthur przypłaciłby swoje życie i wszystko, na co tak ciężko pracował.
Drgnięcie przemieniło się w uśmiech.
— Tak, na szczęście to tylko ty i jedna z twoich nielicznych zalet. Nie obrażasz się, gdy słyszysz z cudzych ust prawdę. – Choć nawet gdyby było inaczej, to Arthur nie uznałby Alfreda za swojego króla. Nie chciał i nie mógł, miał absolutnie dosyć uniżania się przed kimkolwiek, a określenie Alfreda królem wiązałoby się z przyznaniem, że zaakceptował go szybciej, niż ktokolwiek inny w tym królestwie. Mógł więc tylko się cieszyć, że Alfred, pomimo wszystko, nie oczekiwał od nikogo płaszczenia się i nie zachowywał się, jak przystawało królowi, albo... Właściwie komukolwiek.
To z kolei czyniło ich relację najdziwniejszą z tych, jakich doświadczył w swoim życiu Arthur.
A był uważany przez wróżki za ich królową.
— Nie pasujesz do Astry, Alfred – powiedział tylko luźniejszym tonem, odwracając się i zmuszając drzwi, by otworzyły się przed nim. – Kompletnie nie znasz zasad gry, ale to już ustaliliśmy.
Wnętrze holu wyłożone było w całości ciemnym marmurem najlepszego gatunku. Posadzka, tak jak w swojej pierwotnej wersji, dokładnie odwzorowywała północne niebo i zmieniała się, poruszając się dokładnie z ruchem gwiazd. Arthur spędził tak wiele czasu siedząc na jednym z niższych stopni, albo w górze, obserwując posadzkę tak, że znał praktycznie na pamięć każdą rzeźbę, ozdobę, łukowe przejście, każdy płatek złota i kąt wspaniałego holu. Alfred popełnił wiele licznych, drobnych błędów, które wynikały zwyczajnie z jego niewiedzy. Musiał słyszeć o pięknej niebiańskiej posadzce i o tym, że hol składał się w dwóch pięter, miał owalny kształt, mnóstwo kolumn i łukowatych przejść, w których rzeźbiono historie dawno minionych baśni. Nie wiedział jednak, jak szeroki był hol, ile dokładnie kolumn, co to za baśnie ozdabiały dom, ani jak wyglądał sufit.
Mimo to Arthur był w stanie podziwiać go za to, że próbował to wszystko odtworzyć. Daleko było temu miejscu ideału, ale, cóż. Wczoraj pewnie jeszcze nie istniało.
— Zawsze cię ciekawiło? – odezwał się, jednocześnie przystając i z ciekawością sprawdzając, jak działa tutaj akustyka. Podjął dopiero po chwili, niemal bezwiednie, zapominając o tym, że przecież nienawidził rozmawiać z Alfredem o sobie.
— Głównie się uczyłem. Niewiele interesowałem się wtedy niczym, co nie miało związku z magią albo wiedzą w ogóle. Gdy musiałem już wziąć udział w jakimś przyjęciu okazało się, że nie mam pojęcia o bieżących problemach . Uważałem tę wojnę za głupią pomyłkę i stratę czasu, czym rozwścieczyłem szczególnie mojego wuja. Jego syn, a mój kuzyn dowodził wtedy grupą naszych ludzi zabezpieczając nowe granice, podczas, gdy magowie tworzyli bariery, więc wysłano mnie tam, żebym poczuł wojnę i może się do czegoś przydał. Oczywiście, nikt nie chciał, żebym naprawdę do czegoś tam się przydał.
Wciąż rozglądał się wokół, jednocześnie idąc w losowo wybranym kierunku. Dopiero, gdy znalazł się w połowie drogi na piętro, stwierdził, że chce zobaczyć, czy jego sypialnia jest na miejscu.
— Tamci magowie okazali się żałośnie niekompetentni. Znałem lepszą magię ochronną z książek, niż oni z doświadczenia. Dwa dni po moim przyjeździe jakaś partyzancka grupa przebiła się przez nie, zamordowała magów i, cóż, właściwie to chcieli pozbyć się nas wszystkich. Byli wśród nich jacyś magowie bitewni, o ile można tak ich nazwać.
Uważał, że na tym historia jest zakończona. Nie było sensu tłumaczyć Alfredowi czegokolwiek więcej. Zatrzymał się na piętrze, odwrócił i z góry spojrzał na hol i posadzkę. Zmarszczył leciutko brwi.
— A ty?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptySob 3 Gru - 13:59:30

Alfred uśmiechnął się wymownie.
- Zazwyczaj twoje zaskoczeni jest tylko dodatkowym efektem – zapewnił spokojnie Arthura, pozwalając sobie na przekorę, która błysnęła w jego zmęczonych, zamglonych niewyspaniem i utratą sił oczach. Mimo tłumionego zaklęciami bólu, próbował utrzymać swoją zwykłą żywotność. A może nawet nie robił tego świadomie. Może zachowywał się tak odruchowo i tylko ciało okazjonalnie wyduszało z siebie głuchy jęk, jak wtedy, gdy Alfred potknął się na stopniu.
- Prawda jest względna. I jest też trochę jak bielizna. Każdy ma swoją parę majtek. – Alfred wzruszył ramionami.
Miał bardzo proste spojrzenie na niektóre problemy stare jak świat. Nie byłby jednak dość dobrym filozofem. Mało osób kupiłoby jego życiowe porównania.
- Masz rację. Nie pasuję. I nie zamierzam za nimi podążać… Zawsze. Ustalę nowe reguły. Zawsze przychodzi ktoś, kto zmienia świat, prawda? Jakoś to wszystko następuje. – Alfred roześmiał się perliście.
Śmiech jednak zamarł mu na ustach, gdy niemalże przeszedł w kaszl, który Alfred w porę stłumił i odwrócił się bokiem do Arthura, udając, że podziwia swoje dzieło. W rzeczywistości panował na rzężącymi płucami, które nie dawały mu spokoju.
Oglądając przedsionek wspaniałej posiadłości, żałował, że nigdy nie poznał oryginału. Musiał robić niesamowite wrażenie z cudowną posadzką i starymi legendami, patrzącymi ze wszystkich stron. Prawdziwe magiczna i pyszna posiadłość, która nawet na jego chaotycznej naturze zrobiłaby wrażenie.
(A potem, po paru latach pewnie by się nią znudził.)
- Nie jesteś znany od wczoraj. Taki talent i potęga. – Alfred pokiwał głową. – Wydaje się idealna do użycia w czasie wojny, prawda? – Alfred przeszedł kilka kroków. Oparł się o balustradę schodów. – Hmm…
Spojrzał na znajdującego się wyżej Arthura z zastanowieniem.
- Magowie nie byli przygotowani, prawda? Król lubił ich ograniczać. Zmieniłeś to. – Alfred uśmiechnął się lekko. – Cóż… Moja historia nie jest tak fascynująca jak twoja – stwierdził spokojnie, przyglądając się Arthurowi od dołu. Oparł się mocniej na barierce, rozciągnął plecy. Odetchnął z cieniem ulgi.
- Gdy wybuchła wojna przebywałem z matką w Królestwie Karo. W jednej chwili z gości zmieniliśmy się w więźniów politycznych. Więc uciekliśmy. – Uśmiechnął się szeroko, jakby samo to wspomnienie dodawało mu sił.
W rzeczywistości było coś gorzkiego gdzieś głęboko za fasadą tego nieskrywanego zadowolenia.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptySob 3 Gru - 18:42:24



Arthur parsknął, słysząc prawdę tak ludową, że brakowało chwili, a zaczęłaby orać ziemię i wypasać owce. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz przebywał w towarzystwie kogoś, kto potrafiłby wypowiadać się tak prosto i prymitywnie. A Alfred mówił tak cały czas i, bez względu na to, jak stosunkował się do niego Arthur, był teraz królem Pików. Świat naprawdę zmienił się nieodwracalnie.
— Filozofuj dalej, może uznasz to za lepsze hobby od rujnowania świata – mruknął, wspinając się po znajomych-nieznajomych schodach i zostawiając Alfreda ze sobą. Dostrzegał włożone w to miejsce serce. Alfred poczynił postępy w nauce, a, poza tym, najwyraźniej naprawdę chciał jak najwierniej odwzorować tak, by przypominało poprzedni dwór. Ta myśl sprawiała, że coś w sercu Arthura podrygiwało nerwowo jak motyl w ciasnym kokonie, ale irytowało go to wrażenie, więc odrzucał je od siebie stanowczo.
Gdy stanął na szczycie piętra, odwrócił się i z góry spojrzał na hol. Nie było tu barierek, a jedynie smukłe, jakby rzeźbione w smoczek kości kolumny, więc ktoś nieuważny mógłby spaść i złamać kark.
Jedynie posadzka idealnie przypominała poprzednią. Pod jej powierzchnią zdawały się błyszczeć gwiazdy, przez co przypominała nieruchome, czarne jezioro, w którym odbijała się gwieździsta noc. I było tak samo piękne, jak Arthur je zapamiętał. Już przed laty z jakiegoś powodu uznał, że woli obserwować niebo, gdy to znajduje się na ziemi, niż być przez nie otoczonym w nocy.
Nagle usłyszał coś, co nauczył się już rozpoznawać: czasem w słowach Alfredach następowała gwałtowna pauza, połączona z podniesieniem głosu, z urwaniem słowa w połowie. Jego oddech przeradzał się wtedy w chorobliwy kaszel, który jednak ostatecznie nie nadchodził, powstrzymywany i spychany w głębię płuc. Arthur zastanawiał się, po co. Czy Alfred miał go za aż takiego głupca, czy po prostu przywykł do udawania, że wszystko jest z nim w porządku?
— W mojej rodzinie talent nie służył do niczego, a potęga do sprowadzania orientalnych win i słodyczy – odparł spokojnie. Nie ukrywał tego, że uważał swoją rodzinę ze absolutnie zepsutą w wielu kwestiach. Byłoby podejrzaną głupotą, gdyby temu zaprzeczał. Mówiąc prawdę, miał swoje motywacje na wierzchu, a to zawsze czyniło teorie tylko złośliwymi plotkami.
Przecież, gdyby ktoś zrobił coś koszmarnego swojej własnej rodzinie, przynajmniej starałby się udawać, że nie miał do tego powodu.
— Ty za to jesteś znany dopiero od wczoraj – dodał po chwili namysłu. – I to i tak niewielkiej grupie.
Skręcił i udał się przestronnym, jasnym korytarzem w stronę w której kiedyś znajdowałaby się jego sypialnia. Po chwili podróży zaczął odczuwać, że dochodzi do miejsc, w których Alfred był zmęczony, albo przestał się aż tak starać. Znalazł się jednak przy podwójnych drzwiach, które strzegły dwa ludzkie posągi kobiety i mężczyzny. Gdy się zbliżył, ożyły i otworzyły mu przejście do środka. Faktycznie była tu sypialnia, choć kompletnie różna od tej, którą miał Arthur. Większą część przestrzeni zajmowało olbrzymie, ciemne łóżko.
Arthur wycofał się stamtąd i odwrócił się, by sprawdzić, czy Alfred za nim nadąża. Uznał, że tyle mu wystarczy. I oglądania wnętrz i bycia miłym. Stał, w milczeniu wysłuchując krótkiego streszczenia historii Alfreda. Spojrzał na niego oczami, w których przez chwilę kryła się uwaga i inteligencja.
— Czyli naprawdę jesteś chłopcem znikąd. Nie masz żadnego domu, rodziny ani nikogo wystarczająco bliskiego, żeby do niego wrócić. Rozumiem – uśmiechnął się dziwnie, niekoniecznie szyderczo. – twoją chęć bycia aż Alfredem. Nic innego ci nie zostało... I podejrzewam, że nic cię nie powstrzyma.
Wyprostował się, przekonany, że to, co mówi, jest absolutnie słuszne i nie musi obawiać się potknięcia.
— Twój ojciec przyjąłby cię na dwór, gdybyś mu się przedstawił. Był równie samotny i znudzony, co ty.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptySob 3 Gru - 20:59:53

- Zmiany mogą wydawać się rujnujące teraz, wszystko i tak ocenia czas. Przypuszczam, że kiedy mój ojciec przejął władzę, dla wielu też oznaczało to ruinę… Ciekawe czy ktokolwiek w Astrze pamięta, jak to zrobił. Na pewno gdzieś to spisano, choć kto wie… Rządził tak długo, że prawdziwa wersja mogła się zmieniać i zacierać wiele razy – zauważył mimochodem Alfred, marszcząc brwi. Zastanowił się nad tym. Nigdy do tej pory nie myślał o swoim ojcu w tych kategoriach.
Owszem, był świadomy, że i on kiedyś musiał kogoś zabić, ale władał tak od dawna, że ludzie przestali już myśleć o tym, że jego rządy miały kiedyś początek.
Alfreda bardziej interesowało tu i teraz, zwłaszcza, że miał przed sobą Arthura, który istniał jak niezdobyta góra lodowa. Gdzieś tutaj, przed nim. Odległy, chłodny, niedostępny i cholernie niebezpieczny. Nawet teraz jego twarz wydawała się nieprzenikniona, a Alfred nie miał pewności co myśli o tym lokum.
Alfred wolał zakładać, że naprawdę mu się podoba. Gdyby go zezłościło prędzej dałby temu wyraz niż zadowoleniu. Co do tego Alfred miał pewność.
- O tym właśnie mówię Arthur, o stagnacji. Twoja rodzina była kolejną ofiarą niezmienności. To ty zacząłeś zmiany. Byłeś inny, dlatego cię lubię. I szanuję. – Alfred uśmiechnął się i zaczął powoli się wspinać.
Krok za krokiem, choć okazało się to trudniejsze, niż przypuszczał. Najwyraźniej magia powoli poddawała się i rozmywała. Ból wracał, mięśnie sztywniały, a Alfred czuł się, jakby w ciało wbijały mu się setki drobniutkich igieł. Nie był to ogromny ból, ale połączony stawał się nieznośny. Odetchnął, zatrzymując się w połowie.
Jeszcze tylko trochę, pomyślał. Chwilę. Arthur nie widział wszystkiego, a i rozmowa rozwijała się nad wyraz… Ludzko. Jak nigdy. Alfred za nic nie mógł teraz się poddać i zemdleć. Wytężył wszystkie swoje siły, dochodząc na samą górę.
- Możliwe, ale wszystko przede mną. Teraz raczej wszyscy mnie poznają. Dopóki żyję… - Wyszczerzył się wymownie. Spojrzał za Arthurem w głąb jednego ze skrzydeł.
Nie dotknęły go słowa Arthura. Nigdy nie odczuwał braku. Tęsknił jedynie za matką, ale ludzie przychodzili i odchodzili. Otaczali go, ale żaden z nich nie był tak ważny. Nikt prócz Arthura faktycznie nie wzbudził uczuć Alfreda. Tych żywszych, głębszych, odciskających piętno. No cóż, był też i Gilbert, ale to było zupełnie co innego.
- Coś w tym jest – przyznał po prostu, wzruszając ramionami. – Choć pokładasz zbyt wielką wagę w kwestii moich relacji z otoczeniem. – Roześmiał się lekko. – Nie był moim ojcem, a ja nie byłem jego synem. Może i mówił o mojej matce tobie czy innym osobom ze swojego otoczenia, ale nigdy go nie znałem. Nie był dla mnie nikim szczególnym. Pewnie bym go irytował. Nie umiem gryźć się w język.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyNie 4 Gru - 9:33:46



— Naprawdę nie wiesz? – Arthur nawet nie starał się udawać zaskoczonego. Już dawno odkrył, że Alfred posiada bardzo wybiórczą wiedzę na temat przeszłości czy nawet bardziej szczegółowej teraźniejszości.
Arthur zaś miał tę słabość, że nie zawsze potrafił odmówić sobie podzielenia się wiedzą ze światem. Zbyt wiele lat w swoim życiu spędził na samotnym czytaniu grubych książek. Poza tym wszystkim historie i opowieści były dla niego czymś tak znajomym, że czasem cicho myślał o nich jak o swojej prawdziwej, choć bardzo odległej rodzinie... Ale, przede wszystkim, lubił chyba popisywać się wiedzą. Te wszystkie powody tworzyły mieszankę sprawiającą, że nie potrafiłby odmówić odpowiedzi nawet swojemu najgorszemu wrogowi.
Zostawił pokój z przerośniętym łóżkiem i swobodnie przeszedł korytarzem, który kończył się nagle brakiem ściany. Tylko dwie smukłe kolumny zaznaczyły początek balkonu, który z kolei kończył się już tylko potencjalnym upadkiem na wybrukowaną ogrodową ścieżkę. W oryginale całą tą swobodną przestrzeń zawsze chroniła warstwa gumowej magii, która nie pozwalała na żaden idiotyczny wypadek. Teraz Arthur nie był pewny. Podszedł jeszcze kawałek i zatrzymał się pomiędzy dwoma kolumnami, stając w ten sposób plecami do Alfreda.
— Oficjalna wersja brzmi tak, że król Gareth postawił zestarzeć się i po śmierci Pretorii sam wybrał swojego następcę. Twój ojciec miał kończyć dziewiętnaście lat, kiedy wbił sztylet w serce poprzedniego króla na oczach wielu. Ciekawostką jest to, że Gareth i Pretoria mieli jednego syna, ale historia nie wspomina, co się z nim stało. Wszyscy, którzy żyli w tamtych czasach w Astrze, nie przetrwali do dzisiaj. Podobno jednak w lesie mieszka na wpół szalony mag odludek, który pamięta tamte czasy. – Musnął w namyśle palcami powierzchnię kolumny. Faktycznie przypominała w dotyku smoczą kość, gładką i drogocenną, choć jednocześnie Arthur odniósł jasne wrażenie, że Alfred nigdy nie widział na oczy smoczej kości. – Ale to już tylko niepotwierdzona plotka.
Odwrócił się dość nagle od krajobrazu i spojrzał na Alfreda z leciutkim, bliżej nieokreślonym uśmiechem. W jego oczach tkwiło coś przypominającego znużenie i nigdy nie mijająca irytacja, która zwykle wzmagała się, gdy patrzył na Alfreda przez dłużej niż ułamek sekundy.
— Póki nie potrafisz nawet w pełni kontrolować Astry, nie mów o stagnacji. – Wydawało się, że tym zdaniem postanowił przywrócić ich rozmowy do odpowiedniego poziomu. Uznał, że tak będzie lepiej, bo przecież nigdy nie zamierzał wgłębiać się w prawdziwe rozmowy z Alfredem. Owszem, dobrze było go poznać, ale Arthur musiał to zrobić bardziej, jak w towarzystwie martwego króla. Czekać cierpliwie i słuchać, gdy Alfred zacznie mówić, a przy tym dawać tak niewiele od siebie, jak to tylko możliwe.
Stary król potrzebował czasu, a i tak nigdy nie zdradzał szczególnie wiele. W tym krótkim momencie Arthur ponownie odczuł podobieństwo pomiędzy nimi dwoma. Nie tylko ich oczy były tak samo przejrzyście błękitne; obaj mieli w sobie bardzo wiele rzeczy, zadr, tajemnic, myśli, których nie zamierzali opowiadać głośno. Dobrze wiedzieli, gdzie zaczyna się niebezpieczeństwo, z tym, że ojciec Alfreda emanował tajemnicą, a Alfred... Alfred lubił zbywać wszystko uśmiechem.
I nie był nawet w połowie tak dobry w ukrywaniu prawd o sobie.
"Dopóki żyjesz" powtórzył w myślach Arthur. Znów nieśpiesznym krokiem zbliżył się w kierunku Alfreda i przy okazji przesunął spojrzeniem po jego bladej, wymęczonej twarzy.
— Cóż, i tak skłamałem – stwierdził swobodnie. – Nie przyjąłby cię. Prędzej kazałby cię uwięzić, choć raczej nie zabić.
Zatrzymał się w odległości typowej dla rozmowy między dwójką obcych sobie ludzi. Skupił jednak uwagę na Alfredzie po raz pierwszy, odkąd zobaczył cały przygotowany specjalnie dla niego świat. Przez to chyba wyglądał jak nauczyciel, który po przejrzeniu egzaminu, jest w stanie wydać ostateczny werdykt.
— Tak, nie potrafisz gryźć się w język – zgodził się. – I na dodatek jesteś głupi. I niecierpliwy. Naprawdę myślisz, że każdy w Astrze ustawi się w kolejce z planami pokoi i łazienek przed królewskim tronem?
Uśmiechnął się dziwnie.
— Gdybyś pomyślał, czego się uczyłem, uprzytomniłbyś sobie, że najłatwiej stworzyć to, co już kiedyś widziałeś. Ostatecznie możesz też zmyślać, ale to nie zmienia faktu, że próba otworzenia miejsca, którego nie widziałeś na oczy, jest czymś równie głupim, co bezsensownym. Wiesz, co jest łatwiejsze od tego?
Wyciągnął dłoń, na której znajdowały się trzy ciężkie pierścienie. Ściągnął jeden z nich, srebrny o czarnym, onyksowym oczku i zamknął go w luźno zaciśniętej pięści. Na sekundę zamknął oczy i przywołał do głowy pamięć o każdym szczególe swojego starego domu.
— Stworzenie czegoś, co widział ktoś inny.
Wyprostował dłoń, na której leżał okrągły, lśniący czernią onyks. Po oprawie nie było już śladu.
— Weź to – powiedział Arthur. – Znajdują się tu moje wspomnienia tego domu. Na następnym treningu nauczę cię, jak z nich korzystać, żeby szybko stworzyć kopię jakiegoś miejsca, ale do tego czasu możesz spróbować samemu odkryć, jak z nich korzystać.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyNie 4 Gru - 12:30:07

Alfred podpuszczał trochę Arthura. Już dawno stwierdził, że ten ma niesamowitą wiedzę, którą na pewno pogłębia licznymi księgami. Ponieważ Alfred nie miał ani do nich dostępu, ani czasu je zgłębiać, chętnie wybierał drogę na skróty, wsłuchując się w szorstki, choć dziwnie melodyjny głos Arthura. Robił to z przyjemnością, którą nie do końca skrywał. Jego oczy jaśniały, zatrzymywał się, milczał, pozwalając Arthurowi mówić (już to było dla niego niezwykłe). Co najważniejsze, nie przerywał, nie dodawał nic od siebie, ani nie komentował. Wątpił, by jego ojciec doszedł do władzy drogą pokojową, ale zostawił te domysły dla siebie. Prawda była taka, że nigdy go nie poznał i… Żałował tego. Czasami. Trochę. Lubił sobie wyobrażać, że ojciec miał tak samo jak on, choć z drugiej strony to nie była przyjemna myśl. Nie chciał skończyć jak ojciec. Zaśniedziały bibelot na tronie. Chciał być aktywny, żywiołowy, chciał być siłą i chaosem, która zawsze będzie zmieniać i motywować ten kraj. A właściwie to chciał przede wszystkim Arthura, ale przez te wszystkie lata zdążył obmyślić i ustalić dodatkowe motywy.
Arthur był jedynym elementem nieprzemyślanym, faktycznie spontanicznym i uczuciowym.
- To ciekawe. Nigdy nie chciałeś jej sprawdzić? Ja chyba bym chciał… - Zastanowił się. – Hm? Ach. – Uśmiechnął się lekko. – Wszystko płynie i się zmienia. Pewnie ci ludzie woleliby coś stopniowego, ale cóż. Życie nie zawsze jest takie, jakie chcemy, żeby było. – Wzruszył ramionami. – Nigdy nie pozwolę na pełną stagnację. To nudne. Będziemy się zmieniać i rozwijać.
Przynajmniej przez najbliższy rok, pomyślał nagle i dość dziwnie Alfred. Potrząsnął głową.
- Wiem. Gdyby chciał mnie na dworze, odszukałby moją matką. Dowiadywałby się, co u niej. Nie sądzę też, by bez powodu odsunęła się od niego. – Wzruszył ramionami. – Nie wychowywała mnie w świadomości, że to on jest moim ojcem, wiesz? – spytał retorycznie.
Nie wydawało mu się to istotne, ale za to bardzo zabawne. W ten dziwny, nieco gorzki sposób. Jego matka na pewno miała swoje powody, ale nie była też typem kobiety chcącej władzy. Raczej szanowała swój czas, swobodę i ograniczało ją w wielu aspektach własne zdrowie. Alfred niestety tę część miał po niej.
Niestety w kwestii zdrowia.
- Już prawie tęskniłem za tym, jak mnie obrażasz. – Alfred roześmiał się krótko, ale szczerze. – Cóż, pewnie masz rację. Choć kto wie. Zobaczymy, jak przyjmie mnie to miasto. Z czasem. – Wzruszył ramionami.
Przyjął pierścień, obejrzał go uważnie i potarł ciemne, chłodne oczko. Zastanowił się lekko nad tym, co powierzał mu Arthur, wreszcie uśmiechnął się przekornie.
- Jednak chcesz ten dom – stwierdził lekko, radośnie i bezczelnie. – Dobrze. Postaram się odtworzyć go lepiej!
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyNie 4 Gru - 16:24:18


Kiedy Arthur odwrócił się do Alfreda, jego twarz pozostała niemal całkiem niewzruszona, ale w oczach coś błysnęło.
— Kto powiedział, że nie sprawdziłem? – Odwrócił się i poszedł własną drogą, rozglądając się po jasnych korytarzach okiem znawcy. Z jednej strony widział tu wiele niedoskonałości, z drugiej potrafił wskazać zalety. Postanowił jednak nie wypowiadać swoich myśli na głos, podobnie jak nie wracał słowami do małej figurki ptaszka, którą podarował mu Alfred podczas pierwszego oficjalnego spotkania stronnictw. Większość ze swoich myśli pozostawiał zresztą dla siebie chyba właśnie od tamtego czasu. Często ciągnęło go, by rzucić jakąś uwagę, albo po prostu rzucić Alfredem. Póki co się powstrzymywał i stwierdził, że może jednak daje to jakieś efekty. Alfred mówił więcej, zachowywał się chyba jeszcze bardziej przyjacielsko niż do tej pory. Gdyby Arthur nie usłyszał wcześniej paru jego lekceważących stwierdzeń i uwag, pomyślałby, że Alfred naprawdę desperacko szuka sobie kompana.
— Skoro tak, to może także zainteresować się fakt, że twój ojciec był bratankiem króla Garetha – Arthur uśmiechnął się na nagłą myśl. – Musisz mieć królobójstwo we krwi.
Z tego, co wiedział, Alfred mógł mieć rację. Jego ojciec nie chciał ludzi, których mógłby uznać za bliskich. Nie ufał nikomu, nieważne, jak długo by go nie znał i, generalnie, kroczył przez życie przepełniony zdrową paranoją i niechętny wobec kogokolwiek, kto chciałby uchodzić za część jego życia. To zdecydowanie brzmiało na człowieka, który w przeszłości przekonał się, że otaczanie się rodziną i przyjaciółmi kończy się sztyletem wbitym prosto w serce. Czterdzieści razy.
Śmiech Alfreda zawsze brzmiał dziwnie w uszach Arthura, który przypuszczał, że to dlatego, że Alfred potrafił cieszyć się bez względu na wszystko. A on nigdy nie był pewien, na ile jest to zasługa jego lekceważącego i aroganckiego ducha, a na ile Alfred był po prostu zdystansowany wobec świata.
Poza tym to zawsze przypominało mu o tym, że śmiech Alfreda mógłby mu się nawet spodobać.
Ogólnie jednak Arthur nie lubił tracić kontroli nad sytuacją na dłużej niż sekundę. Dlatego, mimo tego, że uważnie wysłuchiwał i zapamiętywał, o czym mówi Alfred, to sam zmienił temat. Podał Alfredowi ciężki od magii i ukrytych w nim wspomnień onyks. Minę miał przy tym poważną, ton głosu rzeczowy, dlatego kompletnie nie spodziewał się nagłego wybuchu radości na twarzy Alfreda.
A gdy ten nastąpił, Arthur mimowolnie lekko się skrzywił.
— Dam ci wolne do końca dnia, bo doskonale widzę, że nie dałbyś rady zrobić tego raz. – Rozluźnił się nieco, gdy zaczął zastanawiać się nad jakimiś, najwyraźniej, istotniejszymi problemami. Po tym krótkim momencie znów spojrzał na Alfreda.
— W południe zaczynają się audiencje, prawda? Do tego czasu powinieneś zrobić coś, żeby przestać wyglądać na kogoś, kogo już teraz przytłoczyły obowiązki.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPon 5 Gru - 11:44:14

Alfred uśmiechnął się lekko.
- Dzięki za tę wyrozumiałość – stwierdził z rozbawieniem, które gdzieś w głębi maskowało jego niezadowolenie z tego, że tak łatwo Arthur dostrzegał jego słabość. Mimo to wciąż robił dobrą minę do złej gry. Podparł się pod boki, wyprostował się, choć jego mięśnie jęknęły z bólu. Pozwolił sobie nawet na uśmiech.
- A tam przytłoczyły, każdy ma prawo czasami zarwać noc. Najwyżej powiem, że bawiłem się na jakiejś przedniej, wiejskiej imprezie. – Alfred uśmiechnął się zawadiacko. – Ale skoro i tak ty znasz prawdę, pewnie się nie obrazisz, jeśli skorzystam z twojej rady już teraz, hm? – spytał jeszcze, czując ulatujące resztki zaklęcia.
Mógł próbować udawać ile wlezie, ale wiedział, że i tym razem nie wygra ze swoim organizmem.
Szkoda.
Przynajmniej tym razem udało mu się na czas stworzyć materac. Był nawet miękki, tylko jakoś dziwnie gęgał.

Praca okazała się ciężka, ale czego spodziewał się Alfred?
No dobrze, może nie przemyślał dobrze wszystkich aspektów władzy, ale obecnie jego czas dzielił się na prace nad własną mocą, radzenie sobie z mieszkańcami Astry, oraz, niestety, z własnymi ludźmi. Wycieczki do kuchni stawały się coraz rzadsze – nie miał na to czasu. Każda prosta czynność poranna zabierała mu głupie, cenne minuty. Alfred zaczynał rozumieć potrzebę służby, ale to tylko pogłębiało jego konflikt z dotychczasowymi poplecznikami. Oczywiście, że nie wszystkimi. To były grupy, ale nawet takie grupy potrafiły go zmęczyć i zirytować. Zmartwić? Też, trochę.
Pierwszy odszedł Yen. Zawsze był charyzmatyczny i zapalczywy. Alfred był pewien, że kierowała nim idea, a nie cynizm i pewnie dlatego pociągnął za sobą tych wielu. Potem Amanda. Alfred przypuszczał już od dawna, że była z nim z źle zrozumianej miłości, która nie mogła się udać. Nie kochał jej. Thom podejmował decyzję trzy dni. Zawczasu poinformował o niej Alfreda. Alfred nie miał mu tego za złe.
Innych imion już nawet nie pamiętał i nie kojarzył. To były niewielkie grupy, ale jednak istniały.
- Czasami zastanawia mnie, co robię nie tak – stwierdził Alfred z namysłem, podczas gdy Galen, stary lekarz jego matki, badał jego klatkę piersiową.
Sprawdzał jego płuca i serce, które biło z trudem, zmęczone ostatnim zużyciem magii.
- Nic, tak po prostu wygląda władza – odparł starszy mężczyzna. – Nikt nigdy nie będzie z niej zadowolony.

Cóż.
Arthur miał rację, ale, naturalnie, Alfred nie przyznawał tego głośno nawet sam przed sobą. Zmiany powinno się wprowadzać powoli, regularnie, żeby nie przeciążyć organizmu, a u Alfreda nie było to nawet wskazanie a czysta konieczność. Mimo to Alfred wiedział, że nie ma na to czasu, ani ochoty. Potrzebował widowiska, czegoś innego, nagłego, bo tak widzą go ludzie i musiał to pielęgnować. Chociażby wobec własnych, wątpiących oddziałów.
Dlatego zdecydował się na ten ruch. Ryzykowny, męczący, ale jednak konieczny. Jego lekarz na pewno nie był zadowolony, ale przyzwyczajony do kaprysów rodziny Thistle nie powiedział niczego. Jego ludzie nie rozumieli ryzyka. I dobrze, Alfred nie chciał ich o tym informować. Powiedział tylko, że poczuje się gorzej.
To musiało im wystarczyć.
Dlatego teraz leżał w łóżku, blady jak sama śmierć, zapewniając wszystkich, że jest w porządku. Potrzebuje tylko snu i odpoczynku. Dużo snu. Zrozumieli go i nie zadawali pytań. Jego najwierniejsi. Alfred w nich nie wątpił, choć wiedział, ze nie są przygotowani do rządzenia w jego imieniu. Byli młodzi, zapalczywi, ale Alfred ich lubił. Rozumieli poświęcenie, ryzyko i, cóż, Alfred to sobie w nich cenił.
- Przyszedł – posłyszał. Otworzył do tej pory przymknięte powieki i oparł się na przedramionach. Podniósł się nieco, by lepiej dosłyszeć rozmowę, która miała miejsce przy drzwiach do jego komnaty.
- Po co? Tylko jego tu brakuje.
- Powiedz mu, żeby sobie poszedł.
- Sam mu to powiedz, słyszałeś co o nim mówił – zniecierpliwione syknięcie zasugerowało Alfredowi, z kim muszą mieć do czynienia.
Uśmiechnął się blado i zerknął na Galena.
- Wpuśćcie go – stwierdził spokojnie, podnosząc się tak, by lepiej oprzeć się na poduszkach. Jego lekarz od razu przyszedł mu z pomocą.
- Ale…
- Nie martwcie się. Nie jestem aż tak słaby i trzeba mu to pokazać, nie? Zresztą, nie ma co odpoczywać, jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. – Skinął głową, gdy wreszcie udało mu się wygodnie osiąść na poduszkach półsiedząc, półleżąc.
Wykonano jego zalecenia niechętnie, otwierając drzwi przed Arthurem. Alfred spojrzał po swoich ludziach i posłał im łagodny uśmiech.
- Póki co zostawcie nas samych, w razie czego bądźcie przy drzwiach, zawołam was… I porozmawiamy.
Kiedy wreszcie zostali sami, tylko on i Arthur (ostatni wyszedł, niechętnie, lekarz, ale jak zawsze zrobił to bez słowa), Alfred poruszył się na poduszkach, najwyraźniej niezadowolony z pozycji. Przy Arthurze wolałby jednak siedzieć pewniej, ale nie miał nawet siły podnieść się wyżej. Jego twarz była trupio blada, poznaczona długimi cieniami, które uwydatniały jego kości policzkowe. Oczy miał zamglone i zmęczone, a powieki ciężkie. Strąki jasnych, złocistych włosów oklapły, splątane zimnym potem, który wystąpił też na czoło i kark Alfreda. Zwiewna pościel zsunęła się na jego brzuch, odsłaniając przylepioną ściśle do zmęczonego ciała koszulę. Alfred zdawał się skurczony w sobie, targał go ból, który od czasu dawał o sobie wyraźnie znać, przemykając cieniem po twarzy Alfreda. Jego oddech był płytki i nieregularny. Czasami zamierał, po czym następował głęboki oddech, przerywany atakiem kaszlu, który teraz zwieńczył ciszę, jaka zapadła, gdy zostali sami. Gdy wreszcie Alfred mógł odetchnąć, spojrzał na Arthura jak gdyby nigdy nic, pozwalając sobie na szeroki, choć maskujący ból uśmiech.
- Mam nadzieję, że nie wyglądam na kogoś, kogo przytłoczyły obowiązki.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPon 5 Gru - 14:32:19


Arthur milczał, ledwie przesuwając spojrzeniem po podejrzliwych i wrogo nastawionych sługach Alfreda. Możliwe, że paru z nich miało teraz jakieś tytuły, ale nawet jeśli, to kompletnie go nie obchodzili. Byli taką samą przeszkodą jak drzwi, co oznaczało, że ich opór marnuje jego czas – tak jak zmarnowałaby go wyjątkowo uparta mucha. Powstrzymywało go tylko to, że wdawanie się w walkę z plebsem nie było na szczycie listy jego priorytetów, ale mimo to zaczynał być coraz bardziej zniecierpliwiony. Nikt nie miał prawa przetrzymywać go na korytarzu, szczególnie, że jego celem było odwiedzenie Alfreda. Tego samego cholernego Alfreda, który był teraz królem Pik i do którego Arthur miał znacznie większe prawo, niż ktokolwiek z tego zbiorowiska pcheł.
W końcu poruszył się leciutko, niemal niezauważalnie, ale jednak tak, że jego obszyta złotymi nićmi peleryna zalśniła tak, jakby czerń spłynęła z niej strumieniami. Cisza przedłużała się, ale Arthur był już praktycznie gotowy, by po prostu ruszyć przed siebie i zignorować zarówno ludzi jak i ściany w swojej drodze do Alfreda. Zrobił nawet krok do przodu...
...i w tej samej chwili drzwi otworzyły się szeroko. Arthura nikt jednak nie wpuścił. Zamiast tego, ze środka wylał się potok nic nie znaczących twarzy, które towarzyszyły Alfredowi od początku buntu. Paru mężczyzn i kobiet, z których praktycznie żadna nie ubierała się jak przystawało na ich płeć i miasto, w którym się znalazły. Żadne z nich nie spojrzało na niego choćby z cieniem zaufania czy zgody, co na Arthurze nie robiło żadnego wrażenia, ale za to uświadamiało mu, że Alfred w jego sprawie nie miał właściwie żadnego sojusznika. A pomimo to i tak z łatwością wypraszał swoich sprzymierzeńców, żeby go przyjąć.
Drzwi stały teraz otworem, więc Arthur ruszył do pogrążonej w ciepłym półmroku sypialni. O pół kroku za nim, znów ubrana w delikatną, księżycową szarość, podążała, jakby w roli żywej ozdoby, jego służąca.
Wnętrze, co uświadomił sobie od pierwszego momentu, było niemal tym samym, w którym przebudził się na samym początku. Wielkie łoże z purpurowym baldachimem, na którym sam leżał dwukrotnie, było teraz zajmowane przez Alfreda, który, pół siedząc a pół leżąc, wyglądał, jakby zaraz miał utopić się pomiędzy warstwami poduszek i kocy.
Podszedł bliżej, podczas, gdy jego służąca najpierw delikatnie zamknęła drzwi, a później stanęła tuż obok nich, wyprostowana, delikatna i tak smukła, że wydawała się być utkana wyłącznie z mgły i pary. Nie patrzyła się ani na Arthura ani na Alfreda; swoje łagodne, błękitnoszare spojrzenie utkwiła w ogniu, który płonął w wielkim kominku, spalając pachnące żywicą drewno.
Arthura już od początku uderzyło, że Alfred naprawdę wygląda okropnie. Był poszarzały, schorowany, przytomny chyba tylko dzięki magii. Po jego wymęczonej twarzy tańczyły cienie i półcienie, a na odsłoniętym, mocno zarysowanym obojczyku wciąż czerwieniła się blizna. Arthur mimowolnie zawiesił na niej wzrok; odciski jego dłoni naprawdę tworzyły na skórze Alfreda coś podobnego do motyla.
Mimo to jego twarz tak szybko rozjaśnił uśmiech, że gdyby Arthur nie był tak dobrym obserwatorem, to mógłby nawet nie zauważyć wcześniejszego bólu.
Zatrzymał się przy łóżku, tuż nad Alfredem, patrząc na niego swoim ciemnym, nieodgadnionym spojrzeniem i próbując zastanowić się, czy czuje na ten widok większą irytację czy satysfakcję.
— Wyglądasz na kogoś, kogo obowiązki zdążyły zmiażdżyć i połamać mu połowę kości. – Nie dodał niczego na ten temat, ale chyba nikt tak dobrze nie nie wypowiadał "gdybyś mnie posłuchał, uniknąłbyś tego, więc a nie mówiłem?" niż Arthur.
Ostatecznie nie odczuł potrzeby, by cieszyć się z choroby i widocznego wycieńczenia Alfreda. Zamiast tego spojrzał na niego z namysłem.
— Zacząłem odnosić wrażenie, że wykańczasz się do utraty przytomności tylko po to, żeby zrobić mi na złość.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPon 5 Gru - 23:37:37

Nawet w tym miejscu, z przyciemnionej komnacie z samotnym łóżkiem na środku, sztuczne niebo przysłaniało prawdziwe, kamienne sklepienie. Towarzyszył ich rozmowom szum miarowego deszczu, którego iluzoryczne krople rozpryskiwały się daleko ponad ich głowami. Popielate, ołowiane obłoki kłębiły się, od czasu do czasu rozświetlane przebłyskami odległej burzy, której grzmot pomrukiwał cicho. Alfred zazwyczaj w chwilach zmęczenia wolał dźwięk miarowego szumu morza, ale nie miał siły zmieniać wystroju. Był zmęczony, osłabiony i obolały. Cieszył się, że Arthur nie zobaczył przynajmniej chusteczek z odbitą krwią, którą wykaszlał z siebie chwilę wcześniej.
Mimowolnie spojrzenie Alfreda przesunęło się na jasną dziewczynę. Spojrzenie miał tak zmęczone, że nie mógł dostrzec, która to z dwóch służących Arthura zaszczyciła go swoją obecnością. Wiedział, że to one, bo emanowała lekką, srebrzystą poświatą, odcinającą się na tle barwnej plamy, którą zamieniła się w jego wzroku. Arthur był natomiast wyraźny, bliski i jak zawsze nieodgadniony. Alfred uśmiechnął się do niego.
Żałował, że jest tak słaby. Gdyby był zdrowy, na pewno poradziłby sobie z tym lepiej.
- W takim razie powinienem się cieszyć, że nikt mnie nie widzi. Ludzie za to zobaczyli coś innego, ważniejszego. To wystarczy – stwierdził spokojnie i z zadowoleniem Alfred. Nie przejął się wyraźną wiadomością, jaką między słowami przekazywał mu Arthur.
Tak, Alfred zachował się głupio i nierozsądnie, ale jak zawsze nie żałował. To miasto nieświadomie oczekiwało od niego czegoś innego i nowego, a Alfred zamierzał im to dawać. Niech zrozumieją, że nadeszły nowe, inne czasy. Muszą oswoić zaskoczenie.
- Przejrzałeś mnie – roześmiał się chrapliwie. Szybko jednak urwał, gdy kaszel wygrał z nim to starcie. Alfred przez chwilę wykaszliwał suchym kaszlem ostatnie tchnienia powietrza, po czym ponownie zaczerpnął głęboki oddech i odczekał chwilę.
Gardło miał suche jak pieprz i obolałe, jakby ktoś wtarł mu w nie sól.
- Właśnie po to chciałem podpisać z tobą kontrakt. By potem móc wykańczać się w spokoju tak, żeby nikt mi nie przeszkadzał. – Mrugnął do Arthura. – Już taki ze mnie drań… - zrobił krótką pauzę. – Zrobiło to na nich wrażenie, prawda?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyWto 6 Gru - 10:35:38

— Nikt? – Arthur uśmiechnął się ironicznie, coś w jego oczach błysnęło. Zastanawiał się, czy Alfred wie, że w królestwie nie ma drugiej osoby, która miałaby tak potężny motyw, by go zamordować. A tymczasem wciąż nie był traktowany jak zagrożenie, tylko jak długoletni przyjaciel rodziny; Alfred na jego widok uśmiechał się po swojemu, rozluźniał się, zachowywał bez cienia krępacji i nie sprawiał wrażenia choć odrobinę skupionego. Zresztą w tym porównaniu ogólnie było coś trafnego. Od samego początku Alfred zachowywał się jak znający go na wylot, stary, najlepszy przyjaciel. Nawet teraz zdawał się emanować pewnością, że Arthur przyszedł do niego w przyjaznych zamiarach.
           Oczywiście, nie mogło być inaczej, odkąd opcja uduszenia poduszką we śnie odeszła do strefy marzeń, ale Arthur wolałby być jednak traktowany z należnym mu respektem. Jego wróg nie powinien regularnie zasypiać w jego obecności i jeszcze śmieć się, jakby od początku przekonany, że Arthur po prostu przyszedł odwiedzić go w chorobie. Ale przede wszystkim Arthur nie powinien popuszczać mu tych wszystkich okazji płazem.
           — Być może staniesz się teraz nieco bardziej lubianym królem wśród ludzi, którym łatwo zaimponować.  
           Mimo, że okazał irytację, skrzywił się i zacisnął mocniej wargi, to nie skomentował głupiej uwagi Alfreda. Głównie dlatego, że tak naprawdę zrobiła na nim wrażenie i postanowił zamaskować to rozdrażnieniem. Odniósł wrażenie, że wypowiedziana mimochodem uwaga ma więcej z prawdy, niż Alfred przyznałby, gdyby zdawał sobie sprawę z tego, że Arthur wie o jego zdrowiu.
           Jednocześnie jakaś mała część jego osobowości zaczynała odczuwać znużenie wieczną wściekłością, która od Alfreda odbijała się jak fale od wysokiego klifu. Oczywiście, morze nigdy nie się nie poddawało w walce z ziemią, ale jego prawdziwa siła nie tkwiła w tym, że raz na długi czas udawało mu się dosięgnąć brzegów. Z biegiem czasu Arthur będzie musiał wyciągnąć Alfreda na głęboką wodę i dopiero tam pokazać swoje prawdziwe możliwości.          
           A póki co musiał jakoś znosić uśmiechy na jego wymęczonej twarzy, jego głupie ekscesy, idiotyczne i obraźliwe zachowanie, butę w żywych, błękitnych oczach.
           Poruszył się leciutko i odetchnął. Czerń na jego szacie znów zalśniła, podkreślając, że materiał był tkany z nocnej ciemności, a nie z najzwyklejszych materiałów.
           — A nieco głupszym królem wśród tych, którzy zdają sobie sprawę z tego, czym to przypłaciłeś – stwierdził, patrząc na Alfreda chłodno. – W każdym razie, nie interesuje mnie, co zrobiłeś ze sobą na swoje własne życzenie. Jestem tutaj, żeby ci powiedzieć, że Astra jest prawie gotowa do połączenia się ze światem. Prowizorycznie i niedbale, będzie też pozbawiona ze swojej poprzedniej urody i chwały, ale zrobiłeś wystarczająco, by ponownie złączyć ją z królestwem.
Urwał na krótki moment, by do Alfreda to doszło. Mimowolnie też spojrzał na jego twarz, ciekawy reakcji na swoje słowa.
           — Prawdopodobnie już tego zmierzchu pojawi się na niebie, sugerowałbym, żebyś jak najszybciej wysłał tam swoich ludzi z wiadomością – podjął. –  I innych, z wiadomościami do reszty miast. Powinniśmy wyruszyć w drogę najszybciej jak się da. Sugerowałbym najbliższe dni, co tym bardziej podkreśla, jak głupi jesteś z tym, że pozwoliłeś sobie chorować. Nie ma na to czasu. Dlatego...
           Zrobił krótką pauzę. Jego służąca uniosła wtedy leciutko głowę, przesunęła po nich spojrzeniem i zbliżyła się, spokojna i blado uśmiechnięta.
           — Przyprowadziłem ją. Pomoże ci zapaść w sen, który wspomoże twój organizm w szybszej regeneracji. Kiedy się obudzisz, będziemy mogli ruszyć. Powiedz tylko, że mogę przygotować całość, skoro ty nie jesteś w stanie.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyWto 6 Gru - 19:45:03

- Czyli dużej części Astry, z tego co zauważyłem – odparł niezrażony Alfred wraz ze swoim niezmąconym spokojem. Tym razem było w nim dużo ze zmęczenia, które tłumiło uczucia. Mimo to Alfred poczuł się dziwnie lepiej na widok Arthura. To nie było normalne, miał tego świadomość. Arthur był jego wrogiem, na pewno nadal chciał go zabić. Był jedną z tych osób, która nie powinna być świadoma słabości króla. Ale Alfred nie dbał o to. Domyślał się, że może tego kiedyś pożałować, ale wolał wierzyć, że przez ten rok wiele się zmieni. To był dopiero początek.
Srebrzysty poblask przemknął przez szatę Arthura. Alfred skupił na nim swoje spojrzenie, gdy jego wzrok rozmył się na chwilę i odebrał Arthurowi wyraźne kontury. Odetchnął lekko.
- Ile jest takich osób? Prócz ciebie… Jak wiele osób znało takie słabości mojego ojca? – spytał retorycznie. – To nic takiego, drobna niewygoda. – Przerwał i wrócił spojrzeniem do twarzy Arthura, gdy jej obraz na powrót się wyostrzył. – Widzę, że jak zawsze ubrałeś się w odpowiedni sposób. Musiałeś też robić niemałe wrażenie. To dobrze… - Uśmiechnął się lekko. – Ja obecnie raczej miałbym z tym problem. – Znowu roześmiał się chrapliwie.
Osunął się nieco na poduszki, wgłębiając się w miękkie pierze. Był zmęczony, oczy miał ciężkie, a ciało obolałe. Na umysł opadała powoi usilnie odganiania mgła zmęczenia, która spowalniała jego reakcje. Mówił z odstępami, jakby z namysłem, choć na jego twarzy nie było śladu zamyślenia, raczej wyłączenia, zapomnienia, chwilowych przerw na dziwny, cichy odpoczynek, z których potrafił ocknąć się nagle, bez ostrzeżenia, jakby zaskoczony samym faktem, że coś takiego miało miejsce.
- To dobrze, prawda? Wreszcie to zrobimy… - Uśmiechnął się lekko. – Dobrze, że zrobiłem to na raz, dzięki temu nie stracimy czasu… Gdybyśmy robili to wolniej… - Urwał, jakby zgubił wątek. – Trochę czekałem na to, na ten moment by znowu zejść na ziemię. Czy w historii każdy król przebywał tylko w stolicy? Na pewno nie. Musieli być inni. Zawsze są. – Uśmiechnął się. Powiódł spojrzenie w tło, za plecy Arthura na rozmazaną, emanującą bladym światłem postać. – Dziękuję, Arthur… Wiedziałem, że na coś wpadniesz. To dobrze. Gdy się obudzę, wyruszymy. Nie ma co czekać. Dobrze, że jednak nie pozabijaliśmy się nawzajem. – Uśmiechnął się nieco szerzej.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyWto 6 Gru - 21:28:02

Dopiero po chwili do Arthura doszło, jak źle jest z Alfredem. Jego ból od początku był widoczny, ale dopiero teraz stał się słyszalny i dobitniejszy: uśmiech mniej przytomny, słowa bardziej urywane, wzrok rozkojarzony, a zdania pozbawione sensu w większym stopniu niż zwykle. Krócej mówiąc, Alfred chyba śnił na jawie. Arthur zmierzył go długim, przygniatającym spojrzeniem, ale potem nagle uśmiechnął się przelotnie.
— Słabości to coś, na co sami sobie pozwalamy, szczególnie, na co ty sobie często pozwalasz. Twój ojciec taki nie był. Preferował skuteczność od widowiskowości, więc niezbyt często przytrafiało mu się teatralne mdlenie w połowie obowiązków. Jesteś znacznie gorszy od niego, Alfred – oświadczył otwarcie. – Ale przynajmniej nie masz kłopotów żołądkowych z nerwów.
Poruszył się, smukły, ozdobiony ciemnością i złotem, a mimo to jakby nieco bardziej przystępny niż zazwyczaj. Wiedział, że Alfred nie zapamięta dobrze całej tej rozmowy, co oznaczało, że może pozwolić sobie na odrobinę większą swobodę, obserwując też przy okazji, jak zachowuje się pozbawiony oporów Alfred. Właściwie dopiero teraz, gdy choroba odbierała mu jasność umysłu, Arthur potrafił zaobserwować jakiekolwiek opory. I jakiś tam umysł.
(Szczery, pogodny, arogancki i silny.)
— Nie zrozumiałeś, ale to nieistotne. Nawet wypoczęty nie jesteś typem, który przejmuje się tym, co się do niego mówi. – Arthur zamilkł na moment. Z irytacją odrzucił od siebie moment zadowolenia z tego, że Alfred nie użala się nad swoim losem, że albo pomija swoją słabość, albo udaje, że jej nie ma. Tacy ludzie zawsze zasługiwali na odrobinę więcej jego sympatii niż poprzedni król pik, oschły, egoistyczny i przez to śmiertelnie niebezpieczny. Arthur bardziej mógł zrozumieć kogoś, dla kogo liczyła się poza, ale to jednocześnie przypominało mu słowa Alfreda o tym, jak podobni nie są.
A nawet teraz Alfred zachowywał się, jakby znał go lepiej niż ktokolwiek, udowadniając, że z jego strony to nie była tylko gra. On naprawdę snuł plany, które dotyczyły tylko ich dwóch. Arthur poczuł na tę myśl coś z obrzydzenia i z niepokoju, co prześlizgnęło się po jego wnętrznościach jak śliski od śluzu wąż.
Długo czas czekał na wdzięczność ze strony Alfreda, ale teraz jego podziękowania sprawiły, że poczuł się jeszcze gorzej. Odetchnął pełną piersią, a następnie westchnął z nagłą irytacją, popatrzył na Alfreda z niesmakiem i na końcu jeszcze się leciutko, arystokratycznie, skrzywił.
— To ciekawe, że zachowujesz się, jakbyśmy byli w sobie zakochani, a nie mieli na ciałach dwa tatuaże, które jasno zobowiązują nas do konkretnych działań. – Pokręcił z rozbawieniem głową. – Jestem tutaj, żeby naprawić twoje błędy. To wszystko. A teraz lepiej odpocznij.
Odsunął się, odwracając jednocześnie od Alfreda. W chwili, w której wyszedł, jego służąca bez wahania podeszła do Alfreda eleganckim, wyważonym krokiem i przysiadła bokiem powoli na skraju łóżka. Kąciki jej ust drgnęły leciutko, a szare oczy wpatrywały się w Alfreda spokojnie i dostojnie jak dwie tarcze księżyca.
— Chciałbyś poznać odpowiedź na pytanie, które zadał ci kiedyś?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 8 Gru - 17:50:38

W Anterze każdy szanujący się gmach, posiadłość, dom czy kamienica, posiadały własne zegary, im większe, ozdobniejsze i piękniejsze, tym lepiej. Lecz, gdy nadchodziła równa godzina, miasto wybuchało hałasem równie dojmującym, co kompletnie niemym. Grzmienie zegarów podrywało ptaki do lotu, wprawiało ściany w drżenie, łaskotało w trzewia każdego człowieka i zwierzęcia przebywających w mieście, wdzierało się pod czaszki, brzęczało we wnętrzach kości. Zegary nie przebijały się nie przez uszy, ale oblewały całe miasto olbrzymią, cichą falą świadomości. Inaczej w mieście nie dałoby się żyć.
Tej nocy Arthur, podobnie jak wszyscy inni, po raz pierwszy w życiu usłyszał prawdziwe dźwięki tysięcy pikowych zegarów bijących jednocześnie. Wiele godzin później, już po nadejściu jednego świtu i zachodu słońca, wciąż odczuwał w uszach dziwne brzęczenie, a wspomnienie zegarów, które zaczęły bić tuż po tym, jak Alfred dotknął nogami ziemi, wydrążyło mu w umyśle dziurę i towarzyszyło mu przez liczne, męczące i irytujące spotkania, przez które przedzierał się przez noc i dzień.
Był na siebie wściekły, że o tym zapomniał. Zegary nie miały głosu od tak dawna, że całkiem zapomniał pominął ten fakt, gdy zastanawiał się, jak powiadomią resztę miast o nowym królu. Teraz już nie musieli. Wiedzieli o nim wszyscy, którzy mieli w sercach swoich miast zegarowe wieże.
Ostatecznie i te z Antery umilkły, choć Arthur był przekonany, że zostawią trwały ślad. W kronikach i książkach będzie się pisać o tym dniu, w którym gwiazdy Astry na nowo pojawiły się na nocnym niebie, a spomiędzy nich wyszedł nowy król i mag, który obiecał chronić swoim życiem poprzedniego.
Księgi pewnie nie będą opowiadać o całej skomplikowanej polityce, jaka odbywała się później, rozmowach, najpierw z wysokimi rangą politykami, wojskowymi i magami, a na końcu z ludźmi od interesów. Nie wspomną o wszystkim, co osiągnęli jednego dnia i, że dużo z tego było zasługą zręcznej dyplomacji zarówno Arthura jak i młodego króla. Takie rzeczy nie liczyły się w obliczu zegarów, których bicie z łatwością docierało bezpośrednio do serc i napełniało ludzi pewnością, że nad ich ziemią unosi się teraz duch kogoś innego. Nowy król, nowy bóg, nowe czasy.
Cóż. Po takim wielce historycznym dniu Arthur naprawdę miał ochotę po prostu wypić herbatę, kieliszek czy dwa wina, wziąć kąpiel, a później wyspać się aż do rana. Z jednej strony głowa bolała go od świadomości, ile obowiązków jeszcze przed nim czekało i jak wiele mógłby jeszcze zrobić, gdyby postanowił nie spać przez tydzień. Ale właśnie dlatego, że bolała go głowa, postanowił, że zasługuje na noc prawdziwego odpoczynku od Alfreda, od jego ludzi, od swoich własnych ludzi. Od ludzi w ogóle. Ostatecznie więc kategorycznie odmówił pozostania w domu burmistrza jako gość i dotarł do swojego domu jeszcze, zanim noc całkiem zapadła. Kazał tylko zostawić Alfredowi krótką informację, że spotkają się dopiero rano. Zostawił wszystkich i dotarł do posiadłości całkiem samotnie, korzystając z tylko sobie znanych sposobów.
Pomimo tego, że Antera była jasna i pełna świateł, niebo nad nią zawsze było niezwykle gwieździste. Arthur zaobserwował w górze cień Astry i poduszkowce, które, pierwszy raz od dawna, wznosiły się powoli w jej kierunku. Znalazł się przed wejściem do swojego domu, pośród przejmującej ciszy i dziwacznego spokoju. W uszach i skroniach dźwięczało mu wspomnienie zegarów, za to, gdy zamykał oczy, z jakiegoś powodu natychmiast przypominał sobie ubranego po królewsku Alfreda, uśmiechniętego i pełnego życia, do którego wszyscy zwracali się "wasza wysokość", gnąc się w pół i oddając w jego ręce swoje życia.
Przypuszczał, że obserwowanie tego będzie trudne, ale mimo wszystko...
Był na tyle zmęczony, że nie dokończył nawet tej myśli.
Wszystko w jego posiadłości wydawało się takie jak zwykle. Ten sam biały mur odgradzał ogród od porażającej gęstości miasta, jego szczupłych i wysokich kamienic, brukowanych, wąskich jak strumienie uliczek, potężnego gmachu anterskiej biblioteki i wyrastającej tuż obok dumnej, pikowej wieży zegarowej. Ozdobne krzewy otaczały niewielki, ale elegancki placyk, pośrodku którego rzeźba księżycowego ptaka unosiła się z pomocą rozłożystych, kamiennych skrzydeł. W jego piersi tkwił zegar, zaskakująco mały, ale jednocześnie nieporównywalnie piękniejszy od wielu miejskich wież.
Przez okna wypadały liczne ciepłe, złociste światła. Kusiły, ale Arthur najpierw podszedł do pomnika ptaka i mimowolnie przypomniał sobie o innej, mniejszej figurce całkiem podobnego stworzenia, którą podarowano mu niedawno.
Srebrzysta wskazówka przeskoczyła i wskazała dziesiątkę. Miasto zagrzmiało ciszą, raz i przejmująco, choć ta fala nigdy już nie miała być dokładnie taka sama, jak przedtem.

***

Rozkazał służbie trzymać się z daleka od niego i nie dopuszczać żadnego gościa. Gdy szykowano mu kąpiel i pokój, zajął się paroma sprawami, które tu na niego czekały, a resztę zostawił na pastwę losu. W końcu postanowił sobie odpuścić i usiadł w ciepłej, złocisto-brązowej czytelni na parterze. Piękne okna wychodziły prosto na niewielki, wewnętrzny placyk, za którym znajdywała się jego sypialnia. To była najbardziej oddalony od miasta część domu i jednocześnie ta, którą lubił najbardziej. To tutaj trzymał swoich pupili.
Pozbawione kształtu, zwiewne cienie plątały, a właściwie, latały po pomieszczeniu. Jeden z nich, zwiewna śnieżnobiała mgiełka, przesunęła się nad ciałem Arthura, owinęła wokół niego i jakby wskoczyła na stolik, inna, płowa jak popiół chmurka, krążyła w pobliżu ścian. Znalazła się na półce, potem za nią, na moment w pobliżu zwisającego z sufitu modelu planetarnego, a później wskoczyła na parapet. Przesunęła się po nim, wzdłuż wysokiego okna i nagle, odwróciła się gwałtownie i podleciała kawałek dalej.
Odwrócony tyłem Arthur odwrócił grubą, pożółkłą stronnicę księgi. Nie miała liter, ale każda kartka emanowała bladozłocistym światłem. On miał przymknięte oczy i twarz tak rozluźnioną, że wyglądał, jakby zasypiał. Nie przejmował się białą mgiełką, która ocierała się o jego ciało i najwyraźniej próbowała go zaczepić.
Szary kształt natrafił na twarz Alfreda. Wtedy w tej szarości coś się nagle skłębiło, chmurka poruszyła się jakby z ekscytacją i podleciała bliżej szyby, prawie w nią uderzając. Coś w jej wnętrzu zdawało jakby się układać, przemieniać, splatać ze sobą i w jednym momencie szara chmurka stała się olbrzymim, płowym kotem, tylnymi łapami opierającym się o podłogę, a przednimi o stoliczek. Puste oczy wpatrywały się w Alfreda, długi, koci ogon, przeciął gwałtownie powietrze.
Kot miauknął. Biała mgiełka za nim odsunęła się od Arthura i w jednej sekundzie stała się śnieżnym, majestatycznym kocurem wielkości dorodnego psa. W paru krokach podszedł do okna i spojrzał prosto na Alfreda z przerażającą inteligencją.
Tymczasem jednak szary kot znów zaczął przekształcać się od środka. Ogon zniknął, kotowata forma jednocześnie rozlewała się i utwardzała i nagle kot stał się kopią Alfreda, tylko, że szarą, pozbawioną jego kolorów i z oczami nie niebieskimi, ale czarnymi i kocimi. Wyraz ludzkiej twarzy stwora przybrał jednocześnie ciekawski i złośliwy wyraz.
Arthur nagle odsunął dłoń od kart księgi. Światło natychmiast przygasło, a on otworzył oczy, nieco zirytowany i skonfundowany.
— Co wy tam robicie? – zapytał, zamykając książkę. Odwrócił się i w tym samym momencie zobaczył jednocześnie pięknego białego kota, szarego Alfreda, który odwrócił się do niego i miauknął; i drugiego Alfreda, który stał z nosem przyklejonym do szyby.
Generalnie Arthur nie był typem, który się nad sobą użalał, ale w tej jednej chwili zastanowił się, dlaczego właściwie musiano go sprowadzić do tego samego świata, co Alfreda.
— Sz! Zniknąć! – parsknął ostrzegawczo. Biały kocur rozpłynął się w mgiełkę, ale Alfred tylko spojrzał na niego z rozbawioną pogardą.
Ten koci też zresztą nie zniknął.
Arthur postarał się więc, by przynajmniej zmiażdżyć ich obu spojrzeniem.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyCzw 8 Gru - 21:48:32

Alfred nie wiedział co ze sobą zrobić. To było dziwne uczucie, choć nie nieznane. Często, od kiedy sięgał pamięcią, gubił się w życiu. Było setki, tysiące rzeczy, które chciał spróbować, ale przez nadmiar możliwości, nigdy nie umiał podjąć decyzji. Na dodatek gdy był mały, ograniczało go ciało i wiek. I tak naginał swoje możliwości, ale zawsze istniała ta niewidzialna bariera, która ostatecznie stawiała kres jego możliwością. Gdy dorósł, jedyną przeszkodą było jego zdrowie, a i je ignorował tak często, że nic dziwnego iż obecnie był już w znacznie gorszym stanie niż matka w jego wieku. Zbyt często ryzykownie nadwyrężał własny organizm magią.
A teraz znowu był ograniczany. Rangą, egzystencją. Alfred sam nie wiedział, jak czuć się z ludźmi klękającymi przed jego obliczem i tymi, chowającymi się za firanami okien. Z trudem docierało do niego, czym stał się w chwili, w której przywdział na swoje ramiona królewski płaszcz, podszyty gwiezdnym niebem. Był porankiem, nie nocą. Strach przed ciemnością i tajemnicą nie odpowiadała mu tak bardzo, jak mogłaby komplementować Arthura.
Arthur.
Alfred drgnął i przesunął się niedbale z szezlonga wyściełanego purpurowym aksamitem. W dłoni trzymał złoty puchar wysadzany szafirami, w którym przelewał się burgundowi płyn. Wino było cierpkie i gorzkie, smakowało pikami, choć Alfred zawsze preferował słodki, owocowy bukiet karo. Naturalnie nie mógł powiedzieć tego głośno.
Niemalże czuł na sobie karcące spojrzenie Arthura za same takie myśli.
Odetchnął i uśmiechnął się dziwnie, do siebie. Ludzie opuścili już jego komnaty i zostawili go samego, ale Alfred nadal nie kładł się spać. Powiedzieli, że służba będzie czekać na jego rozkazy, Alfred niemal czuł ich obecno za drzwiami. Ale nie chciał ich. Nadal nie mógł do tego przywyknąć.
Upił trochę wina i skrzywił się nieznacznie. Odetchnął i odstawił kielich, wyciągając się na szezlongu po kociemu, mrużąc oczy w zadymionym świetle, wśród zamachów leśnych kadzideł, które ktoś rozpalił magią w wielkim gmachu.
Czuł się zmęczony tą szopką.
Pomyślał o Arthurze i mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Ostrożnie zsunął się na ziemię, przykucając na chłodnym marmurze. Wstał i podszedł do wysokich, oszklonych okien. Oparł się o nie bokiem i spojrzał w rozlewającą się po mieście nocną czerń, rozpraszaną gazowymi latarniami. Uśmiechnął się nieco szerzej i postukał w okno.
Arthur.
Tak, to brzmiało jak dobry pomysł.

Alfred przykleił nos do szyby. Oparł się dłońmi o cienkie szkło i przylgnął do wysokiego okna tak, jakby chciał przez nie przejść, by dotrzeć do wnętrza oświetlanego pomieszczenia w ciemnym skrzydle posiadłości Kirklandów.
Rozważał właśnie, co zrobić. Czy powinien zapukać? Nie chciał krzyczeć. Może zrobić coś magicznego? Arthur od razu go wyczuje, Alfred był tego pewien. Najchętniej by go zaskoczył, ale jak tu wejść? Same problemy! Ciekawe co Arthur robi? Alfred spróbował to dojrzeć, ale nie szło mu to najlepiej. Właśnie wtedy z pomocą (?) przyszedł mu szary, ciekawy kształt. Mgła? Alfred przyjrzał się jej uważnie. Już wcześniej zrozumiał, że Arthur ma słabość do istot na pograniczu człowieczeństwa i magii. Wróżki. Księżycowe służki. Tym nie był więc w pierwszej chwili zaskoczony. Uniósł brwi dopiero wtedy, gdy szary kształt przybrał jego postać. Najpierw okazał zdziwienie, a potem zaciekawienie. Wreszcie wyszczerzył się szeroko, jak idiota, którym okazjonalnie był.
Arthur był naprawdę ciekawą osobistością.
A teraz patrzył na niego jak na ofiarę morderstwa.
(Czyli jak zawsze.)
Alfred pomachał mu wesoło.
- Są niesamowite! Co to? – spytał. Nie był wprawdzie pewien, czy Arthur go słyszy, ale z ruchu warg na pewno wiele wyczyta.
Alfred tym czasem przykleił się do szyby nieco bardziej. Wciąż jednak powstrzymywał się przez bezczelnością i nie właził, choć miał na to szczerą ochotę. Noce w Anterze bywały chłodne, a jego organizm wyziębiał się od nadmiaru alkoholu, który wypił wcześniej.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 EmptyPią 9 Gru - 9:07:10

Przez twarz Arthura przemknęło zaskoczenie, a później zrozumienie błyskawicznie przeszło w wyraz, jakby ktoś go nagle dźgnął patykiem w oko. Frustracja zakołatała w nim jak dźwięki tysięcy dzwonów, aż odczuł we wnętrznościach nieprzyjemne łaskotanie. Dlatego zatrzasnął księgę mocniej, niż to było konieczne, poderwał się i podszedł do okna. Wyglądał zaskakująco groźnie, zważywszy na fakt, że nie nosił żadnych ciemnych, długich płaszczy, a swoją magiczną aurę trzymał w sobie zamkniętą na trzy spusty.
Szary powidok Alfreda odwrócił głowę i popatrzył na niego z zadowoleniem i intensywnym oczekiwaniem. Wyszczerzył się, otworzył szeroko czarne, lśniące oczy z pionowymi źrenicami. Arthur zdążył zauważyć, że ten uśmiech był właściwie identyczny do tego, którym posługiwał się Alfred i, że kot nigdy wcześniej tak dobrze nie naśladował ludzkiej miny. A potem bezceremonialnie trzepnął szarego Alfreda z otwartej dłoni. Najpierw rozpadła się głowa, a za nią momentalnie podążyła reszta ciała. Ludzka forma przez sekundę przypominała tumany popielatego dymu, we wnętrzu którego kłębiło się coś niemal zauważalnego i rozpoznawanego. Później chmura opadła i stała się na cieniem dużego kota, który spojrzał na Arthura, miauknął, otarł się o jego nogi. a następnie błyskawicznie zjawił się na półce z książkami na drugim końcu pokoju.
Arthur zapragnął tylko tego, by móc z taką łatwością pozbyć się prawdziwego Alfreda. Ta głupio wyszczerzona twarz nie mogła jednak rozpłynąć się z taką łatwością i dalej tkwiła z czubkiem nosa rozpłaszczonym na szybie i ustami, które poruszały się, układając w zrozumiałe pytanie. Arthur wbijał w niego intensywne, ciemnozielone spojrzenie, marszcząc z irytacją brwi... A później nagle wściekłość zmieniła się w rezygnację i znużenie. Poddając się losowi, przeszedł parę kroków w prawo i otworzył szeroko drzwi.
— Masz jeszcze jakieś życie poza mną, Alfred? – zapytał z lodowatym spokojem. Przy jego nodze pojawił się cień białego, długowłosego kocura, który wystawił łeb poza próg i tylko wyjrzał na zewnątrz.
Arthur zaś przez krótką chwilę stał w drzwiach i szybko myślał. Po raz kolejny Alfred robił ostentacyjnie coś, co mogło wzbudzić masę nieprzyzwoitych plotek. Najpierw podarował mu drogocenne prezenty, później przemykał się nocą do jego domu. Jeśli to nie wyglądało, jakby byli w komitywie od znacznie dłuższego czasu, niż tylko śmierci króla Pik, w tym tempie na pewno zacznie. Arthur podejrzewał, że tego nie uniknie, a Alfred najwyraźniej właśnie tego chciał. Albo, jako, że był wielkim, dziecinnym idiotą, było mu to obojętne.
Więc wygonić go stąd czy przyjąć? Serce mówiło Arthurowi jedno, rozsądek inne. Wysłuchał w końcu tego drugiego i przeszedł krok do przodu, zatrzaskując drzwi. Z wewnątrz dobiegło go głośne, oburzone miauknięcie. W ułamku sekundy oba cienie znalazły się przy oknie, wpatrując się w Arthura i w Alfreda widmowymi oczami.
— Zapytam też wprost, bo jest środek nocy, a rano wyjeżdżamy w długą podróż.
Noc faktycznie zrobiła się chłodna i wietrzna, przez co policzki Alfreda wydawały się dodatkowo zarumienione, włosy rozczochrane, a ubrania – te same, które miał na sobie przez cały dzień, królewskie, drogocenne i piękne – pomięte. Prawdę mówiąc Arthur od razu dostrzegł od niego ciepły, gryzący zapach alkoholu. On sam wypił już wcześniej, ale po powrocie do domu pozwolił sobie wytrzeźwieć, ale teraz mimowolnie przypomniał sobie, jak wiele razy, gdy on i Alfred przebywali w towarzystwie innych, czuł się całkowicie dziwnie. Tak, jakby inni tylko im przeszkadzali, choć przecież wcale nie zależało mu na tym, by przebywać z nim na osobności.
A jednak, w tym momencie cieszył się, że może być po swojemu po prostu wrogi. A Alfred po swojemu idiotą.
— Dlaczego tu jesteś?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Sponsored content





Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 10 Empty

Powrót do góry Go down
 
Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki
Powrót do góry 
Strona 10 z 29Idź do strony : Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 19 ... 29  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Cardverso-ms-
Skocz do: