|
| Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sob 19 Lis - 20:06:42 | |
| Alfred przyglądał się jak Arthur obchodzi się z ptakiem z ciemnego, niebieskiego kamienia. Był zadowolony, widząc, że najwyraźniej prezent przypadł mężczyźnie do gustu. Na to liczył i nie przebierał w środkach. Znał wartość przedmiotu, który ofiarował Arthurowi, ale przecież Arthur był dla niego istotny. Alfred wciąż liczył na to, albo wręcz wierzył w to, że przekona starszego maga do siebie. Nadal nie umiał być przy tym cierpliwy, ale za to wyjaśniał sobie coraz więcej ciężkim charakterem Arthura. To na pewno (póki co) pomagało w jakiś sposób. Alfred uśmiechnął się. - Ciekawa porada. Jak na ciebie, Arthur. Kto by pomyślał. Faktycznie wybrzmiało to dziwnie, ale Alfred wziął to po prostu za odwzajemnienie drobnej przysługi. Prezent za prezent. Nie powinien sobie zbyt wiele wyobrażać w tej kwestii, więc po prostu łagodnie skinął głową, z cieniem rozbawienia obecnym w jego oczach. Alfred roześmiał się w następnej chwili dość głośno. Jego głos rozniósł się, spotęgowany kopulastym, kamiennym sklepieniem i zmieszał się z pomrukami odległej burzy. - Widzisz! To brzmi bardziej jak ty! – Klasnął w dłonie. – Dobrze, już bałem się, że jednak masz gorączkę. Alfred przekrzywił głowę i usiadł na blacie. Machnął niedbale nogami. - Początek… Czegoś. Podoba mi się! Naprawdę. Pasuje nam to. Chłopiec z nikąd i chłopiec z… Dworu? Z arystokracji? Z Astry? Nie, nie. To wszystko ci nie pasuje. Chłopiec… Chłopiec z magii. – Alfred uśmiechnął się szeroko. – Najpotężniejszy mag, jakiego do tej pory miał ten kraj. I początek czegoś. Może kiedyś będą o nas opowiadać legendy, a może wymażesz ze wszystkich dokumentów moje imię. Kto wie. - Rozumiem, rozumiem. Nigdy w życiu nie pomyślałbym czegoś tak płytkiego, ale jednak prezenty mają swoją wartość, prawda? Mam nadzieję, ze ten będzie ci służył. Traktuj go dobrze. A co będzie dalej, zobaczymy… Póki co lepiej przygotuj się na bal. – Alfred uśmiechnął się przewrotnie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 8:26:37 | |
| "Albo królobójca i pierwszy w królestwie zdrajca, którzy zginęli ramię w ramię" przeszło mu przez myśl. Ale przecież nie zamierzał przegrać. Porażka była jedynym luksusem, na który nie było go znać. Arthur przyglądał mu się wcale tego nie ukrywając i tylko w środku czując, jak zalewa go lodowato złe przeczucie. Nie widział niczego zabawnego w tym, co mówił Alfred, więc jego dobry humor mu się nie udzielił. Nie okazał jednak złości, nie było po co tego robić. Chciał tylko znaleźć się w końcu jak najdalej od Alfreda i na spokojnie, bez jego nieustannych wpływów, zastanowić się nad tym, co się z nim działo. — Nie ma żadnych "nas" – poprawił go poważnie. – Tylko ty i ja w obliczu wspólnego celu. Jesteś... – urwał nagle i skrzywił się leciutko. – Cóż, na to szkoda marnować słów, prawda? Ciebie nie obchodzi, kim jesteś. – Zważył w dłoni kamiennego ptaszka. Mógłby go odesłać, ale jego niepokojący ciężar przypominał mu teraz o tym, że nadal nie rozumiał planów Alfreda, nie wiedział, kim on tak naprawdę jest. Mógł go zwymyślać na wiele sposobów, mógł dać się nabrać, że wszystkie jego dotychczasowe ruchy wydają się proste do przejrzenia, jasne i praktycznie banalne, ale... Musiał pamiętać, że coś się za nimi kryje. Powtarzać w głowie fakty. Nie dać zgubić się ani Alfredowi ani samemu sobie, bo czuł, że w tej kwestii może być swoim własnym wrogiem. — Ty też się przygotuj. Możesz pogardzać Astrą, ale bez poparcia tych ludzi będziesz królem bez pieniędzy i armii. A on wspólnikiem takiego króla. Jeszcze raz spojrzał na Alfreda, ale zrozumiał, że niczego więcej od niego się nie dowie, dlatego skinął sztywno głową i wyszedł z sali, wciąż trzymając w dłoni małego słowika. Z każdym krokiem czuł się bardziej omotany i związany więzami, o których nawet on nie miał wcześniej pojęcia. Do tej pory miewał trudności, ale nigdy wcześniej nie górowały nad nim tak, jak teraz. Gdy tylko Arthur wyszedł z wieży i zaczął schodzić po wąskich, pokrytych szkarłatnym dywanem schodach, zaczęła wypełniać go tłumiona do tej pory wściekłość. Wydawało mu się, że rozrywa go od środka, choć przecież tym razem wcale nie powinna, bo rozmowa z Alfredem, pierwszy raz od początku, nie zakończyła się żadną kłótnią. (Choć chyba właśnie to zdenerwowało go najbardziej.)
***
Pierwszy raz Arthur widział korytarz z obu stron wyłożony kompletnie lustrami. Był tak wąski, że mogły przejść nim tylko dwie osoby obok siebie, ale przez odbicia wydawało się, że kroczy nim armia poprzebierana w atłasy, jedwabie i zdobne pióra. Równe rzędy szczupłych, subtelnych kobiet w fałdzistych sukniach, wzdłuż warstw których spływały kolory tęczy i mężczyzn w nabijanych niebem płaszczach; całe bataliony modnych fryzur z powpinanymi w nie gwiazdami, kroplami deszczu i rosy, policzki pokryte delikatnymi warstewkami jutrzenki i kolory oczu poprawiane najróżniejszymi odcieniami zórz. Wszyscy skąpani w niebieskim świetle, zimnym i tajemniczym, wszyscy ubrani w swoje najlepsze i najdroższe stroje, z wyglądu młodzi i nieskazitelni. Astra kochała naturalność i ozdoby wzięte prosto ze świata; na odsłoniętych obojczykach zamiast kolii z diamentów lśniły tkane z księżycowych i słonecznych promieni naszyjniki, a od zaróżowionych, świeżych ciał pachniało delikatnymi porankami, letnimi popołudniami i wieczorami w różanych ogrodach. Arthur czuł żywe rozbawienie, gdy wyobrażał sobie, co dziś zrobi z tymi wszystkimi wypysznionymi ludźmi Alfred. Postanowił nie zakładać niczego i po prostu obserwować cały bal, nie tyle ufając, że król wie, co robi, ale, że król zrobi coś głupiego i okropnego. Trudno się mówi. Jego księżycowa służąca, znacznie dziś od niego niższa i szczuplejsza, ledwo sięgająca mu do ramienia, wciąż prezentowała się piękniej od reszty, zdawała emanować się własnym, delikatnym błękitnym blaskiem, a jej włosy lśniły jak roztopione srebro. Pięknie prezentowała się u jego ramienia, srebrzystobiała dziewczyna u boku ubranego w zieleń tak ciemną, że niemal czarną, smukłego chłopka. Korytarz kończył się wielkim, łukowatym przejściem, ozdobione zawiłymi roślinnymi wzorami. Arthur już dawno odkrył, że powtarzają się często, więc muszą mieć dla Alfreda specjalne znaczenie. Później odkrył, że część z nich powtarza symbol niedawno wymarłego rodu. Wejście zastępowało, co było kompletnie niecodzienne, paru sługów. Każdemu, kto wchodził, podawali identyczne białe maski, nudne, cienkie i pozbawione jakichkolwiek ozdób. Przez to tworzyła się kolejka; nie każdy zamierzał oddać swoje cudowne, drogie zdobione maski w zamian za najprostsze i identyczne. Arthur zauważył, że słudzy są bezczelni, nie boją się starć z arystokracją i, cóż, robią okropne pierwsze wrażenie już od wejścia. On bez słowa przyjął dwie maski i również bez słowa potraktował fakt, że z miejsca wyczuł kołaczącą się w nich podejrzaną magię Alfreda. W duchu parsknął tylko szyderczo, a później założył ją sobie na twarz i podał drugą dziewczynie. Był naprawdę ciekawy, co Alfred zaplanował w środku i... w pierwszym odruchu kompletnie się zawiódł. Sala balowa była olbrzymia, większa od sali tronowej, potężniejsza od wszystkiego, co Arthur widział od czasu, gdy poprzedni król umarł. Była też nadzwyczaj ponura w dziwaczny, przesadzony sposób. Skojarzyła mu się natychmiast z salami poprzedniego króla, ale w subtelny, bliżej nieokreślony sposób tchnęła też Alfredem. Arthur wszędzie wyczułby tę cichą kpinę z naturalnego stanu rzeczy. To upewniło go w przekonaniu, że idiota jednak naprawdę planuje coś bardzo głupiego. — Zatańczymy – powiedział swojej służce i od razu skierował ją we właściwe miejsce. Chciał jak najmniej rozmawiać i pokazywać się innym, a był pewny, że szybko zostanie rozpoznany przez, cóż, właściwie wszystkich. Pewnie też zaatakowany słownie i, jeśli ktoś będzie wystarczająco głupi, fizycznie. Każdy wzbudzał uwagę każdego, ale jego dziś będzie przebijać tylko Alfred – gdziekolwiek w tym momencie był.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 12:40:05 | |
| Alfred ubrany w jedną z licznych białych masek, nie wzbudzał należytego zainteresowania i póki co jak najbardziej mu to odpowiadało. Krążyły już zapewne plotki o tym, jak wygląda jednak w tłumie ludzi ubranych w piękne suknie, fraki i płaszcza, był tylko kolejną maską na tle pięknych, barwnych mieszkańców Astry. Przechadzał się więc spokojnie, lawirując pomiędzy tłumem, czekając aż przyjdą wszyscy zaproszeni goście. Raz zaprosił do tańca Adelajdę, córkę mieszanego małżeństwa Karo i Pików, która po wojnie nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Rude pukle za bardzo zdarzały jej korzenie, podobnie jak ogorzała skóra i kocie oczy, których ciemny, granatowy błysk był zbyt lichą rekompensatą cech zza oceanu. Mimo to Alfred ją lubił, nie kochał, bo nijak nie reagował na odsłoniętą łabędzią szyję i spływającą suknię barwy ciepłego popołudnia, odsłaniającą rowek pomiędzy jej piersiami. Ale lubił za jej energię i spontaniczność, której w jego opinii brakowało mieszkańcom Królestwa Pik. Sam Alfred ubrany był w granatowy strój z peleryną wykończoną porannym, wiosennym błękitem. Zamiast szafirów wybrał turkusy, podkreślające barwę jego oczu. Dopełnił je srebrem, nie chcąc rzucać się w oczy pretensjonalnym złotem. Na włosach nie miał korony, biała maska skrywała pół jego twarzy. Promiennym uśmiechem witał się z damami i mężczyznami. Zastanawiało go, ile z nich mogłoby domyślić się, że to on stoi na czele rebelii, dla ilu był synem jakiegoś szlachcica, który najwyraźniej znalazł się w Astrze w tak trudnym okresie. Ile osób uważało, że przybył tu z obecnym władcą? Wygodne buty z wysokimi cholewami wykonane z czarnej skóry, spodnie i koszula z kamizelką, w której kieszeni spoczywał tykający zegarek pików – ukryty przed oczyma raczej nie zdradzał jego tożsamości. Alfred póki co nie chciał być w centrum uwagi. Uwielbiał to uczucie, ale najpierw musiał się przypatrzeć tym wszystkim ludziom. A potem czekać na wielkie odwrócenie, na zmianę i zaskoczenie. Uśmiechnął się pod nosem. Widząc to Adelajda szturchnęła go w bok, a on położył palec na ustach. Dziewczyna ukryła śmiech za wachlarzem z pawich piór, dopełnionych blaskiem księżyca w pełni. Mrugnęła znacząco i zniknęła w tłumie. Kolejną partnerką Alfreda musiała być córka kupca. Poznał to po jej niewinnych spojrzeniach, które rzucała mu spod białej maski. Szlachcianki Astry patrzyły by na niego pobłażliwie, może jako drugiego męża, ale raczej nie łakomy kąsek. Dziewczyna zaś wydawała się płonąć faktycznym rumieńcem, choć Alfred miał problem, by stwierdzić to z pewnością. Równie dobrze mogła to być czerwień pudru karminowych zachodów słońca. Z mieszkańcami Astry nigdy nie miało się pewności. Po kolejnym tańcu wdał się w zdawkową rozmowę z dwoma mężczyznami, palącymi kościane wodne fajki, zdobione morską pianą. Nie wydał się im ciekawym rozmówcą, zresztą już po chwili za ramię złapał Alfreda jeden z jego towarzyszy – tak szeroki jak wysoki. Ubrany szorstko i z nie mniej szorstką twarzą, wzbudzał niemałe zainteresowanie wśród marszczącej nosy elity. Mężczyzna nachylił się i szepnął do ucha Alfredowi: - To już wszyscy. Alfred uśmiechnął się na te słowa, odprawił go skinięciem głowy. Dwaj mężczyźni, z którymi rozmawiał wcześniej spojrzeli na niego z nowo rozbudzonym zainteresowaniem. Może się domyślali? Alfred nie poświęcił im więcej uwagi. Schwycił kieliszek z białym jak lilie winem i ruszył spokojnie pomiędzy tańczącymi parami. Po drodze zabrał też małą, deserową łyżeczkę. Doszedł do jednego ze stołów i wdrapał się na niego szybkim susem. Wyprostował się i stanął ponad głowami tłumu. Znajdował się w jednej z wielu sal, nie przypadkiem – już wcześniej doniesiono mu, że w tym pomieszczeniu znajduje się także i Arthur. Ale jeszcze nie nadeszła chwila konfrontacji. Jeszcze trochę, powtarzał sobie Alfred. Ale teraz. Nareszcie. Część osób, znajdująca się najbliżej, spojrzała na niego z zaskoczeniem. Niektórzy z oburzeniem. Jakaś panna zaśmiała się głośno. Choć mogła być równie dobrze starszą kobietą o młodej twarzy. Alfred nie wnikał, zamiast tego uderzył łyżeczką o kieliszek. Cichy dźwięk poniósł się po sali echem spotęgowanym magią Alfreda. Muzyka ucichła. Coraz więcej głów zwracało się w stronę stojącego na stole samotnika, który wznosił do góry lampkę srebrzystego trunku. - Bal czas zacząć! – oznajmił promiennie uśmiechnięty Alfred. W tej samej chwili opadły ściany dzielące pomieszczenia. Niebo rozjarzyło się blaskiem gwiazd, które Astra znała aż za dobrze. - Każdy z nas nosi maski, prawdziwą sztuką jest jednak to, by nikt przez nie nie przejrzał – stwierdził jeszcze wesoło Alfred, po czym zeskoczył ze stołu w sam środek chaosu. W tej samej chwili, w której jego słowa dotarły do wszystkich zaproszonych gości, świat zaczął się zmieniać. Chociaż nie. To nie był świat. To byli ludzie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 15:18:51 | |
| Kiedy ściany zaczęły nagle znikać, złocone kieliszki w dłoniach gości rozpadać się w pył, gdy stoły niknęły, ustępując miejsca srebrzystej, lustrzanej posadzce, a świat zewsząd wypełniło migotanie miliardów gwiazd – właśnie wtedy Arthur stał sztywno pośród par, którym przerwano taniec i przekonywał samego siebie, że nie robi to na nim żadnego wrażenia. Cyrkowe sztuczki cyrkowej magii. Wokół siebie słyszał zdumione pokrzykiwania dam i zaszokowane pomruki, ale sam milczał, tak samo jak milczała jego delikatna, zwiewna służąca, która z bladym uśmiechem wpatrywała się w górę. Czarne niebo, któremu ustąpiły sufit i ściany, zdawało się wisieć tuż nad ich głowami, razem z gwiazdami i potężnymi, olbrzymimi jak smoki chmurami, które zasłaniały horyzont po bokach. Cały ten wielki duszny tłum pięknych twarzy stał się nagle jedną zaskoczoną masą, poruszającą się ze skonfundowaniem i zgrozą. Tutaj Arthur pozwolił sobie na przelotny uśmiech. Był zły na Alfreda za to przedstawienie, bo przecież powiedział mu wyraźnie, że w balu chodzi o to, by kupili sobie poparcie arystokracji, a nie o to, żeby ich rozwścieczyć albo przestraszyć... Ale, cóż. Spodziewał się, że tak będzie. Poza tym nie obejrzał jeszcze przedstawienia do końca. Skądś słyszał podniesiony głos i odwrócił – razem z resztą zlepionego ze sobą tłumu – akurat w czas, by zdążyć dostrzec stojącego na ostatnim stole smukłego, ubranego w błękit, biel i srebro, króla Pik. W jednym momencie Arthur w pełni zrozumiał, dlaczego tak wielu ludzi chętnie poszło za jego sprawą. Nienawidził tego, ale w tym momencie mocniej nienawidził przeczucia, że doskonale wie, co zaraz się zdarzy. I chwili, w której poczuł łaskotanie na twarzy. Wiedział, że magia wyślizguje się z masek, że spływa jakby od jego czoła aż do dolnej powierzchni stóp lodowatymi, niemal wodnistymi stróżkami. Tam, gdzie dotykała jego ciała, zmieniał się, tak samo, jak zmieniał się każdy inny w olbrzymim tłumie znamienitości. Arthur powstrzymał cisnące mu się do głowy zaklęcie i rozejrzał się wokół siebie. Służąca, tak jak podejrzewał, nie zmieniła się wcale. Choć założyła maskę, niemal tak samo śnieżnobiałą jak jej skóra, to tak prosta magia była zbyt słaba, by na nią zadziałać. Arthur próbował już silniejszych zaklęć, które nie odnosiły skutku. I tak, jak wszyscy, nawet on, zmieniali się w zupełnie innych ludzi, tak ona stała nieporuszona. Teraz dostrzegł na sobie jej spojrzenie. Wcale nie musiał pytać, już czuł na... nieswojej skórze zmiany, które wywołały w nim dreszcze. Nagle nosił wygodniejsze buty, a materiał na jego nagiej skórze sprawiał wrażenie innego, lżejszego i wygodniejszego. Czuł się też wyższy i odrobinę szerszy, co sprawiło, że momentalnie się skrzywił. — On – potwierdziła po prostu. Magia Alfreda zastygła wokół niego jak cienka warstewka gliny; Arthur od razu wiedział, że potrafiłby zerwać ją z siebie jednym szarpnięciem. Ale prawdopodobnie wystarczyło zedrzeć z siebie maskę. A to byłoby zrobienie dokładnie tego, czego Alfred pewnie sobie życzył. To tak jakby przyznać przed nim swoją słabość. Ręka Arthura drgnęła, ale powstrzymał się i spojrzał na nią oskarżycielsko. Miał teraz jaśniejszą skórę, kwadratowe paznokcie i bardziej spracowane dłonie. Tłum wokół niego przechodził z fazy pierwszego szoku w fazę reakcji. Jakaś dama, o ile to była dama, obok Arthura dzieliła się z otoczeniem swoim oburzeniem, wśród westchnień i jęków dobiegały też niearystokratyczne przekleństwa. Wyrazy wściekłości i protestu mieszały się z nawoływaniami za nagle zgubionymi bliskimi, ale również, z paroma rzadkimi, ale donośnymi wybuchami śmiechu i radości. Niedaleko Arthura młody mężczyzna z potężnym wąsem nawet zaklaskał, chichocząc przy tym po kobiecemu. On sam na początku po prostu sam, nie mogąc pochłonąć w całości tego, jak bardzo Alfred był głupi, bezczelny i cholernie, cholernie niedojrzały. — To ty jesteś królem? – zapytała go nagle dama, o ile to była dama. Arthur uznał to nagle za całkiem zabawne pytanie. Jednocześnie jednak skrzywił się i, w obliczu całego tego przeklętego chaosu, pokręcił tylko głową. — Ofiarą króla. — Co za bezczelny... Arthur parsknął i odwrócił się od niej do swojej służki. Nagle ponad grzmiącym oburzeniem tłumem rozbrzmiała głośno skoczna, idealna do tańca muzyka. To nie był żaden z modnych w Astrze utworów, Arthur rozpoznał jednak graną przez orkiestrę popularną melodię plebsu. Odszedł o parę kroków z milczącą służącą, dopóki nie doszedł do miejsca, w którym nikt nie stał. Wtedy momentalnie pochylił się nad lustrzaną podłogą i dostrzegł w niej parę błyszczących irytacją błękitnych oczu osadzonych w boleśnie przystojnej twarzy. Wykrzywił nieco wargi i poczuł, jak kosmyki włosów zsuwają mu się na czoło, łaskocząc go tak, jak nigdy nie łaskotały go jego własne włosy. Momentalnie się wyprostował, trawiąc dziwną mieszaninę wściekłości i autentycznego rozbawienia. Odgarnął z czoła włosy, które okazało się irytująco gęste i aksamitnie miękkie, dokładnie takie, jak je sobie wyobrażał. — Powinnaś chyba znaleźć dla siebie spokojne miejsce – zwrócił się do służącej. – Ja muszę... Doskonale wiem, kogo muszę teraz znaleźć – dodał z odległą obietnicą morderstwa w głosie. Skrzywił się jeszcze raz, a następnie wkroczył w tłum, ścigany licznymi spojrzeniami i przywoływaniami.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 16:02:52 | |
| Alfred skorzystał z szoku i zaskoczenia, które mieszało się w tłumie z pierwszymi oznakami oburzenia i zaczął przeistaczać się w Arthura. Wszystko to trwało pół sekundy i wystarczyło, by skryty za oparami magii nie dał się dostrzec nikomu z tłumu. Był teraz Arthurem Kirklandem i jakie to było niesamowicie zabawne uczucie. Jego stroje stały się cięższe, bardziej przytłaczające, a sylwetka szczupła i smukła. Na palcach zaciążyły mu masywne pierścienie, którym Alfred przyjrzał się z zainteresowaniem. Potężne szmaragdy, szafiry, gagaty i ametysty. Wszystkie one lśniły w pulsującym świetle nisko zawieszonych gwiazd. Dłoń na którą patrzył była zaskakująco obca, choć tworzyła ją jego magia. Miała długie, blade palce i zaokrąglone paznokcie. Alfred przez chwilę dotykał wnętrze dłoni, badając z zaskoczeniem jego miękkości. Uniósł dłoń, przyzwyczajając się do ciężaru pierścieni i przeczesał włosy. Były krótsze niż jego, czuł się przez chwilę dziwnie łysy. Były miękkie, choć miały zupełnie inną fakturę niż aksamitne kosmyki Alfreda. Młody król spojrzał w dół na lustrzaną posadzkę. Odpowiedziało mu głupio uśmiechnięte, promienne oblicze Arthura. Boże, to straszne, pomyślał Alfred i wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Mimo licznych przekleństw, skarg i jęków, nie był w tym osamotniony, a to już samo w sobie było dobrym znakiem. Chciał poznać ludzi, którzy tak jak oni rozumieli żart i dobrze się bawili. Od razu wydali mu się ciekawsi od obruszonej, statycznej masy. Dostrzegł, że jakaś kobieta (?) posyła mu uśmiech pełen zrozumienia i mruga oczkiem. Alfred odpowiedział jej wystawieniem języka, co na twarzy Arthura musiało wyglądać kosmicznie. Skłonił się też teatralnie, na co zachęcona dama podeszła bliżej. - Po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat udało mi się zgubić żonę – przyznała rumiana jutrzenką dama o wargach barwy świtu i długich rzęsach, którymi mrugała zalotnie. Alfred wybuchnął śmiechem. Śmiech w ustach Arthura Kirklanda brzmiał jak zgrzytanie zacinającego się mechanizmu. A przynajmniej kompletnie abstrakcyjnie. - A ja czekam aż wypełniony morderczymi intencjami znajdzie mnie właściciel tego ciała – przyznał lekko Alfred. Kobieta, która zdecydowanie nie była kobietą, skinęła z uznaniem głową. - Mam nadzieję, że nie przegapię tej konfrontacji. Rozstali się wkrótce, a Alfred zdążył wpaść w siła kolejnej osoby, która wyglądała na zagubiona. Miała obecnie postać szpakowatego, dojrzałego mężczyzny i rozbiegane spojrzenie podlotka. - Arthur Kirkland? – spytał dziwnie lękliwie. Komicznie. Alfred stłumił cisnącą się na usta kolejną salwę śmiechu. (Bawił się wyśmienicie.) - Niestety nie. Obawiam się, że Arthur bez szczękościsku raczej nie miałby takiego uśmiechu – zapewnił go Alfred i wtopił się w tłum, zanim zaskoczony odpowiedzią mężczyzna zdążył wydukać coś więcej. Nie miał teraz czasu, choć z drugiej strony fascynowały go reakcje tłumu. Zagubienie, wściekłość i radość. Chaos. Zamiast tego szukał Arthura, ktoś jednak znowu go zatrzymał, Alfred odwrócił się i dostrzegł spokojnie spojrzenie niższej ze służących Arthura. Bez słowa wskazała głową kierunek, odwróciła się i odeszła. Alfred, zaskoczony, przez chwilę odprowadzała ją wzrokiem, choć jej jasna poświata już dawno zniknęła w tłumie. Otrząsnął się i wrócił do przedzierania się przez ludzi. Dobiegały go urwane słowa i zdania konwersacji. - Oburzające! - Osobiście uważam to za nawet zabawne. - To skandal. Już dawno nic takiego nie miało miejsca, ale mimo wszystko jesteśmy poważnymi ludźmi. - Przepraszam, czy widział ktoś moją matkę? Josefo? Josefo! Alfred bawił się coraz lepiej. Wreszcie znalazł i Arthura, nie trudno było, gdy wiedziało się, kogo się szuka. Inni ludzie mieli z tym większy problem, ale Alfred wybrał dla siebie i Arthura odpowiednie „przebrania”. Jakie to dziwne, widzieć jego oczy miotające zirytowane gromy! Alfred przystanął. Ocknął się jednak i wyciągnął dłoń. Złapał Arthura (siebie!) za przegub dłoni i pociągnął. - Królu? – spytał, choć nie mógł powstrzymać błąkającego się na jego ustach szerokiego uśmiechu. – Królu tak się cieszę, że wreszcie cię znalazłem! – Uśmiechał się niemalże bezczelnie. No dobrze. Nie niemalże. Jak najbardziej pełnoprawnie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 18:39:15 | |
|
Nagle poczuł zaciskającą się na swoim przegubie dłoń. Zanim jeszcze się odwrócił, przeszyła go wściekłość i sprawił, że dwie fałszywe formy pomiędzy nimi się zamazały: dłoń, którą Alfred zaciskał na jego przegubie, stała się faktycznie dłonią Alfreda, a on na chwilę odzyskał swoje długie palce i bladą skórę. Jednocześnie spojrzał w swoją szyderczo uśmiechniętą twarz, w usta wykrzywione w aroganckim uśmiechu Alfreda, w zielone oczy skrzące się radosną złośliwością. Wyrwał dłoń z uścisku (iluzje od razu powróciły), a później był zmuszony obserwować jak on sam płaszczy się i przyjmuje obrzydliwie poddańczy, przymilny ton. Wyglądało to tak nieprawidłowo i ohydnie, że mimowolnie skrzywił się i patrzył na Alfreda - na siebie - jak na najbardziej żałosną, niegodną nawet pożałowania szumowinę. A przy okazji w końcu patrzył z dwucentymetrowej góry. Nie wiedział, czy ma się z tego powodu cieszyć. — Pomyliłeś się – stwierdził chłodno. – Nie wiem, jak można uznać twarz, która najpewniej należy do czyjegoś młodego zabawiacza za królewską. Dziwaków z cyrku też mylisz z królem i królową Karo? Uśmiechnął się, chociaż jednocześnie odniósł wrażenie, że jego mięśnie rozciągnęły usta w wyrazie szerszym niż powinny. Nie miał pojęcia, jak teraz wygląda, zakładał, że głupio. To znaczy, widział, że wygląda głupio. Nie miał tylko pewności, czy on sam też... No właśnie. Odsunął się o krok. Był magiem, widział wiele dziwactw, ale jeszcze nigdy nie znalazł się pośrodku chaosu, patrząc w swoją własną twarz. — Ale za to widzę, że nosisz coś, co należy do mnie. Czy to twój genialny sposób na zdobycie popularności?
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 20:06:46 | |
| Alfred zerknął na drgającą iluzje w miejscu, gdzie ich dłonie stykały się za sobą. Podziwiał ją przez chwilę. Zastanawiał się, czy Arthur nie wytrzyma. Wiedział, że powinien się powstrzymać, ale czy Arthur sam zarzucił mu, że Alfred nie ma dość wyobraźni? A teraz, gdyby przerwał magię Alfreda, przegrałby. I najwyraźniej Kirkland doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Alfred wziął więc dłoń, przyglądając się długim, jasnym palcom, które jeszcze chwilę temu były jego własną dłonią. - Prawie przegraliśmy przez pana – westchnął i cmoknął z dezaprobatą. Żałował, że sam nie widzi teraz twarzy Arthura, ale ten musiał szaleć ze wściekłości na widok tego, na jak wiele sposobów jego twarz modeluje Alfred. Z drugiej strony Alfred musiał przyznać, że była w tym pewna trudność. Niemalże czuł ból w mięśniach twarzy. Z nie do końca zadowoleniem zauważył tak, że między nimi istnieje teraz delikatna różnica wzrostu. Przynajmniej jad Arthura, wypowiadany jego głosem brzmiał cudownie. Śmiesznie. Nienaturalnie. Och, Alfred nie żałował ani przez chwilę tego, co zrobił z tym balem. - Muszę przyznać, że miałem w pierwszej chwili problem z twoim obliczem, ale nie wziąłem je za Króla Karo. Obiecuję. – Oczy Alfreda, czy raczej Arthura błysnęły nieskrywanym humorem. Tymczasem twarz Alfreda (jego!) wyglądała jak wyciosana z marmuru. Nawet ten uśmiech wyglądał na niej dziwnie. Nawet Alfred poczuł ukłucie dziwnego, nie swojego uczucia. Szybko jednak o nim zapomniał. - Obawiam się, że zdolności nie przechodzą z iluzją wyglądu, nie dam więc rady żonglować. – Alfred wzruszył ramionami. Podszedł bliżej, łamiąc zasady czegoś takiego jak przestrzeń prywatna i przyjrzał się z bliska twarzy Arthura. Mimowolnie potarł grube, ciemne brwi. - Mimo wszystko to naprawdę ciekawe. Choć ludzie chyba mają mieszane uczucia – rzucił mimochodem.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 20 Lis - 22:41:28 | |
| Patrząc w swoją twarz Arthur zaczął lepiej rozumieć, czemu łatwiej mu o wrogów niż przyjaciół. Minęło kilkanaście sekund i już miał ochotę rozkwasić sobie nos. Gdy to była jego twarz, to kontrolował ją lepiej, nie robił dziecinnych grymasów, nie był aż tak jawnie złośliwy, więc pewnie nie wyglądał tak frustrująco za każdym razem. A tak naprawdę, to głównie chodziło o to, że chętnie udusiłby teraz Alfreda. Nie za bal. Nie za szydzenie z Astry. Nawet nie za tę szyderczą pantomimę i zmienianie bardzo istotnych ludzi w inne osoby bez ich zgody. Przecież ten bal był, póki co, przeciwieństwem robienia dobrego wrażenia. No, chyba, że na tych, którzy mieli jednocześnie poczucie humoru i dystans do rzeczywistości, ale Arthur wiedział, że choćby jedna z tych dwóch rzeczy i tak jest cenną rzadkością. Chaos nie był dobrym wyborem, Alfred jak zawsze wszystko rujnował, ale Arthur nie zamierzał się przejmować. To w końcu jego głowa wisiała na włosku. Choć może jednak, pomyślał, gdy zobaczył, jak Alfred stroi kolejną minę, jak zbliża się i pociera brwi. Może zaraz głowa Arthura przestanie wisieć i potoczy się po podłodze. — Nie masz też talentu do zjednywania sobie tłumów. – Znów poczuł łaskoczące go po czole kosmyki. Włosy Alfreda zdawały odstawać kosmykami w niewyjaśnionych logicznie miejscach, podczas, gdy w innych punktach były całkiem normalne. Arthur powstrzymał się jednak od obmacania tego przeklętego kosmyka na czubku głowy, nie zamierzając mimikować zachowania Alfreda Uniósł jednak dłoń i spokojnie chwycił za przegub Alfreda, odciągając jego dłoń od twarzy. Puścił ją zaraz potem, uśmiechając się przy tym tak, że normalnie byłby to uśmiech tajemniczy, pokrętny i subtelny. Efekt był taki, jakby zaczął się uśmiechać i zaraz potem o tym zapomniał. Na wpół skrzywienie, na wpół odmawiające współpracy mięśnie. Ale przynajmniej Alfred nigdy wcześniej nie był tak elegancko wyprostowany, tak spokojnie nieruchomy. Arthurowi udało osiągnąć się to, czego Alfred nie potrafił: roztaczał wokół siebie pełną powagi królewską aurę, przemieniał radosny błękit w solidną niebieskość, młodziutką twarz w taką, która wyglądała, jakby można było na niej polegać. — Mogę zrozumieć, że chciałeś skorzystać z mojego ciała, ale mogłeś przynajmniej nie karać mnie swoim. Uśmiechnął się kpiąco. To akurat mu wyszło (tyle, że bardziej łobuzersko niż normalnie.) — Długo jeszcze zamierzasz pociągnąć tę żenadę, zanim przejdziemy do rzeczy? – zapytał, ukrywając skrzętnie fakt, że ta żenada nadzwyczajnie mu się w jakiś sposób podobała... Aż do momentu, gdy zobaczył Alfreda ze swoim ciałem. Bo to już było oburzające.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pon 21 Lis - 10:34:45 | |
| Alfred przyglądał się z zainteresowaniem własnemu obliczu, które przywodziło na myśl rzeźbę ociosaną z kamienia. Chłodne, jasne oczy. Zaciśnięte w wąską linię, grymas usta. Sztywne, wyprostowane ciało, dumnie uniesiona głowa. Alfred nigdy tak nie wyglądał. Jego spojrzenie często lustrowało wszystko wzrokiem lub było zamglone, po ustach błąkał się niezrozumiały uśmiech, ręce nie mogły znaleźć dla siebie miejsca. Dlatego teraz Arthur mógł podziwiać jak jego oblicze uśmiecha się głupkowato i szeroko, oczy lśnią rozbawieniem, a Alfred od czasu do czasu (w ciele Arthura, oczywiście) zerka na boki, niemalże nerwowo, choć nie było w tym śladu zdenerwowania. Sylwetkę trzymał luźno, ramiona lekko przygarbione. Trochę dreptał w miejscu. Rękami ledwo co powstrzymywał się, przed dotknięciem Arthura we własnym ciele. Wyglądało to trochę tak, jakby Arthur nagle stał się radosnym promyczkiem. Zachowanie Alfreda odebrało mu lat z twarz i nadało wygląd chochlika, który czai się na nieświadomych zagrożenia ludzi. Tak, przy ostrzejszych rysach twarzy Arthura, Alfred wyglądał jak chochlik lub elf na chwilę przed spłataniem figla. - Nie zawsze czuję potrzebę, by go mieć – przyznał jakby sekretnie Alfred, po czym mrugnął, co na twarzy Arthura dawało naprawdę komiczne efekty, jeśli ktoś znał Kirklanda. - Poza tym bycie szalonym królem zobowiązuje. – Alfred wzruszył ramionami. Pozwolił się złapać, niepewny jak odbierać taki dotyk. Tym razem jednak iluzja nie zachwiała się, więc Arthur doszedł do siebie. Trochę szkoda, najwyraźniej wzięcie go z zaskoczenia było najlepszym pomysłem. Alfred spojrzał na dłoń Arthura (w tym wypadku wyglądającą jak jego), a potem przeniósł wzrok na twarz działająca na podobnych zasadach. - Nie mogę się napatrzeć na to, jak koszmarnie potrafisz wykrzywiać moją twarz – przyznał całkiem szczerze i z nieskrywaną fascynacją. – Cóż, zawsze chciałem się przekonać jak to jest mieć kamień zamiast twarzy. Ale widzę, że to kwestia charakteru. – Wyszczerzył się. (Twarzą Arthura.) - Poza tym nie narzekaj. Rozmawialiśmy już o walorach mojego ciała, więc na pewno zrobiłeś dobry interes. – Alfred zmrużył oczy. – Trochę. To bal. To zabawa. Niech ludzie poczują chaos. Jeśli nie pokazałbym się od tej strony, wszystko wypadłoby fałszywie. Ludzie lubią poczuć potwierdzenie swoich teorii i obaw. Teraz są wściekli, ale będą pamiętać ten bal.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pon 21 Lis - 15:02:28 | |
|
— Nie potrafisz porywać tłumów, ani nie żonglować. Co potrafisz? – zapytał Arthur, zdradzając tym chyba, że nie jest jakoś specjalnie zaskoczony zachowaniem Alfreda. Przyzwyczajał się powoli do tego, że nigdy nie będzie lepiej. Bardziej teraz drażniło go upokarzanie jego własnego ciała tymi kretyńskimi minami. Tak musiał wyglądać, gdy upijał się i tracił nad sobą resztki kontroli. A przynajmniej wyglądałby, gdyby kiedykolwiek zdarzyło mu się stracić nad sobą panowanie aż do tego stopnia, by kręcić się, szczerzyć i rozglądać wokół siebie zamglonym spojrzeniem. Tak, zdecydowanie. Oburzające. — A ja chętnie przestałbym patrzeć jak bezcześcisz moje ciało – odparł, przesunął po Alfredzie kpiącym spojrzeniem, po swojej sylwetce i na uśmiechu, jakiego sam chyba nigdy jeszcze nie miał. Nie sądził, by potrafił uśmiechać się tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść, jakby problemy nie istniały i nic na świecie nie wymagało jego uwagi. Nie po raz pierwszy przeszło mu przez myśl, że bękart będzie żył od niego o wiele krócej, ale przeżyje to życie intensywniej. Jego uwadze nie uszło też, że Alfred pozwolił mu się dotknąć i pokierować bez śladu wahania, a raczej z pewnego rodzaju zaciekawieniem. Arthur chciałby mieć też taką cechę i umieć czasem komukolwiek w czymkolwiek zaufać. — Mogłeś poprosić. Znam magię, która całego zmieni cię w kamień i dobrze wiesz, że chętnie bym jej użył... – Zaczął, ale w tym samym momencie gwałtownie popchnęła go w bok jakaś bardzo przestrzenna dama w łabędziej sukni. Odbity Arthur z łatwością utrzymał równowagę, ale dopiero ten incydent uświadomił mu, że nie są sami, że nie stoją pośrodku olbrzymiej pustki, a w głośnej, magicznej sali balowej, gdzie zdecydowanie nie wypadało im gawędzić aż tak... Cóż, aż tak naturalnie. Skrzywił się po raz kolejny, czując do siebie bliżej nieokreśloną złość. — Wszyscy zapamiętamy ten bal – zgodził się z irytacją. – Ale cokolwiek masz zrobić, zrób to już teraz i przejdźmy do rzeczy. Zostawiłem moją partnerkę.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 22 Lis - 8:29:33 | |
| - Aż tak sztywny raczej nie chcę być. – Alfred roześmiał się chrapliwie głosem Arthura. Nie umknęło jego uwadze jak dumnie wygląda jego ciało, gdy stoi za nim Arthura. Miało w sobie coś z godności i chłodu, aparycji prawdziwego następcy. Nie szaleńca, ale rozsądnego i opanowanego stratega. Cóż. Alfred taki po prostu nie był, ale mógł podziwiać sposób, w jaki Arthur nosi jego ciało. - Jeszcze nawet nie zacząłem go bezcześcić – zauważył z zawadiackim uśmiechem. Który na twarzy Arthura wyglądał niemalże groźnie. Alfred szybko jednak poklepał Arthura po ramieniu. - I nie martw się, nie zamierzam tego robić. Tańczenie na środku sali w twoim ciele nawet mnie trochę przeraża. – Wyszczerzył się. Mięśnie twarzy naprawdę zaczynały go boleć. Zabawne. - Widziałem ją. Nie wyglądała na przejętą, więc chyba nie będzie z nią tak źle. Myślę, że zrobiłem już wszystko. Reszta zależy od ludzi. Chyba nie myśli, że przerwę to tak szybko… - Alfred powiódł spojrzeniem za mijającą go damę (?) w obszernej łabędziej sukni. Wyglądała niemalże komicznie, gubiąc za sobą miękkie białe pióra. Wszyscy ludzie w Astrze zdawali się tacy przerysowani. Owszem, ci w Karo byli pompatyczni, ale to Astra godziła się na najniewygodniejsze stroje, byle tylko wyglądać… Cóż, w opinii Alfreda śmiesznie, ale chyba w wyższych sferach był w tym zdaniu osamotniony. Ocknął się i wrócił uwagą do Arthura. Zerknął na niego, jakby jego poprzednie słowa i odpowiedzi i tak nie miały znaczenia. Uśmiechnął się łagodnie, co niemalże omiotło twarz Arthura mało spotykanym na niej naturalnym ciepłem. Potem bez słowa złapał go za dłoń. Korzystając z zaskoczenia szybkim gestem splótł obecnie swoje, długie białe palce z mocną, ciepłą dłonią, którą teraz dysponował Arthura. Wolną dłonią przyłożył palec do ust i mrugnął znacząco do Arthura. A potem pociągnął go w dół. Nagle lustrzana posadzka ustąpiła pod ich ciężarem. Spadli w coś, co gęstością w pierwszej chwili przypominało wodę, choć przecież było powietrzem. Zaraz jednak świat zawirował, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Lustrzana posadzka nagle z powrotem znalazła się pod ich stopami, ale teraz zamiast odbijać Arthura i Alfreda, widać w niej było tysiące trzewików i butów. Nóg. Trenów sukni. Poza tym byli tylko oni w wielkiej balowej sali. Zupełnie sami. - Tak wygodniej. Teraz nikt nie będzie nam przeszkadzał. – Alfred roześmiał się radośnie. – To co, Arthur? Zatańczymy? – Alfred skłonił się przesadnie głęboko. – Teraz nie musisz krępować się z wyzywaniem mnie od idiotów. – Jego oczy błysnęły złośliwie, po raz pierwszy mając w sobie coś z kociego uroku Arthura. Gdyby nie ten jednakowoż zbyt szeroki uśmiech…
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 22 Lis - 16:34:50 | |
| Pozwolił przeciągnąć się w dół – jednocześnie sprawiając, że Alfred zdawał sobie sprawę z jego łaskawości przez każdą sekundę, w której ich dłonie się stykały. Był ciekaw, co jeszcze dzisiaj się wydarzy, ale bardziej zależało mu na tym, by jak najmniej ludzi oglądała go, gdy tak swobodnie konwersuje z kimś, kto bawi się ludźmi – i nim samym – jak małymi drewnianymi żołnierzykami. A on publicznie nie mógłby długo znosić takiego traktowania. Prywatnie... Cóż, prywatnie udawało mu się załatwiać z Alfredem znacznie więcej. Wylądowali w identycznej, obtoczonej rdzawymi chmurami i nieskończonymi płatami gwieździstego nieba, sali. Wszyscy inni tłoczyli się po drugiej stronie posadzki, ot, barwne pary butów i skrawki materiałów. W duchu Arthur docenił tę nagłą zmianę, ale niczego nie powiedział. Oczywiście, że nie. Za każdym razem, gdy Alfred robił coś dobrze, Arthur bardziej irytował się, niż cieszył. Nienawidził, gdy jego wrogom cokolwiek wychodziło, a nawet bardziej nienawidził momentów, gdy musiał to przed sobą docenić. Całe swoje życie spędził z tak ciężkim charakterem. Wiedział więc, jak obchodzić się z samym sobą, wyćwiczył to perfekcji obojętne miny i tłumienie w sobie trudnych uczuć. Dlatego odetchnął, odsunął się od Alfreda i spróbował ucieszyć się nagłą, przejmującą aż do kości ciszą. — Ten bal nie jest dla nas – stwierdził z łagodnym rozbawieniem, łagodnie wysuwając dłoń z uścisku Alfreda. – A jeśli jest, to powiedziałbym, że zadajesz sobie mnóstwo idiotycznego trudu, żeby tylko pobyć ze mną sam na sam. Albo ponosić moje ciało. "Zająć moje miejsce." Elegancko odrzucił z ramienia zwiewny królewski płaszcz, z jednej strony biały jak chmury, od wnętrza nabity błękitem pustynnego nieba. Chociaż czuł się w tym ciele topornie, to i tak przez myśl mu przeszło, że wolałby je od swojego własnego. Było szersze, odrobinę wyższe, silniejsze i bardziej królewskie. Podczas, gdy on najlepiej prezentował się w ponurych kruczych szatach i w różnych odcieniach czerwieni, Alfred zdawał się być stworzony do wzbudzających zaufanie błękitów, do niebieskości, niewinnej bieli i walecznego srebra. Arthur widział to nawet teraz, gdy patrzył, jak jego własna twarz wykrzywia się w szyderczym, groźnym uśmiechu. Prezentował się jak na maga przystało, ale to oznaczało, że prędzej wzbudzał czujność niż podziw. W jego ciele brakowało też typowo męskiego pierwiastka, choć, to przyznawał bez cienia krępacji, przynajmniej oczy miał hipnotyzujące, zielone jak magiczne lasy i górskie pasma królestwa. Zielony był kolorem ludzi, którzy rodzili się, by własnymi siłami dojść do czegoś wielkiego. Niebieski, ciemny jak niebo po zajściu słońca, jak odcień, w jakim migotały gwiazdy, przynależał bóstwom i królom. Arthur uśmiechnął się wszechwiedząco, jakby testując tym samym zakres umiejętności twarzy Alfreda. Naoglądał się już tak wielu wzbudzających chęć mordu uśmiechów na tej twarzy, więc dobrze wiedział, że powinno wyjść mu przynajmniej irytująco. — Wprost przeciwnie. – Odsunął się o krok, jakby w ten sposób zwięźle odpowiadał, co sądzi o pokłonie Alfreda. Choć, szczerze mówiąc, irytowało go obserwowanie samego siebie uginającego kark. Był jednak zbyt dumny, by odpłacić się Alfredowi czymś podobnym. — Prywatnie mam więcej sposobności, by rzucać w ciebie długą wiązanką określeń. – Popatrzył na Alfreda ironicznie. – Ale nie tym razem. Naprawdę ciekawi mnie, Alfred, dlaczego znowu skupiasz uwagę tylko na mnie – rzucił z czystym rozbawieniem człowieka, który jest absolutnie pewny tego, że absolutnie nic na świecie nie jest w stanie na niego wpłynąć. — Nie wiem, co sobie myślisz, ale wbrew pozorom nie mam aż tak olbrzymich wpływów, żeby być kluczem do całego królestwa.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 22 Lis - 21:49:37 | |
| - Przejrzałeś mnie! – Śmiech Alfreda, wybrzmiewający głosem Arthura, spotęgowały puste ściany, zamykające się ponad nim nocnym niebem sklepienie i lustrzana podłoga. Alfred wydawał się doskonale bawić, wtłaczając w zieleń oczu Arthura tyle radości, ile te chyba nigdy do tej pory nie zaznały. Alfred obrócił się na pięcie dookoła własnej osi. Zrobił mało gustowny, trochę zachwiany piruet. Szaty zatańczyły wraz z nim, ciężkie, choć obszerne, załopotały wokół jego ciała. Alfred zatrzymał się i spojrzał na Arthura. - Nawet ja potrzebuję czasami wytchnienia od tych wszystkich ludzi. Są nudni, brakuje im dystansu do siebie. Chcą te same, utarte schematy. Ale ty jesteś inny, ty i nieliczni, prawda? Podobało ci się to. Trochę chaosu w nudnym życiu. Alfred przeciągnął się niedbale. Przeszedł kilka kroków, zerkając w dół, na wirujące trzewiki i dreptające w zagubieniu buty o długich noskach i płaskich, męskich obcasach. Zastanawiało go ciało Arthura. Lekkie i smukłe. Zgrabne. Gdyby nie szaty, które ciągnęły w dół, czułby się w nim zaskakująco dobrze. Dotknął teraz spływających w dół aksamitów, potarł masywne sygnety. - Dlaczego się tak ubierasz? – spytał nagle. – To znaczy tak ciężko. Nieporęcznie. Niewygodnie. Koszmarnie krępujące są te ubrania. – Zerknął na Arthura. Parsknął i rozłożył ręce. - Przejrzałeś mnie. Więc, widzę, że jesteś kimś innym od większości osób tam na dole. Chętnie porozmawiałbym z paroma z nich, ale to kropla w morzu. Cenię sobie w ludziach gdy myślą i gdy chcą czegoś więcej od życia. Tak jak ty. Jesteś dla mnie istotny nie tylko dlatego, że kierujesz szkołami magii, masz zaufanie ludzi i jesteś potężny oraz charyzmatyczny, ale także dlatego, że nasze wizje mają punkty wspólne, choć może tego nie przyznasz. Ty zrozumiesz, że nuda zabija to miasto, jego ludzi. Wszyscy są teraz takimi samymi twarzami za białymi maskami. Nie mając w sobie niczego, co motywowałoby ich do czegoś więcej. Pierwszym wstrząsem była wojna, ale to dopiero początek… Wiesz, dlaczego Karo nadal istnieje? Czemu nie pochłonęły go Piki, ani Trefle, czemu nie starło ich z powierzchni ziemi to, co obróciło w ruinę Kiery? Alfred urwał, robiąc dramatyczną przerwę. Przeczesał włosy w odruchu i dopiero wtedy przypomniał sobie, że przecież ma teraz ciało Arthura. Krótkie, szorstkie kosmyki połaskotały jego palce. Poczuł się dziwnie, dotykając to ciało. Jakby spełniał swoje pragnienia w naprawdę skrzywiony sposób. Odetchnął. Wdech, wydech, to jeszcze nie ta chwila, pomyślał. - Bo żyją w wiecznej niepewności. Muszą być elastyczni, muszą się zmieniać, muszą być przygotowani na wszystko. Ciągłe walki miast sprawiają, że ewoluują, dostosowują się. Trefle mają swojego boga-króla, który robi z nich jeden organizm. A co miały Piki? Króla, który ostatnio robił bardziej za ozdóbkę.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 23 Lis - 7:36:32 | |
| Nie po raz pierwszy Arthur uznał, że odpowiedzi Alfreda są dziwnie naciągane. Zupełnie tak, jakby był głupi, albo nie mówił całej prawdy. No bo, cóż, Arthur mógł przyznać się do wielu cech, ale raczej nie do tego, że w ciągu całej ich znajomości, pokazał Alfredowi definicję określenia "dystans do siebie". Właściwie, ostatnio miał do siebie bardzo niewiele dystansu, bo czuł, że nieustannie traci pod nogami twardy grunt. — Twoje cyrkowe sztuczki nie robią na mnie wrażenia – stwierdził pewnym tonem opiekuna, który mógłby wszystko ukrócić w dowolnym momencie, ale nie sądzi, że warto. Dodatkowo potraktował chłodnym, lekko tylko niechętnym, spojrzeniem, to, co Alfred wyprawiał z jego ciałem. To było głupie, niedojrzałe i dziecinne, ale przynajmniej łatwiej obserwowało się jego osobowość. Na tej masce cechy, tiki i mimika Alfreda były wytłuszczone, więc Arthur starał sobie wmówić, że przygląda się i zapamiętuje raczej to, a nie stoi i powstrzymuje się przed uderzeniem samego siebie w twarz. Żeby odwieść się od tej potrzeby, spojrzał na chwilę nie w dół, ale w górę, na złociste i rdzawe chmury mieszające się z nisko zawieszonym niebem. Gdy znów zwrócił wzrok na Alfreda, zobaczył, że ten najwyraźniej zajął się badaniem tego, co miał na sobie. To znaczy, co Arthur miał na sobie, ale co w tym momencie na wpół iluzorycznie przebywało na drugim człowieku. Poczuł bliżej nieokreśloną, ale słuszną irytację, ale dał jej wyrazowi, marszcząc brwi. Mimochodem zauważył, że naprawdę są naprawdę leciutkie. Wydały mu się rzadkie jak u niemowlęcia, ale, cóż, przyzwyczaił się do swoich własnych. — Po to, żebyś któregoś dnia mógł zadać mi idiotyczne pytanie – odparł, wiedząc, że nie może nawet odgryźć się czymś podobnym. Gdyby chciał pozwolić sobie na szczerość, odparłby Alfredowi, że z tego samego powodu, dla którego on ubiera się teraz jak młody, złocisty król. Świat składał się z magów ubranych jak magowie, z arystokracji ubranej jak arystokracja i biedaków wyglądających jak biedacy. Arthur był połączeniem obu pierwszych grup, jako wysoko urodzony mag lubił prezentować się dostojnie i elegancko, a nie pstrokato i dziecinnie. Ale Alfred musiał to rozumieć. Przecież sam wyglądał całkiem inaczej, gdy zaatakował pałac i inaczej, gdy w końcu postanowił pokazać się jako Król Pik. Rozumiał konwenanse na tyle, by uznawać je świadomie łamać. Arthur spojrzał na Alfreda sceptycznie. Sam poruszał się na tyle, by móc śledzi go wzrokiem, czyli raczej nieznacznie. Zaczął się jednak zastanawiać nad tym, że sam wpadł na pomysł, a raczej na konieczność, uwiedzenia Alfreda bardzo wcześnie. Ale Alfred miał tendencję do wyprzedzania jego kroków. Może wpadł na podobny pomysł, ale znacznie wcześniej i teraz po prostu próbował to realizować? Te wszystkie jego komplementy, irytujące głupie żarty, szyderstwa i bezczelne propozycje. Te jego obietnice, że mogą być między sobą szczerzy, że mogą stać ramię w ramię, równi sobie i wyjątkowi. Nawet ta jego irytująco pociągająca aparycja. Wszystko w Alfredzie nagle zdawało się świadczyć, że próbuje go sobie owinąć wokół palca... — Nie mów im tego głośno, jeśli chcesz zachować władzę – powiedział po prostu, nawet nie ukrywając, że uważa opinię Alfreda za głupią. To nie był jednak moment na płonną dyskusję. Arthur poruszył się niecierpliwie. Naprawdę coraz bardziej miał ochotę uderzyć swoją twarz. Kulą ognia. Albo kwasu. Jeśli Alfred naprawdę śmiał próbować go uwieść, to... Odetchnął. W oczach pojawiło się zrozumienie, przez co przez chwilę wyglądał tak jak Alfred zawsze, gdy wiedział o czymś, o czym nie mieli pojęcia inni. To, że niczego nie powiedział, ani nie zareagował, było zaś nawet bardziej niepokojące, niż gdyby nagle się wściekł. — Ani o tym, że ukochałeś sobie królestwo Karo bardziej od Pików. Ale zwłaszcza tego, jak widzisz tych ludzi, ich króla i dobrobyt, który budowali wiekami. I mówię to tylko dlatego, że przysięga zmusza mnie do pomagania ci – dodał nagle. – Nie dlatego, że mam ochotę nawiązać z tobą kontakt. Jak długo zamierzasz się starać, Alfred? | |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 23 Lis - 16:53:38 | |
| - Cyrkowe sztuczki? – Alfred zatrzymał się i mrugnął. Raz. W pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi Arthur. Czy o jego zachowaniu tutaj czy całym przedstawieniu związanym z balem? A może o jednym i o drugim? Alfred poczuł drgnięcie nieprzyjemne i irytujące gdzieś w okolicach serca. Wiedział, ze Arthur może kłamać, że nigdy nie przyzna Alfredowi, że coś jest dobre, że coś mu wyszło, ale czasami to bywało męczące. Alfred naprawdę się starał. - To urocze, że zrobiłeś to specjalnie dla mnie. – Alfred uśmiechnął się przekornie. – Wyglądasz jak na maga przystało. Albo wiesz, jak ci mroczni doradcy w tle, stojący za plecami swoich władców. Bez obrazy. – Alfred machnął niedbale dłonią. – Ja dla równowagi wyglądam jak naiwny bohater idealny do manipulowania. Alfred roześmiał się po raz kolejny. Był upity dobrym nastrojem, niezależnie od zachowania i reakcji jego nowych poddanych, chaos i zamieszanie były jego żywiołem. Uwielbiał samą myśl odwrócenia wszystkiego ogonem. Teraz jednak zerknął na Arthura, zastanawiając się, czy nie powiedział za dużo. Arthur był jednak wyjątkowo cięty na sugerowanie mu planów morderstwa. Nawet jeśli faktycznie je miał. Alfred odetchnął i zanurkował w szkło. Zawisł nad ludźmi, jeszcze przez nich niedostrzeżony, zawieszony pomiędzy dwoma rzeczywistościami. Wyciągnął dłonie i złapał dwa kieliszki z tacy. Wylądował na nogach, uroniwszy zaledwie jedną kroplę, która zamigotała mu na skórze. Kilka osób zaważyła jego nagłe pojawienie się i zerknęła na niego zgubionym wzrokiem. Alfred odpowiedział im szerokim uśmiechem, jak ktoś posiadający cudowną tajemnicę i tupnął nogą w taflę, po czym znikł ponownie. Miał nadzieję, że inni, ci specjalni ludzie znajdą drogę do drugiej sali. Liczył na nich. Dzięki temu pozna tych, z którymi najlepiej będzie mógł się dogadać. Pojawił się przed Arthurem z dwoma lampkami. Jedną podał mu szybkim, trochę zbyt energicznym gestem. - Proszę. I nie zamierzam. Rozumiem, że wcale się o mnie nie troszczysz, ale obecnie nadstawiasz własną głowę wraz z moją. To też wiem. – Skinął głową. – I doceniam. Przyjrzał się uważnie Arthurowi. Nadal nie był zbyt dobry w odczytywaniu uczuć w tym jego kamiennym obliczu. Ale kiedyś… Kiedyś chętnie by to zmienił i dostrzegł prawdziwy szczery uśmiech na twarzy Arthura. Póki co mógł patrzeć na siebie tylko w lustrzanych ścianach, ale to nie było to samo. Arthur naturalnie musiał uśmiechać się inaczej, bardziej adekwatnie. - Tyle ile to będzie koniecznie. Nie uważam, że Piki nie mają wspaniałej historii. Uważam, że to cudowne królestwo, ale Astra ma w sobie wiele zgnilizny. Zniżył głos, zmrużył oczy. Przyjrzał się Arthurowi. Może po raz pierwszy wyglądał tak jak poprawny właściciel tego ciała. - Naprawdę myślisz, że upodobałem sobie Karo? – spytał tylko retorycznie. Alfred doceniał zalety tego królestwa. Ciepło i morze. Wolność. Ale Alfred pamiętał także wojnę. Ucieczkę. Właściwie to Pik i Karo miały ze sobą jedną rzecz wspólną. W obu tych królestwach Alfred najbardziej lubił prostych i szczerych ludzi. | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 23 Lis - 19:04:34 | |
| — Tylko raz widziałem cyrkowych magów, ale bardzo mi ich przypominasz. Zmuszasz magię do odgrywania pstrokatego show. Popisujesz się, jakbyś miał przed kim. Ale, niewątpliwie – uśmiechnął się przelotnie – światu zawsze przyda się trochę śmiechu. Przesunął palcami dokładnie wzdłuż linii, gdzie znajdował się kraniec magicznej maski. Był przekonany, że potrafiłby bez większego trudu zdjąć zaklęcie ze wszystkich zebranych gości naraz, jednak zamierzał nie robić niczego. Zbyt niewiele to dla niego znaczył i przypuszczał, że równie niewiele znaczyło dla Alfreda. Arthur przesunął wzrokiem po swoim własnym ciele. Osobowość Alfreda była tak silna, że z łatwością przebijała się przez odmienne oblicze. Ale nawet ze swoją niewinną blond twarzyczką Alfred nie sprawiał wrażenia kogoś naiwnego ani łatwego do zmanipulowania. Otaczała go aura zbyt wielkiej pewności siebie, ego odziedziczył chyba po Gilbercie. I uważał się za wyjątkowo inteligentnego, właściwie, chyba nawet za geniusza. W rzeczywistości wcale nie był aż tak trudny do rozpracowania, jak mu się wydawało. — Mi od początku bardziej przypominałeś czyjegoś kochanka – stwierdził nieco lekceważącym tonem. – Ale mimo to pasujesz do swojej własnej historii. Nie jesteś do końca nikim. Przyjął od Alfreda kieliszek – alkohol w środku wyglądał na pełen złotego pyłu – nie zwracając przy tym uwagi na jego skoki pomiędzy poziomami. On sam nie używał magii w taki sposób, służyła mu za narzędzie do konkretnych celów. Jednocześnie nie bez powodów uważano go za jednego z najpotężniejszych magów królestwa. Mógł się szczycić tym, że wykorzystywał swoją potęgę do czynienia rzeczy, o których potem opowiadano na całej długości i szerokości królestwa i często poza nim. — Znowu tracę na ciebie czas – uśmiechnął się do Alfreda, a kieliszek rozpłynął się w jego dłoni. – Połowa sal w tym zamku nosi znamiona mody Karo, a druga połowa jest odwzorowaniem miejsc z ich stolic. Wciąż i wciąż powtarzasz, że kultura Karo jest lepsza. Uwierz, Alfred, ludzie to zauważają. Jeśli nie upodobałeś sobie Karo, to dobrze to ukrywasz. Ale mnie to nie obchodzi. Przesunął znów po Alfredzie spojrzeniem. Tym razem dobrze poznał tę minę, zastanawiał się jednak, dlaczego ją wywołał. Zamiast jednak brnąć w irytujący temat, spojrzał pod nogi, a później nagle parsknął i potrząsnął głową. Zniecierpliwienie jasno odbiło się na jego twarzy, nadając jej urody kapryśnego księcia. — No dobrze, zrobimy tak. Zatańczymy raz, a potem zostawisz mój wygląd w spokoju, dokończysz, co zaplanowałeś i przejdziemy do rzeczy. – Pauza. – I ja prowadzę.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 23 Lis - 21:24:28 | |
| Alfred uśmiechnął się na słowa Arthura. Zabawnie było słuchać, że ktoś określa go twarzą ładnego kochanka. Bibelotu u boku damy lub dżentelmena Astry. Wiedział, że jego urok i uroda działają na jego korzyść. Znał takich, co ulegli mu przez wygląd i dopiero potem przekonali, albo wmówili sobie, że przekonali się do reszty. Alfred wodził ich za nos z sympatią, ale nigdy nie oferował więcej. Nie handlował ciałem. Ludzie często przyjmowali za dobrą monetę jego wygląd, do szczęścia nie potrzebowali niczego więcej. No, a przynajmniej udawało się ich usatysfakcjonować podstawami. - Mówiłem ci to wiele razy. Cóż. Ty też mógłbyś grać rolę kochanka. Z tym ciałem. Wiesz, takiego milczącego, z ironicznym uśmiechem za plecami, z myślami, których nie da się odczytać. Ja z kolei mogę świetnie udawać, że nie myślę. – Roześmiał się lekko. Jego oczy błysnęły rozbawieniem. Wypił złocisty płyn z iskrami gwiazd jednym haustem i wyrzucił szkło za siebie. Kieliszek wsiąkł w posadzkę i roztrzaskał się gdzieś na suficie drugiej Sali. Odłamki szkła rozprysły się ponad tłumem ludzi jako mydlane bańki. Kilka osób krzyknęło, ale te odgłosy nie docierały do Arthura i Alfreda. - A jednak poruszasz ten temat. Musisz dobrze rozegrać fakt, że udzieliłeś mi wsparcia. Karo ma ciekawe cechy, temu nie zaprzeczyłem. – Wzruszył ramionami. – Spędziłem tam dużą część życia, podświadomie muszę z tego okresu dużo pamiętać. Wkrótce jednak, mogę cię zapewnić, ten pałac będzie miał swój cudowny styl. Aż styl! Alfredowy styl! – Alfred wyszczerzył się szeroko. To brzmiało bardzo niepokojąco z wielu powodów. - Och, Arthur, to miłe. – Alfred podszedł bliżej i pochylił się w stronę Arthura, lustrując jego spojrzenie. – Mogę ci obiecać, że nie zrobię nic złego z twoim ciałem. Niech bal potrwa jeszcze chwilę, a potem przyjdzie czas na przemowę… I wtedy czar pryśnie. Odpowiednio. – Klasnął w dłonie. Były tak dziwnie chłodne w dotyku. - I powiedzmy, że pójdę ci na rękę. Skoro nalegasz. Teraz to i tak ty jesteś w moim ciele. – Alfred wymownie zmrużył oczy i uśmiechnął się. Wyciągnął dłoń i oparł ją na własnym barku, które obecnie należało do Arthura. Było szerokie i mocne. Alfred lubił swoją figurę. Drugą dłoń wyciągnął odpowiednio. - Więc pokaż mi, jak tańczy się na dworze, Arthurze Kirkland.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 24 Lis - 6:51:51 | |
| Arthur spojrzał na Alfreda z dziwną miną, która zapewne byłaby dziwna niezależnie od tego, na czyjej twarzy by się pojawiła. Z jednej strony podejrzewał, że to, co usłyszał, miało być komplementem, ale z drugiej odebrał to jak wszystko, tylko nie pochwałę. Nie podobała mu się ta wizja. Kochanek to tylko poboczna postać, ktoś bardziej żałosny niż istotny, a on był przecież kimś znacznie istotniejszym. Nie bohaterem historii o magu, a historią samą w sobie. To on dział się i wypełniał sobą kolejne puste strony, tworzył przyszłość... A Alfred chciał zrobić z niego postać poboczną. Może kochanka, który pewnego dnia poderżnie mu gardło we śnie, a może pokonanego przeciwnika, który na końcu okaże się wspólnikiem. Arthur poczuł, jak wściekłość uderza mu do głowy rozżarzoną, jaśniejącą falą. — Mam nadzieję, że do tego czasu będę tak daleko od ciebie, jak to tylko możliwe. Poruszył się gwałtowniej niż normalnie, przestępując krok do przodu i przez sekundę albo dwie wyglądając tak, jakby zamierzał Alfreda zaatakować. Zamiast tego wyciągnął dłoń, zapraszając Alfreda do tańca. Arthur zamierzał zrobić wszystko, by wypełnić swoje przeznaczenie i jeszcze więcej, żeby odzyskać cień kontroli nad sytuacją. Znudził się właśnie popisami Alfreda, przebywaniem w zaprojektowanym przez niego miejscu i odgrywaniem jego scenariusza. Nawet, jeśli tańcem również wypełniał jego wolę, nie obchodziło go to. Nie miał głowy do stania i cierpliwego znoszenia, jak ten chłopiec znikąd bezczelnie się z nim pouchwala. — Nie potrzebuję w tej kwestii twoich obietnic. Moje ciało to coś, o co zadbam sam – stwierdził głosem nie tyle lodowatym, co przepełnionym subtelną groźbą. Alfred mógł z niego szydzić, ale nie powinien zapominać, z kim ma doczynienia. To, że jeszcze żył, nie było zasługą jego własnego sprytu i potęgi, ale faktu, że Arthur postanowił nie próbować drugi i trzeci, a potem czwarty raz. — Nie proszę. Wymagam. Mam do tego prawo, pamiętasz? Jednak, kiedy Alfred patrzył na niego z jadowitym zadowoleniem (naprawdę, Arthur nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrafi mieć aż tak irytująco przebiegłe miny), Arthur nabrał krótkich wątpliwości, czy dobrze robi. Później wątpliwości przygniotła złość. Już bez wahania objął Alfreda w pasie, nieco wyżej, niż trzeba było. Spojrzał z niezadowoleniem w swoją własną twarz i tylko bardziej się zirytował. Jeszcze nigdy nie znalazł się tak blisko Alfreda i nic nie zmieniało to, że Alfred wyglądał tak jak on. Może tylko bardziej drażniący był fakt, że zdawali się do siebie pasować jako tancerzy, a Arthur czuł ciepło bijące od własnego ciała. — Tańczy się nudno, poprawnie i dobrze o tym wiesz. Sam chciałeś tańca i go dostaniesz. Poza tym nie odpowiedziałeś na moje pytanie – bez wahania pociągnął Alfreda do pierwszych kroków, w rytm stłumionej muzyki, która dobiegała ich spod podłogi. – Jak długo masz zamiar próbować do mnie dotrzeć?
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 24 Lis - 12:16:51 | |
| - No wiesz co. Bardziej liczyłem na to, że wtedy pochwalisz moje dzieło. – Alfred roześmiał się lekko, co było dość ciężkie do osiągnięcia w ciele Arthura. Wyglądał przy tym na naprawdę rozbawionego samą wizją Arthura, który coś docenia i mówi o tym na głos. Ironia wyraźnie odbiła się w zielonych oczach. Wydawać by się mogło, że oczy Arthura były wręcz stworzone do podkreślania wszelkich przejawów sarkazmu. Mimo to Alfred naprawdę miał nadzieję, że Arthur nie wyniesie się z Astry. To nie byłoby w jego stylu. Chciał władać, a manipulować i zyskiwać mógł tylko tutaj. Więc Alfred szybko się uspokoił i najwyraźniej nie dostrzegał, albo ignorował fakt, że Arthur był zły… O coś tam. Alfred nie myślał o tym. Sam nie przejmował się uwagami Arthura na swój temat. Nie teraz, gdy dostał zaproszenie do tańca. Więc osiągnął swój cel! Nawet jeśli Arthur w swoim geście wyglądał tak, jakby chciał go zabić. (Można było przywyknąć.) - Czyli mogę robić co chcę? To miłe z twojej strony. – Oczy Alfreda błysnęły przekorą. – Powiedziałbym, że ty też nie musisz się krępować, ale to zabrzmi naprawdę… Źle. A ja nie jestem aż tak szalony. – Zrobił krótką pauzę i przez chwilę wyglądał tak, jakby faktycznie się nad tym zastanawiał. - …raczej. Przekrzywił głowę. - Jak mógłbym. Cały czas o tym przypominasz. Aż można się pomylić, który z nas jest królem. Ja cię proszę, a ty masz zachcianki… Och, Arthur. – Alfred uśmiechnął się szeroko. – To naprawdę niemalże rozkoszne. Jesteś jak kot. A Alfred zawsze chciał mieć kota. Choć bardziej chciał mieć Arthura. Bliskość dobrze na niego działała, bo właśnie jej chciał. Odetchnął zapachem własnego ciała, ale i tak było w tym coś ciekawego. Ich ciała wręcz ironicznie dobrze się zgrały. Arthur był tylko odrobinę niższy, a w tym wypadku – to Alfred był. Splótł swoje palce, długie, blade i chłodne, z ciepłą i mocną dłonią, którą teraz władał Arthur. Zerknął na ich ręce związane ze sobą. Blada skóra z ciemną. Różne jak ogień i woda, że to wręcz śmieszne. Alfred bez przeszkód wbił się w rytm. Przeszedł w dzieciństwie naukę tańca. - Może chcesz zatańczyć coś innego. Mogę pokazać ci ciekawsze tańce, Arthur – zapewnił go łagodnie, spokojnie i pogodnie. Z wewnętrznym gigantycznym zadowoleniem z siebie. - Kto wie. Ile mam czasu? Prawie rok. Całkiem niezły okres próbny, prawda? Poza tym, czy ja próbuję do ciebie dotrzeć? Może po prostu lubię cały twój sarkazm, ironię i arystokratyczny dąs, którym obdarzasz świat.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 24 Lis - 13:00:05 | |
| Arthur spojrzał na niego wzrokiem kogoś, kto znacznie więcej myśli, niż mówi. Nie odpowiedział. Zrozumiał już, że Alfred nie jest szalony. Szaleńcy żyli w swoich własnych światach i nigdy nie zauważali, że jednocześnie poruszają się po rzeczywistości z innymi warunkami i prawami. On wiedział. Doskonale odnajdywał się w życiu, a szaleństwo było jego decyzją. Cholerny drań należał do innego gatunku ludzi. Wariaci zamykali się we własnym świecie, a on rozszerzał swój świat na wszystkich innych. — Twoja władza jest obecnie teoretyczna. Żaden z nas nie wie jeszcze, co dzieje się z królestwem, twoje poparcie jest nikłe i obecnie raczej spada, a ty oddałeś mi na rok połowę swojej władzy. Nie jesteś jeszcze faktycznym królem – podsumował Arthur równie zręcznie, jak tańczył. Z łatwością prowadził Alfreda, nawet pomimo tego, że w tym ciele czuł się niezręcznie jak w ubraniu dopasowanym do kogoś większego. Lata elegancji, zarówno tej wrodzonej i wyuczonej, robiły jednak swoje i Arthur potrafiłby poprowadzić pokazowy taniec nawet z kawałkiem drewna. A jego partner wyglądał jak on sam, co akurat było dekoncentrujące. Arthur nie lubił tego uśmiechu i tej miny, nie lubił Alfreda kradnącego jego pozycję, jego koronę, czas, uwagę, a teraz jego twarz. — Jak kot? Lubisz uważać, że jestem w gruncie rzeczy niegroźny. – Spojrzał na moment w oczy Alfreda i nagle uśmiechnął się nieco. – Nie. Uważasz, że jestem zagrożeniem, ale z kolei ty jesteś zbyt inteligentny, żeby się przez to potknąć. Jak ptak, który myśli, że skrzydła dają mu nieśmiertelność. Wsłuchał się jednym uchem w muzykę i doszedł do wniosku, że zaczęli taniec za późno. Utwór zmierzał ku końcowi. Mimo to Arthur prowadził Alfreda dalej, pewnie i płynnie, dopóki nagle, w pewnym momencie, po prostu nie wdepnął mu mocno w stopę. Uśmiechnął się szerzej i odepchnął od siebie leciutko Alfreda, odszedł na pół kroku i ukłonił się najniższym z możliwych ukłonów. Właściwie to ledwo ugiął kark. Dobiegająca spod posadzki muzyka umilkła w tej samej chwili, a następnie rozległ się kolejny utwór. — Nie interesują mnie tańce – stwierdził. Arystokratyczny dąs. Kiedyś pokaże mu swój arystokratyczny dąs. Będzie rozkoszował się każdą jego sekundą. — Pokaż mi lepiej prawdziwą magię. Nie mówię o dzisiejszym balu, ale chętnie zobaczę, jak na naszej kolejnej lekcji będziesz potrafił zrobić cokolwiek użytecznego.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 24 Lis - 14:13:28 | |
| Alfred skrzywił się nieznacznie. Był to pierwszy jawnie wyrażony negatywny odruch na jego twarzy, który przez moment sprawił, że Arthur naprawdę wyglądał jak Arthur. Zaraz jednak rozpogodził się i uśmiechnął na nowo. Jego oczy błysnęły naładowaną energią, usta rozciągnęły się w uśmiechu. - Masz mnie. To jeszcze nie jest pełnia władzy, ale nikt nie postawił królestwa w rok. To okres sprawdzający, czas spokoju, kiedy nie muszą patrzeć na to, czy wbijasz mi nóż w plecy. I tak jestem zadowolony… To wystarczająco dużo czasu, by wszystko zrozumieć – stwierdził prosto, dając się prowadzić Arthurowi, będąc jednak całkiem adekwatnym partnerem w tańcu. Przy okazji przyglądał się własnemu ciału i twarzy, które z mimiką Arthura czasami wyglądało jak maska. - I mam ptasi móżdżek? To urocze porównanie. Niestety muszę cię zawieść. Nie śpiewam najlepiej. – Alfred wyszczerzył się bezpretensjonalnie. (Biedna twarz Arthura.) - Jesteś majestatycznym, obrażonym kotem, który żąda należnych mu pochwał i okazjonalnie bawi się innymi jak myszami. Widzisz? Potrafię to obrócić nawet-nawet na twoją korzyść. Korzystając z krótkiej chwili nieuwagi, Alfred zbliżył się do Arthura i odetchnął mu w twarz, posyłając mu przekorny uśmiech. Jego oczy błysnęły ostrzegawczo, gdy gładko zakręcił się tuż przy ciele, które póki co należało do Arthura. Potem jednak został odepchnięty i taniec się skończył, a Alfred poczuł cień zawodu. (Wolałby zatańczyć z Arthurem w ciele Arthura, musiał to przyznać.) - Szkoda – odparł tylko. Zawahał się. Przez chwilę wyglądał, jakby znowu chciał zbliżyć się do Arthura, ale wreszcie zdecydował inaczej i cofnął się, spokojnie choć z uśmiechem jak podniecony chochlik, który knuje coś niedobrego. Szaty Arthura znowu zatańczyły wokół jego smukłego ciała. Alfred nawet lubił jego giętkość. - Pokażę ci. Choć i tak nie przyznasz, że ci się podoba. – Machnął niedbale dłonią. – Ale to nic. I tak wiem, że dobrze się bawisz. Dopóki nie widzisz mojej twarzy. Widzimy się na mojej przemowie. Do tego czasu zrób coś dobrego z moim ciałem. Pamiętaj, że ma całkiem niezły tyłek. – Alfred odwrócił się plecami do Arthura i przeszedł kilka posuwistych kroków. Potem tupnął w szkło i świat rozpadł się naokoło nich, a oni spadli znowu w tłum ludzi, każdy w innym miejscu, pomiędzy świat porwany chaosem, tańcem i magią. Alfred musiał zrobić coś równie ważnego jak taniec z Arthurem. Pomyśleć wreszcie o tej cholernej przemowie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 24 Lis - 19:20:03 | |
| — Różne królestwa powstawały i upadały w mniej niż rok – zaprzeczył z rozbawieniem Arthur. – Wiedziałbyś o tym, gdybyś odebrał pełnię edukacji. Uśmiechnął się z wyższością. Przynajmniej nad tym mógł się pastwić do woli. Obecnie Królestwo Pik było jedynym miejscem na świecie, gdzie można było odebrać gruntowną edukację magiczną, a Arthur mógł dumnie twierdzić, że to jego zasługa. Wydarł ze skostniałych rąk jeszcze bardziej skostniały system i zamienił go w coś, co zaczynało żyć własnym życiem. Jedynie Trefle miały coś podobnego, ale nie dopuszczały do tego nikogo poza drobną garstką wybrańców. Arthur rozważał zrobienie czegoś podobnego, gdy zostanie Królem Pik. Przebudowałby wszystkie szkoły magiczne w jedną, olbrzymią fortecę, albo może odseparowałby je od świata jeszcze bardziej niż poprzednio. Trzymałby pod kontrolą magów i magię Pików tak jak Król Trefl trzymał w garści wszystko, co mogło być choćby cieniem zagrożenia. Arthur w nim to podziwiał. Sam chciałby móc już zaprowadzić prawdziwy porządek w tym obrzydliwie chaotycznym świecie. Spojrzał na Alfreda, w swoją własną twarz. Czy naprawdę tego chciał? Zostać znienawidzonym na zawsze? Zaprzepaścić to, nad czym pracował? Przecież nie o to chodziło, nie o to miało chodzić. Niemal zawahał się w tańcu. Przez sekundę z jego oczu ziała pustka, ale momentalnie się opanował. Nie tylko perfekcyjnie dokończył taniec, ale też na koniec przydepnął stopę Alfreda z perfekcyjna dokładnością. — Potrafisz odwrócić każdą rozmowę na swoją absolutną niekorzyść – poprawił go po raz kolejny. Coś było dziś we wszystkich oburzających zachowaniach Alfreda, że Arthur nie przejmował się aż tak bardzo. Spodziewał się, że bal będzie okropnym niewypałem, więc nie o to chodziło. Ani też o to, że Alfred stał się jakoś znośniejszy, bo to nijak miało się do rzeczywistości. Alfred był tak samo nieznośny jak do tej pory. Po prostu tego wieczoru Arthur nareszcie z powrotem czuł się, jakby odzyskał kontrolę nad częścią swojego życia. Tatuaż na jego łopatce ciążył mu nawet teraz, ale z drugiej strony... Przesunął dłonią po odsłoniętym kawałku szyi. Skóra Alfreda miała tam inną fakturę, była gładsza i bardziej napięta. Magia idealnie ją odwzorowała. Już niedługo obaj będą od siebie tak samo zależni. — Twoje ciało? – parsknął. Zanim Alfred zdążył coś zrobić, Arthur przysunął palce do swojej maski i sprawił, że roztrzaskała się na jego twarzy; a wraz z nią to samo zrobiła jej bliźniaczka na twarzy Alfreda. Obie postacie opadły z nich jak utkany ze szkła dym dokładnie w samym momencie. — Twoje ciało nie ma niczego, czego mógłbym potrzebować – stwierdził prosto. – Baw się na własny koszt, Alfred. ***
Niebo wokół niego jarzyło się czerwienią. Gwiazdy spadały, rozdzierając świat ognistymi smugami, a rdzawe chmury czerniły się tak, że zaczęły przypominać połacie wydychanego przez smoki dymu. Przedstawienie dobiegało końca w widowiskowym stylu. Alfred miał rację. Arthur nie zamierzał przyznawać, kiedy coś mu się podoba. Nagle świat rozbłysnął złocistą, rozżarzoną, jaskrawą bielą, zupełnie, jakby wszystkie gwiazdy naraz dotknęły ziemi i rozbiły się o lustra. Krzyki paniki zagłuszył huk pękającego szkła – i nastała wypełniona porażającą ciszą głęboka, nagła ciemność. Przez chwilę nic się nie działo, przynajmniej nie z punktu widzenia oczu. Arthur czuł wszystkimi swoimi zmysłami jak magia szaleje, przędzie i tworzy. Dla niego to nie był pokaz widoków, a przedstawienie zaklęć i magii. Powoli w ciemności zawisła pierwsza gwiazda, czarniejsza od mroku, odcinająca się na nim wyraźniej niż biel. Po niej przyszły następne, barwne setki, a później tysiące migoczących gwiazd układających się w nowe konstelacje, aż niebo Astry stało się czymś niewyobrażalnie innym, obcym i pięknym. Ich dziwaczne, kolorowe światło oświetliło salę balową, która wyglądała inaczej, niż do tej pory. Była olbrzymia i piękna, ale pozbawiona dotychczasowego szaleństwa, a w samym jej centrum, na olbrzymim podeście pośród tłumu ludzi, stał Alfred w tym swoim niebiańskim płaszczu. Podczas, gdy mieszkańcy Astry wciąż trwali w szoku, niedowierzaniu i zachwycie przedstawieniem, Arthur jak zwykle myślał o wiele za szybko i w oderwaniu od uczuć. Wiedział, co musi zrobić. Dotarcie na podium nie sprawiło mu trudności. Po prostu zjawił się tam, przed Alfredem jak kruk, który nagle zleciał z gałęzi. Odwrócił się na chwilę do niego, popatrzył w twarz, która na powrót była twarzą Alfreda; w jego aroganckie, niebieskie oczy. Nie okazał mu absolutnie niczego. Wyprostował się, odwrócił i popatrzył na tłum. W duchu rozkazał im wszystkim milczeć i słuchać, a wtedy jego magia popłynęła przez pomieszczenie, opadając na mieszkańców Astry niewidoczną, niemal niewyczuwalną mgiełką. — Mój król jest martwy – przemówił donośnie i dobitnie, a jego słowa zdawały wsiąkać się w otoczenie i całkowicie je dominować. – Król, którego mieliśmy od stulecia, pod którego berłem zakończyła się jedna epoka, a zaczęła kolejna. Zasiadał na tronie na długo przed moimi narodzinami, więc od zawsze miałem pewność, że innego Króla Pik nie ma i nigdy będzie. Dorastałem więc z pragnieniem, by chronić mojego władcę i bronić jego królestwo przed nędzą i chaosem i... Mimo to go zawiodłem. Przerwał na krótki moment. Jego słowa wdzierały się w uszy słuchaczy i pozostawiały za sobą niewygodną ciszę. Sam zresztą poczuł, że po tym, jakie przedstawienie zrobił im Alfred, byle jaka przemowa zapadłaby ludziom w pamięć na długo. — Nic nie może mnie wytłumaczyć. Jestem winny tego, że nie przewidziałem buntu, nie złapałem intrygantów, a pod koniec nie zdążyłem dotrzeć do króla na czas. Następnie wszyscy zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym. W efekcie wszystko, co nasze... Nasz król, nasze domy, nasza rzeczywistość i nasze królestwo... Odeszło. Zostaliśmy pogrążeni w chaosie dokładnie tak samo, jak to zdarzyło się przed chwilą, bez pytania o zgodę albo o zdanie. Więc... Dlaczego jeszcze tutaj stoję jako wolny człowiek? Ja, który miałem zaszczyt prawie zostać Królową Pik, jestem dzisiaj na balu urządzonym przez mordercę poprzedniego króla. Spodziewał się, że to będzie nuta, która pociągnie do śpiewu wiele drżących z napięcia instrumentów i owszem – rozległa się symfonia mruknięć, opinii i pojedynczych krzyków. Przesunął po zebranym tłumie spojrzeniem, a później na krótką sekundę przymknął oczy i udał uczucia, by każdy mógł z nich wyczytać to, czego od niego oczekiwał. Kiedy podjął monolog, jego głos jednak zupełnie nie zdradzał słabości: — Ponieważ z dwóch moich życiowych celów, jeden wciąż jest aktualny. Nie mogłem ochronić mojego króla, ale wciąż jestem w stanie chronić moje królestwo. – Tym razem pauza była nieco krótsza. – Co ważniejsze, Alfred Bękart działał zgodnie z najbardziej starożytnym ze istniejących praw. Z prawem do korony. Tym razem sprzeciw był gwałtowniejszy, ale jednocześnie wyszedł z ust mniejszej liczby słuchaczy. Arthur nie dał mu też czasu na wyciszenie, po prostu kontynuował, podnosząc nieco swój i tak dominujący w sali głos. — Nasz król rządził tak długo, aż wielu z nas odzwyczaiło się od tego, że oprócz ludzkich praw, istnieją inne, silniejsze. Prawa magii. Ten, komu uda się zabić Króla Pik, sam nim zostaje. Wiąże się z tym kontrola nad Astrą, a także nad ziemiami Pików. Naszych ziem, gór, miast, tuneli i rzek nie stworzył jeden król, a dziesiątki, z których zazwyczaj każdy był też królobójcą. Współczesny czasy pozwoliły oddalić nam się od tego, co wydaje się brutalną i prymitywną drogą na zdobywanie władzy, ale to tylko dlatego, że nasz król był wybitnym, potężnym i skutecznym władcą. A jeśli ktoś z was bardziej ufa prawom ludzkim – tutaj pozwolił sobie na blade, ale wyczuwalne szyderstwo – to mamy też prawo krwi i dziedziczenia. Alfred jest jedynym znanym nam synem króla. Z drugiej strony, jest dzieckiem Alessandry Thistle, którą wielu z was wciąż może jeszcze pamięta. Jest więc krwią z króla i krwią z szlachetnego, magicznego rodu, co daje mu wszelkie prawa, magiczne i ludzkie, do zasiadania na tronie królestwa Pik. Nie wszyscy o tym wiedzieli. Ani nie ludzie Astry ani, Arthur był pewny, ludzie Alfreda. Ani sam Alfred mógł nie wiedzieć o tym, że Arthur znał już imię jego matki. Miał szczerą nadzieję, że ujawnienie w pełni jego arystokratycznego pochodzenia nie będzie Alfredowi na rękę, postanowił jednak, że nie będzie na niego patrzył, dopóki nie skończy. Po tym, jak znów odczekał, odezwał się mniej oficjalnym, a bardziej pouchwałym tonem. — Cóż, przysięgam, że osobiście mi się to nie podoba – parsknął. – Ale prawa nie istnieją to, by były ignorowane, co tym samym sprawia, że postanowiłem poprzeć Alfreda. Między nami powstało porozumienie. Od tej chwili będę miał wpływ na większość jego decyzji przez najbliższy rok. Być może okaże się dobrym królem, a całe to zło, jakie sprowadził na nasze królestwo, zostanie wynagrodzone. Po raz ostatni zawiesił głos. Teraz autentycznie czuł jakiś cień emocji, tyle, że nie potrafił jej nazwać. — Musimy żyć dalej i dalej walczyć, a martwych zostawić w przeszłych dniach. Jeśli za rok przyjdzie mi umrzeć w imieniu tego królestwa, tak się właśnie stanie, ale dzisiaj wciąż zamierzam spełnić mój obowiązek, tak samo jak powinniście zrobić to wy. Odsunął się o krok, a później po raz pierwszy swobodnie odetchnął. Dopiero wtedy po raz pierwszy od początku przemowy spojrzał na Alfreda.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 24 Lis - 20:32:57 | |
| Alfred był bardzo zadowolony, z efektu który wywołał. Przyglądał się mu z zadowoleniem. Najpierw eksplozji światła, a potem ciemności. Szeptom, krzykom. Tak, jak sobie to zaplanował. Wymarzył. A teraz wizualizował. Przyglądał się z ekscytacją nowym gwiazdom, które zaczęły zapalać się na firmamencie, jedna po drugiej, ich blask rozlał się po zdumionych, zapatrzonych twarzach. Wszystko przebiegało tak, jak chciał. Nawet Arthurowi musiało się to podobać. Alfred był tego pewien. Teraz tylko przemowa. Był przygotowany. W jakimś sensie. Zawsze mówił impulsywnie, przez co wypadał – wbrew pozorom naturalnie i pociągająco. Nie jąkał się, brnął w swoje słowa, maskując delikatne przerwy energią i siłą. To się sprawdzało, a przecież ci ludzie Astry nie różnili się wiele od jego dotychczasowych popleczników. Ich oczy były tak samo puste. Zanim jednak zdążył coś zrobić, Arthur ubiegł go na podeście. Alfred zmarszczył delikatnie brwi, ale spodziewał się tego. Nie zareagował, nie wyciągnął nawet dłoni. Spokojnie, jak w letargu, zrobił krok wstecz, przyglądając się Arthurowi. Był ciekawy, odkrył. Był naprawdę ciekawy tego, co zrobi Arthur, nawet jeśli miało to być coś okropnego. A tak się zaczynało. Alfred widział w tym wyraźnie dysonans. Najpierw Arthur podkreślał to ile złego zrobił Alfred i na tym tle malował się jako obrońca królestwa, który zawiódł. Z jednej strony to musiało porywać tłum, z drugiej podkopywało też wiarygodność Arthura. Na pewno nie mógł jednak robić tego bez przemyślenia. Alfred wyczuł cienką warstwę magii, która jak złoty proszek opadła na zgromadzonych ludzi. Arthur czarował ich – dosłownie i przenośni. Swoimi słowami i magią. A Alfred spokojnie czekał. Pierwsze drgnięcie, chyba najmocniej zaznaczone, nie wydarzyło się wtedy, gdy Arthur spowiadał go z jego grzechów. Stało się to dopiero przy wymienieniu imienia i nazwiska jego matki. Alfred zesztywniał. Napiął mięśnie. Nie pozwolił, by na jego twarzy wykwitł grymas, ale mignął tam cień. Więc to o to mu chodziło, to echo myśli odbiło się w tyle jego głowy. Pierwszym prawdziwym pytaniem było – „skąd wiedział”. Zaskoczenie zmieszało się u Alfreda z irytacją. Nie chciał, by definiowało go pochodzenie, nigdy nie czuł, że należy do którejkolwiek grupy społecznej. Był poza nimi wszystkimi. Nawet to w jak ciemnych barwach, a jak w jasnych siebie odmalował ich Arthur mu nie przeszkadzało, choć kłamstwa Arthura irytowały go bardziej niż zwykle. Całe to mówienie o poświęceniu, miłości do króla. Wszystko to stało się znacznie mocniejsze po tym, gdy Arthur zdradził, że zna pochodzenie Alfreda. Nagle, jak wcześniej go ciekawiła cała ta przemowa, teraz irytowała. Alfred zmrużył oczy, choć gdy Arthur obrócił się w jego stronę posłał mu uśmiech. Cierpki. Alfred podszedł do Arthura spokojnie. - Dziękuję za to przemówienie – powiedział cicho. Ledwie ruchem warg dodał, nie wydając z siebie dźwięku. – Potem porozmawiamy. Wiedział, że Arthur uzna to za punkt dla siebie, ale Alfred zawsze myślał o takich rzeczach już po fakcie. - Sami słyszeliście w jak pięknych barwach odmalował mnie Arthur Kirkland. Nie wiem, czy mógłbym się postarać o lepszą prezencję – zaczął spokojnie, podchodząc do podestu, gdy ucichły już głosy i pomroku. Nikt w Astrze nie bił im brawa. - Nie mam zamiaru rozwodzić się nad moim pochodzeniem i prawami do tronu. Wszyscy wiedzie też, co zrobiłem. Ta scena… - Tu Alfred zatoczył krąg dłonią. – Ten nowy początek jest tym, u czego progu stoimy. To nowa era, której wy jesteście świadkami. Wielu z was przyszło na świat już za rządów mego ojca. Widzieliście tylko jego, w ponurym majestacie, potędze i stałości. Ale świat się zmienia. Widziałem na własne oczy wojnę, która pochłonęła nasz kraj przed kilkunastoma laty. Byłem świadkiem jej wydarzeń, które na wasze i nasze szczęście nigdy nie dotarła do Astry. Ale była też pierwszym dźwiękiem. Łabędzim śpiewem starej epoki. Czasy spokoju minęły. Gwiazdy zgasły i spadły. Skoro jedna taka wojna mogła wybuchnąć, to czy nie nadejdą kolejne. Wieloletni pokój, który osiągnął mój ojciec zachwiał się jeszcze za jego rządów. To znak, że czas zmian, których wielu w Astrze nie chciało dostrzec. Wielu w Astrze miało szczęście nie dostrzegać tego, co dzieje się tam, na granicach. Niestety mój ojciec nie dostrzegał tego także. Gdyby było inaczej nie stałbym tu dzisiaj, ale czy to źle? Osądzicie mnie w stosownym czasie, prawda? Nie odmawiam wam tego. Nie odmawiam wam tego, co posiadacie, waszych bogactw i praw. Jak zauważyliście, poza zmianami Astry nie żądam trybutów, waszych dzieci i skarbów. Wasza lojalność nadejdzie lub nie – mamy przed sobą rok. W tym roku mogę być ciemnością, której doświadczyliście chwilę temu, a mogę być rozbłyskiem nowej gwiazdy, a wy wraz ze mną wejdziecie do nowej ery. Czasy pokoju nie tworzą historii, ale teraz, gdy świat się zmienia wasze imiona i nazwiska mogą przetrwać, mogą na nowo wyryć się w historii, jak w każdym nowym początku. Daję wam więc szansę potęgi, sławy i dobrobytu przez kolejne setki lat. Odparcia nowych zagrożeń i przetrwania. Wy w zamian dajcie mi ten rok. – Alfred uśmiechnął się. – I niech niebo Astry rozjaśni się nowymi gwiazdami!
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pią 25 Lis - 7:06:33 | |
| Wiedział, że Alfred będzie go szukać i, że będzie to robił z gracją gwałtownego wybuchu. Dlatego zupełnie nie fatygował się z czekaniem na niego, odprowadził swoją partnerkę, odesłał ją, zajął się jeszcze paroma sprawami, a potem, zamiast wrócić do swoich komnat, wybrał losowo pierwszy lepszy w pokoi. Czasem pojawiały się dopiero, gdy człowiek otwierał drzwi, czasem już tam czekały, a czasem po prostu ich nie było. Pałac, pewnie zresztą jak reszta miasta, której Arthur jeszcze nie widział, przypominał teraz raczej żywe, nieco złośliwe i przekorne stworzenie, które lubiło żartować i często zmieniać zdanie. Pomieszczenie okazało się pokojem odpoczynku o ścianach w srebrne, kwieciste wzory i prawdziwych roślinach rosnących w paśmie ziemi pod ścianą. Okno i balkon były zasłonięte delikatnymi kotarami, a drewniana podłoga pokryta błękitnym dywanem tak miękkim, że podeszwy butów Arthura wgłębiały się w nim do połowy. Cisza, taka zupełna, w której najgłośniejszą rzeczą był oddech i szelesty materiału, uderzała nieprzyjemnie po uszach, a nieruchomość biła po oczach. Arthur poczuł się tutaj dziwnie nieprzyjemnie. Właśnie doświadczył balu, który zmienił świat dosłownie i w przenośni. Widział przedstawienie, które zniszczyło niebo wokół nich, sprawiło, że iluzoryczne gwiazdy wybuchały, a ogień jarzył się gwałtownie. Przemawiał przed olbrzymim tłumem dostojników, bogaczy, naukowców, arystokracji, kupców, polityków, wojskowych i magów, a później to samo zrobił Alfred – i zrobił to tak cholernie dobrze, że kwestią czasu będą ludzie zapominający, że kiedyś był jakiś inny król. Arthur nie czuł się tym zmęczony. Był zły, rozpierała go energia, nie miał nawet ochoty usiąść. Wiedział jednak, że ani cisza ani spokój wcale nie potrwają długo. Wystarczy chwila, aż zjawi się Alfred, który przecież obiecał, że "porozmawiają potem". I miał przy tym wyraz w oczach, jakiego Arthur wcześniej nie widział. Uśmiechnął się do siebie leciutko. Przynajmniej tyle, stwierdził. Spojrzał na kotary i sprawił, że odsunęły się na boki. Następnie wyszedł na balkon, od razu zauważając, że niebo, w przeciwieństwie do tamtego na balu, jest tym samym, monotonnym, pięknym niebem Astry. Cyrkowe sztuczki, pomyślał, choć tym razem nie do końca z pogardą. W gardle miał coś gorzkiego i czuł się tak, jakby zaraz miał zachwiać się i przewrócić. Oparł się dłońmi o barierkę, odetchnął nocnym powietrzem. Alfred był zbyt dobry. Zbyt doskonały do swojej przeklętej roli, a jego historia była naprawdę widowiskowa. Może nawet bardziej, niż on... Arthur odetchnął. Nigdy wcześniej nie czuł się aż tak zagrożony przez innego człowieka. Teraz to wrażenie mieszało się z cieniem satysfakcji, że jego przemowa wzbudziła w Alfredzie jakieś złe uczucia. Przymknął oczy. Nie czekał długo. Wyraźnie wyczuł, jak rzeczywistość drgnęła i ścisnęła się wokół króla, który pojawił się nagle i, jak zwykle, zupełnie bezceremonialnie. Arthur nie odwrócił się jednak, wciąż stał wyprostowany na szerokim i przestronnym balkonie. — Jesteś nieco lepszym mówcą, niż przypuszczałem – stwierdził mimochodem. Odepchnął się od barierek i odwrócił. – Ale wciąż wielu rzeczy ci brakuje. Na przykład umiejętności zrozumienia, co tamten tłum chciałby usłyszeć. Ale to nie jest problemem, ponieważ i tak nigdy nie zamierzałeś wmawiać im kłamstw. W pewnym sensie Arthur zrobił to za niego, ale nie powiedział tego głośno.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pią 25 Lis - 14:47:21 | |
| Alfred wiedział, że jego przemowa wzbudzi mieszane uczucia. Nie zamierzał jednak mówić kropka w kropkę tego, czego oczekiwali ludzie. Nie chcieli zmian tylko spokoju i stateczności. Czego nie umieli zrozumieć, to że dla spokoju potrzebują chaosu i zmiany, by ułożyć wszystko od nowa. Inaczej świat zgnije pod ich stopami, nie ruszając się do przodu. Alfred mógłby temu zaradzić i zostać dyktatorem, ale nigdy tego nie planował. Ograniczanie innym wolności było dla niego zbrodnią. Chciał widzieć, czym ludzie go zaskoczą. Chociażby miało to być kreatywne zaplanowanie jego morderstwa. Nie zmieniało to faktu, że po przemowie Arthura sytuacja stała się napięta w jego własnych szeregach. Wiele osób, zwłaszcza tych, które poznały Alfreda w dzieciństwie czy z pogranicza Karo i Pików znała jego prawdziwe pochodzenie. Wśród jego najwierniejszych towarzyszy byli nawet ci, który dawno temu pomogli jemu i jego matce przedostać się pod osłoną nocy przez linię frontu. Alfred ufał im najbardziej. Ci jednak, którzy dołączyli się do niego później, musieli przełknąć gorzką pigułkę prawdy. Alfred nawet nie ukrywał tego przed nimi z powodu wstydu czy rozmyślności. (No, może trochę.) Po prostu nigdy nie brał tego pod uwagę. Nie był Alfredem Thistle, kolejnym A w długim, starym rodzie. Był po prostu (i aż) Alfredem. Równie dobrze na nazwisko mógłby mieć „Jones”. A jednak Arthur bezczelnie rozdrapał jego przeszłość. To nie spodobało się Alfredowi. Gdy pojawił się w cichym pomieszczeniu, wydawać by się mogło, że nie był w złym humorze. Uśmiechał się, ale wystarczyło drugie spojrzenie, by zaważyć, że uśmiech ten nie dociera do jego oczu, a zatrzymuje się gdzieś na granicy nie do końca uniesionych, lekko drgających kącików warg. Uśmiech zmieniał się grymas przy byle mrugnięciu oczu. W błękicie królowało za to coś innego. Coś, co rzadko obserwowało się u Arthura. Płaszcz gdzieś zostawił i był jedynie w swoim granatowym, wygodnym ubraniu, obszytym księżycowym srebrem, gwiezdnym złotem i porannym błękitem. - Uznam, że to oznacza w twoim języku „zrobiłeś na mnie wrażenie” – stwierdził gładko, choć w nerwowym tiku nie umiał znaleźć miejsca dla własnych dłoni. Rzeczywistość zaginała się w okolicy jego palców, tak jak przy zamyśleniu niewiele brakło, by zaczął tworzyć niepotrzebne, drobne rzeczy. - Wiem, co chciał. I nie dałem im tego w całości, by potem ciągle tego nie oczekiwali. Trzeba ich oswoić. Muszą zacząć się przyzwyczajać… Ale ty doskonale o tym wiesz. – Alfred zrobił krótką pauzę. Jego słowa wybrzmiały znacznie bardziej cierpko niż zamierzał. Wciąż mówił spokojnie, albo starał się, choć jego oczy błyszczały, a głos nieznacznie podniósł się o oktawę. Był też coraz bliżej Arthura, zmierzając sprężystym krokiem w jego stronę. Nie pomógł mu nawet chłód balkonu. - Nie mieszaj w to mojego pochodzenia i mojej matki. Nie podoba mi się to, Arthur, choć wiem, że zrobiłeś to celowo. – Uśmiech Alfreda drgnął ostrzegawczo. – Moje pochodzenie nie ma tu znaczenia i nigdy nie miało. Zrozum to.
| |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki | |
| |
| | | | Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |