|
| Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 22 Sty - 1:08:58 | |
| Tylko bardzo naciągnięta definicja mogłaby to uznać za pocałunek. Nawet nie muśnięcie, ale otarcie się o siebie warg, jedno, krótkie, złośliwie przekorne. Ale wystarczyło, żeby jakiekolwiek inne słowa nie były potrzebne. Alfred pokazał, że jest Alfredem i żadne pobicie ani wstrząs mózgu go nie zmienią. Poza tym miał bardzo miękkie i bardzo ciepłe usta. Arthur nie zareagował. Więc Alfred otarł się o niego wargami, spojrzał na niego z resztką buty i przekory, a później poleciał na spotkanie z posadzką, kolejny raz sprawiając, że Arthur przeklął dzień, w którym zgodził się na tatuaż. — Idiota.
***
Matthew westchnął i to westchnięcie opisywało całe jego życie. — Alfred. – Delikatnie potrząsnął jego ramieniem, by nie zasnął ponownie. – Miałeś wyłamaną szczękę, złamany nos i żebro. rozdarcia o ubytki w skórze, z którymi zrobiłem, co się dało, ale będziesz dzisiaj trochę obolały. Możesz też czuć ból głowy, rozkojarzenie, doświadczyć zawrotów, ale na nic z tym nie mogę zrobić. Magię, którą użył na tobie Arthur, najlepiej jest przespać. Tylko, że musisz już wstać, bo za godzinę wyjeżdża pociąg. Matthew umilkł na chwilę, dając swojemu nieszczęsnemu przyrodniemu bratu chwilę na oprzytomnienie. Jednocześnie przyglądał mu się uważnie swoimi własnymi oczami i potrafił czuć tylko i wyłącznie złość. Na Arthura, ale zwłaszcza na Alfreda. Przecież ta dwójka powinna być przynajmniej trochę dorosła albo dojrzała. Tymczasem zachowywali się jak para dzikich dzieci, a później Matt musiał składać wszystko do kupy. Zajął się Alfredem najlepiej jak potrafił, bo wszystko mogło być powalone, ale on i tak po prostu nie mógłby odmówić posklejania kogoś, kto tego potrzebował. Nawet, jeśli to był jego walnięty, groźny, drażniący go przyrodni brat bliźniak i Matt tak naprawdę nie miał pojęcia, czy nie spróbuje go za moment zaatakować. — Arthur już się wyniósł – podjął rzeczowo. przypuszczając, że Alfred będzie chciał to wiedzieć. Przysunął dłoń do bladego, wysokiego i przystojnego czoła Alfreda, jeszcze raz sprawdził delikatnie, czy może coś jeszcze zrobić. – Gdy będziesz już w pociągu, lepiej odpocznij. A później, co już nie było konieczne w tej sytuacji, Matt dodał. — Mogłeś nie niszczyć jego domu i rzeczy. Nie znosi nawet, gdy ktoś usiądzie na jego miejscu.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 22 Sty - 8:30:30 | |
| Alfreda otaczała mgła. Gęsta, lepka i biała. Mimowolnie rozpoznał w oparach snu delikatnie tkane zaklęcie. Magia, która je tworzyła, nie była tak potężna i charakterystyczna jak Arthura. Wręcz przeciwnie. Wydawała się ostrożna, niepewma i starająca się uciec przed jego wzrokiem. - Matt - poruszył bezgłośnie wargami Alfred. Świat powitał go jasnością, od której zabolały go oczy - był dzień. Alfred zamrugał jak oślepiona sowa. Odkaszlnął. - Matt - powiedział już na głos. Mówi z chrypką. Posmak krwi nie znikał z jego ust, choć Alfred wiedział, że obecnie jest już tylko wspomnieniem i wytworem wyobraźni. - Och, tak. Chyba to nawet pamiętam. - Alfred uśmiechnął się bardzo blado. Poruszył się. Ciało jak na wezwanie zabolało go każdym istniejącym mięśniem. Alfred odetchnął ciężko i opadł bezwładnie na poduszki. - Myślę, że dam radę - stwierdził lekko, choć jego postęp był mało optymistyczny. Zrobił krótką pauzę. - Domyśliłem się. Nie jest typem osoby, która przychodzi z kwiatami do ludzi, których poturbował. - Spróbował się roześmiać, ale śmiech uwiązł mu w gardle. Żebra zapiekły go niemiłosiernie. - Och, cholera - westchnął. - Cóż. Dzięki za poskładanie mnie. Odwrócił głowę w stronę brata i zlustrował go badawczym spojrzeniem. - A jaki jest jego ulubiony fotel? - spytał niewinnie Alfred. | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 22 Sty - 8:30:47 | |
| Może i Matt powinien bardziej obawiać się Alfreda, ale jakoś teraz nie mógł się do tego zmusić. Z jednej strony jego status jako osoby mocno niestabilnej i nieprzewidywalnej wcale się nie zmienił, ale, z drugiej, trudno było w tym momencie bać się o siebie. Bo Matt już taki, cholera, był, że przestawał martwić się o siebie głównie wtedy, gdy trzeba było pomartwić się o innych. A charakter zwykle nie pozwalał mu na obojętne obserwowanie cudzego cierpienia. Nie, w ogóle by tak nie potrafił. Zbyt dobrze wiedział, co to znaczy, być kompletnie zignorowanym, niezauważonym, pominiętym. Ludziom trzeba było pomagać. Nawet, jeśli byli takimi strasznymi dupkami jak Alfred. — Tak – mruknął na potwierdzenie, że to on. Był zaskoczony, że Alfred od razu go poznał, że go pamięta i, właściwie, mówi do niego w ten sposób. Jego oczy otworzyły się, a Matt odruchowo sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Gdy delikatnie wysondował Alfreda, znów wyczuł wszystkie słabości wewnątrz jego ciała; te, z którymi nie miałby pojęcia, co zrobić. Nie spowodował ich Arthur ani jego wróżkowa magia, tylko po prostu już były, praktycznie od zawsze. Alfred był jedną z tych osób, których magia wyniszczała od środka. Chorował. Dlatego magia lecznicza nie działała na niego tak dobrze, jak powinna, ale Matt nie zamierzał mówić na ten temat niczego. Odsunął ostrożnie dłoń. Alfred mógł potrzebować większej pomocy, niż tylko obudzenia. — Nie przynosi kwiatów, ale poprosił mnie, żebym się tobą zajął. – Matt złapał spojrzenie Alfreda, ale odruchowo od niego uciekł. Klęczał przez chwilę obok niego, milczący i poważny. Kiedy jednak usłyszał podziękowanie, skinął odruchowo głową i poczuł, że jest mu nieco milej. Alfred mógł niczego nie mówić, nie docenić i w ogóle nie zwrócić szczególnej uwagi. Przynajmniej tyle dobrego. — Alfred... – Dziwnie się zwracało do niego po imieniu. Był królem i jednocześnie kimś obcym, ale mimo to Matt nie czuł, że zwracanie się w inny sposób byłoby prawidłowe. Zwłaszcza, że był na niego zły i też tak zabrzmiał. Ostrzegawczo w swój spokojny sposób. – Mówię poważnie. Nie wiem, co jest między wami i nie chcę wiedzieć, ale szkodzicie sobie nawzajem. Nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć, zwłaszcza, że to naprawdę nie powinna być jego sprawa. Dlatego tylko zacisnął z niezadowoleniem wargi, skrzywił się na głupi żart Alfreda i zabrał się za robienie tego, w czym był dobry. Czyli nie w pouczaniu dwóch najpotężniejszych osób w królestwie, jak mają się traktować. Pochylił się, żeby pomóc Alfredowi usiąść. Bo mógł go nie lubić, mógł mu nie ufać i obawiać się o swoje życie, ale to nie zmieniało faktu, że zamierzał pomóc. | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 22 Sty - 20:45:01 | |
| - No cóż, nie może mnie zabić. To będzie już chyba trzecia okazja, podczas której żałuje naszej umowy. - Alfred uśmiechnął się lekko. Nauczony wcześniejszym doświadczeniem, tym razem nie próbował się roześmiać. Zresztą śmiech i uśmiech maskowały to, co tak naprawdę działo się w głowie Alfreda. To, jak bardzo zraniły go słowa Arthura, jak nadal paliły do żywego w ten najgorszy możliwy sposób. Pocałunek był tylko gorzką mgłą z perspektywy czasu. Kąciki ust Alfreda zadrżały nieznacznie. - Daj spokój, Matt. - Alfred przymknął oczy i odetchnął. - Myślę, że Arthur trochę tego potrzebuje. Kogoś kto staje mu ością w gardle. Tak jak on mnie. - Otworzył jedno oko i spojrzał nim na Matta. - Ale dobrze. Dobrze. Nie będę siadał mu na krześle. Zadowolę się poduszką. Mrugnął. Mruganie nie bolało. Gorzej z podnoszeniem. Nawet pomoc Matta nie mogła zatrzeć piekącego bólu, który zalał całe ciało Alfreda. Arthur dobrze wiedział, co robi. Cholerny profesjonalista. Alfred uśmiechnął się krzywo. - Dobrze czuję, że mam wszystkie zęby? Jesteś niesamowity, Matt. - Alfred przesunął językiem po własnym uzębieniu, które wczoraj nocą drżało niepewnie w jego zakrwawionej szczęce. | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Nie 22 Sty - 21:32:42 | |
| Matt cieszył się, że nie było go przy poprzednich dwóch razach. Cenił w swoim życiu raczej prostsze rozrywki. Im mniej zawierały w sobie ludzi, tym właściwie było lepiej. Książki, kawa zbożowa, magia, pająki w pokoju, którym można było nadać imiona, zaprzyjaźniać się z nimi i je tresować, a czasem też ćwiczyć na nich magię i transformować je w wielkie niedźwiedzie polarne. Zapewniał sobie wystarczająco wiele rozrywek bez Arthura próbującego zabić Alfreda i Alfreda dążącego do patrzenia jak świat płonie. Z drugiej strony "Daj spokój, Matt". "Wystarczy już, Matthew" mówił mu Arthur bardzo podobnym tonem. Co z nimi było nie tak? Matthew zwykle nie mówił nawet tyle, tego, co naprawdę myślał, by uznać, że w ogóle zaczął. Sceptycznie wysłuchał uwag Alfreda. Według niego naprawdę nikt nie powinien potrzebować wyżywania się na sobie nawzajem. I Arthur na pewno tego nie potrzebował. Wprawdzie Matthew nie miał pojęcia, czego w takim razie potrzebuje Arthur, ale dedukcje Alfreda dawały mu wskazówki, Skupił się jednak na Alfredzie. Pomógł mu usiąść, a później odwrócił się na chwilę i wziął skądś przygotowane wcześniej ubrania. Westchnął. — To nie działa na niego dobrze, a na ciebie... – zawahał się. – Nie będę się wtrącać. Boli cię? – zapytał bardziej rzeczowym tonem, jednocześnie uprzejmiejszym i pytającym. Ruchy Alfreda były sztywniejsze i powolniejsze, niż powinny. Czy to możliwe, że dawno uodpornił się na podstawowe zaklęcia przeciwbólowe? Bo na to właśnie wyglądało. Matt poczuł, że pieką go uszy. Nagle doszło do niego, że może zachowuje się zbyt pouchwale w stosunku do kogoś, kogo nie zna. I Alfred, który wyglądał tak samo jak on, tylko, że znacznie lepiej, też zdawał się traktować go tak, jakby go zaakceptował. — Jestem medykiem – odparł i znów uklęknął przy Alfredzie. Jeśli nie typowe zaklęcia, to niewiele więcej mógł zrobić bez leków. Chyba, że... Tak, to zadziała. Zwłaszcza, że byli spokrewnieni. Matt znów położył dłoń na czole Alfreda. — Nie ruszaj się przez chwilę. – I przymknął oczy, skupiając się na magii. Po chwili poczuł rozlewającą się po jego ciele słabość zmieszaną z nieprzyjemnym bólem. Zakuło przy oddychaniu, ścisnęło skronie, wzbudziło dreszcze, ale nie było nie do przeżycia. Zaskakująco łatwo było zabrać połowę bólu. Właściwie nigdy wcześniej Mattowi nie poszło z tym aż tak łatwo i dlatego poczuł dziwną irytację. Coś, niezależnie od zaklęcia, ścisnęło go w żołądku. Naprawdę byli braćmi. Przyrodnimi, ale jednak. Ale Matthew nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Odwrócił z zakłopotaniem wzrok, odsunął się i usiadł, nieco skołowany i mocno obolały. — Niedługo to przestanie działać i ból do ciebie wróci. Przetrzymam go, żebyś dał radę się ubrać i może dojść do pociągu.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pon 23 Sty - 6:18:13 | |
| Alfred spojrzał na Matthewa długo i przeciągle, czując jak ból ucieka z jego ciała, jak umywa, a w tej samej chwili twarz jego brata staje się bledsza, usta mocniej zaciśnięte, a z dłoni ucieka mu krew. Alfred odetchnął ciężko, wiedząc, że nie ma siły zaprotestować – paskudne i głupie uczucie. Mimo to mógł przynajmniej patrzeć i gdy Matt w końcu się odsunął, Alfred parsknął cicho pod nosem. - Nie powinieneś tego robić. Nie lubię patrzeć jak innych boli bardziej niż mnie. (No chyba, że Arthura.)
Alfred przeleżał większą część początku podróży w swojej komnacie. Stosunkowo mniejszej, ale wcale nie przytulnej – tak samo zbyt bogatej jak na jego gust. Pustej i chłodnej. Wystarczył jeden rzut oka by zrozumieć, że wagon ten nie przygotowano z myślą o nim. Miał symbolicznie reprezentować starego króla, dlatego zewsząd spływały welurowe purpury, kaskadami oplatając niepotrzebne filary, podtrzymujące firmament wymalowany nocnym niebem. Zewsząd czuć było przepych i potęgę. Emblemat pików zionął ze sztukaterii, złocił się nawet w ramie lustra zawieszonego przy toaletce. Alfred mógłby przysiąc, że gdyby mieli czas to i kran uformowaliby tak, by woda spływała z niego w kształcie cholernego pika. Jakie to wszystko było irytujące. Ale nie miał komu zwierzyć się ze swoich obiekcji, a Arthur pewnie powiedziałby, że nie ma prawa tak mówić. Arthur… Alfred nie był pewien, czy chce go widzieć. To znaczy chciał i to bardzo. Ale najpierw musiał wziąć się w garść. Gdyby Arthur zobaczył go teraz, od razu by zrozumiał. Wiedziałby, że jego słowa odniosły skutek i nie dają mu spokoju. Alfred nie był dobrym kłamcą, ale miał dobrą prezencję, a teraz musiało mu to wystarczyć. I musiał o nią zadbać.
Alfred rozsiadł się wygodnie i odetchnął ciężko. Skrzywił się, gdy ciało zabolało. Zaklęcie Matta zeszło już dawno, trochę odpoczynku pomogło Alfredowi, ale nadal jego organizm był daleki od ideału i Alfred doskonale wiedział dlaczego. Nie chciał jednak zaczynać takiego tematu w obecności Arthura, nawet jeśli zostali sami. Dlatego po prostu ostrożnie zmienił pozycję, podczas gdy ostatnie osoby zniknęły za szczerozłotymi drzwiami. Kupiec, który pełnił funkcję gospodarza zatrzymał się na chwilę przy Alfredzie. - Czy waszej wysokości podoba się nowa kolej? – spytał uprzejmie, choć w jego oczach Alfred dostrzegł, że cała ta sztuczna formalność bardziej go bawiła niż uważał ją za konieczność. To była miła odmiana od ludzi takich jak magowie Arthura czy arystokracja, która czuła się w obowiązku mimo swojej szczerej niechęci. Po nich jawnie widać było fałsz, tutaj – coś pokroju (może nieco niepokojącej) zabawy. Dlatego Alfred odpowiedział mu krzywym uśmiechem. - Wydaje mi się, że złote łoża nie są najwygodniejszym wyborem – odparł. Kupiec milczał krótką chwilę, po czym skinął powoli głową. - Przy następnej podróży zadbam o należyte poprawki. A potem odszedł, odprowadzany spojrzeniem Alfreda. Młody król zastanowił się czy ufa mu do końca. To był inteligentny i sprytny człowiek. Urodził się w większej prostocie, nie był nadęty i znał życie. Przez to był bardziej niebezpieczny niż mag, który nieomal nie zabił ich nad jeziorem. Gdy wszyscy wyszli i do komnaty zebrań – niewielkiej, ale tak samo bogatej jak i reszta pomieszczeń – zamknęły się, Alfred odkrył, że jest sam na sam z Arthurem i… Nie wie co powiedzieć. To nie było przyjemne uczucie. Nie spodziewał się, że mimo całej lekkości, z jaką znosił dzisiejszy dzień, akurat w tej chwili straci starannie budowany od rana animusz. Dlatego zapadła między nimi cisza. Krótka, bo Alfred był mistrzem improwizowania, ale jednak zdradliwa cisza, której Alfred z góry nienawidził. Nie mógł już nic na to poradzić, mleko się rozlało, jeśli teraz wpadnie w panikę… Alfred odgiął się lekko na fotelu, jakby doskonale miał zaplanowane taki wstęp. Wiedział, że gdyby zaznaczył to słowami, Arthur nie potrzebowałby niczego więcej, dlatego po prostu wykonał oszczędny gest i spojrzał przeciągle na Arthura. - Doceniam fakt, że moją twarz musiałeś zmasakrować osobiście. – Zmrużył oczy i uśmiechnął się wymownie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pon 23 Sty - 15:17:14 | |
|
Pozostałe trzy godziny do poranka Arthur postanowił przeznaczyć na sen. Po kąpieli ułożył się wśród chłodnych w dotyku poduszek, rozluźnił mięśnie i powoli ściągnął z siebie wszystkie zaklęcia trzymające go w stanie sztucznie wytworzonej świeżości. Najpierw jego głowę wypełnił brzęczący ból głowy, później, mimo ostrożności, cała reszta uderzyła w niego z siłą zawalającego się sufitu. Zasnął praktycznie od razu w sposób, który przypominał raczej utratę przytomności. Najpierw śniło mu się, że idzie wąskim korytarzem. Czarne ściany wspinały się w górę jakby ktoś pociągnął palcami świeżo nałożoną na płótno farbę, a podłoga ginęła w ciemności. Arthur nie widział swoich stóp, ale słyszał odgłos kroków. Najpierw swoich własnych, rytmicznych, powolnych. Może nawet spacerowych, bo nie było się dokąd śpieszyć. Żadnych okien ani drzwi, niczego za nim i jeszcze długo nic przed nim. Nie było sensu się śpieszyć. Nagle dźwięk kroków przestał pasować do ruchów, opóźnił się, przyśpieszył, rozdwoił. Ktoś, kogo nie było widać ani nie można było poczuć, szedł tym samym korytarzem, co on. W tym samym kierunku, z tyłu czy z naprzeciwka? W kolejnym śnie widział twarz Alfreda, uśmiechniętą, zakrwawioną i niebieskooką. Twarz zafalowała i okazała się jedynie bladym odbiciem na nieprzeniknionej tafli jeziora. Arthur przebudził się moment, mignął mu cień pokoju i zawieszony nad łożem baldachim, w który subtelnie wpleciono nici w gwiezdnego światła. Źle. Było mu źle, niewygodnie i gorąco, przewrócił się na drugi bok, zaskoczony tym, że w ogóle się przebudził. Sny krążyły mu po głowie, napraszały się uwagi i nie dawały mu spokoju. Mimo to zasnął znowu, choć tym razem płycej. Częścią siebie wiedział, że śpi, dlatego odciął się od wszystkiego i przejął kontrolę. Stał na szczycie góry, za nim wyrastał gęsty, nieskończony las, przed nim nieskończone połacie nieba. Ciemnobłękitnego, zimnego, zachmurzonego. Arthur odetchnął pełną piersią, nareszcie czując się spokojnie. Był sam, trawa wokół niego uginała się pod podmuchami wiatru, setki tysiące czarnych, wilgotnych kłosów. Pachniało wiatrem. Arthur uśmiechnął się mimowolnie i przymknął oczy, pozwalając sobie pogrążyć się w wrażeniu ogromu tego miejsca. Mógłby pójść dokądkolwiek i iść przez wieczność, zgubiony gdzieś pomiędzy niebem a ciemnością, pośród czarnych lasów, wyrastających daleko ponad świat gór. Bez obowiązków, bez celu, bez żadnej drogi. I nie spotkałby po drodze ani jednego spojrzenia, bzyczenia owada, szelestu skrzydeł, zbłąkanego królika – nie mówiąc o ludziach. To było uczucie... to uczucie... prawie to czuł, prawie go doświadczał, gdzieś na samej granicy świadomości, prawie potrafił je nazwać. A jednak wymykało mu się, zanim zdążył naprawdę je poczuć. Jak nić porwanej przez wiatr pajęczyny albo jak promień słońca. Niemal to czuł: a niemal oznaczało, że tak naprawdę tylko to sobie wyobrażał. Dlatego nie lubił śnić. Na długiej, pozbawionej liści gałęzi drzewa usiadł słowik i zaczął ćwierkać, wyśpiewywać jakąś melodią. Arthur zdał sobie sprawę, że ją rozumie i dobrze zna, ale mimo to wprawiła go w przygnębienie. Przez jej grobowe brzmienie niemal namacalne uczucie umknęło mu bezpowrotnie. Arthur odwrócił się i zobaczył, że słowik nie siedzi już na gałęzi, ale na ramieniu Alfreda, który z uśmiechem głaszcze go pod główką. Z głębi lasu zaczęły dobiegać szmery odliczanych sekund, chmury zaczęły gnać po niebie, cienie drzew przesuwały się po ziemi niczym olbrzymie wskazówki zegarów. — Przestrzeni nie ma, tylko czas. Czasem chodzi się szybciej i zawsze wszędzie się dojdzie, Arthie. Arthur uśmiechnął się ponuro. Wiedział to. Od czasu nie można było uciec. Kiedyś ponoć istnieli zdolni do kontrolowania go, ale już ich nie było. Nie umarli, ale zniknęli. Czas był zbyt potężny nawet dla niego – i był jedyną rzeczą, która naprawdę go przerażała. — Przychodzisz za mną do każdego snu i śledzisz mnie na jawie. Od zawsze. Jesteś duchem – stwierdził Arthur. Alfred uśmiechnął się szerzej, z tym swoim urokiem chłopca, który doskonale wie, że coś zbroił. Tylko oczy miał dziwne, szkliste, wpatrzone pusto w przestrzeń poza Arthurem. Słowik zaćwierkał przymilnie, wyciągając główkę do dalszego głaskania. Arthura niepokoił ten widok. Był jasny. Oznaczał, że Alfred kiedyś pozna jego sekret. Kwestia czasu. Z czasem wszędzie się w końcu dojdzie. ***
Arthur zadbał, by wyglądać jeszcze lepiej niż normalnie. Proste, ale dopasowane do jego wysokiego statusu ubrania. Wybrał morską zieleń, podkreślającą jego oczy, doskonałą w ukrywaniu prawdziwego temperamentu. Czerwieni, złości, krwi na rękach. Uśmiechnął się, patrząc na swoje odbicie. Nie dziwił się właściwie, że Alfred się w nim zakochał. Z wierzchu wyglądał na kogoś, kto doskonale panuje nad sobą, nad swoim losem, nad magią i nad całym światem. Zimna, dumna zieleń przeciwko czerwieni. Jego uśmiech zbladł. Przez jedną, minimalnie krótką chwilę Arthur pozwolił sobie na uczucia, zmęczenie i wyrzuty sumienia. "Nie powinienem tego robić." A później zabrał się za plecienie wokół siebie zaklęć. *** Pociąg już po paru minutach wjechał w pierwszy tunel, który miał ciągnąć się przez najbliższe dwie godziny. Od razu rozpalono światła; pozamykane w szklanych kulach zbite ze sobą promienie słońca i błyskawic, a doskonale przygotowana obsługa zajęła się pasażerami. Pasażerowie zaś zajęli się typowymi dla klasy rządzącej zajęciami, to znaczy, wygrzewaniem się w wysokich fotelach, popijaniu drogich alkoholi, wygłaszaniem niektórych opinii i głośnym myśleniem o innych. Arthur odnajdywał się w tej sytuacji doskonale. Z leniwą wprawą, od niechcenia i z nudów, wmanipulował garstkę rozmówców w krytykę nowoczesnych środków transportu. Tak, pociągi są szybkie i najzupełniej w świecie przydatne do wielu spraw, ale... Jedynymi osobami, które nie dały się w ten temat wciągnąć, był syn kupca i Alfred. Bo Alfred siedział w zaszczytnym miejscu, uśmiechał się i starał się sprawiać wrażenie osobnika, którego nic nie boli. Był w tym swoim bezruchu zarówno niecodzienny jak i bardzo królewski. Właściwie Arthur uznałby, że może częściej powinien obijać go na kwaśne jabłko, jeśli później w końcu zaczyna sprawiać wrażenie kogoś trzeźwego i zdolnego do bycia władcą, gdyby nie to... gdyby nie cała reszta. To, że tak naprawdę nie chciał Alfreda widzieć, przebywać z nim w jednym miejscu i w ogóle się do niego odzywać. Sam nie był pewien, do kogo czuje większe obrzydzenie. Ale oczywiście Alfred go zatrzymał. Przy pierwszej okazji, gdy mogli zostać sami, zostali. Arthur się nie sprzeciwił, nie poczuł się nawet zaskoczony. Odwrócił się, spojrzał na Alfreda z doskonale udawanym spokojem. Nie powiedział niczego, wbijając w niego wzrok i czekając, zaciekawiony ciszą, milczeniem i czymś, co wyglądało na zakłopotanie. Po pierwszych słowach Arthur miał ochotę parsknąć Alfredowi w twarz. Przetrzymał go jednak, jeszcze nic nie mówiąc, niczego nie wyrażając. Utrzymywał nawet większy dystans, niż podczas ich pierwszego spotkania. — Jak bardzo mnie chcesz, Alfred? – zapytał w końcu spokojnie.
| |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pon 23 Sty - 18:47:39 | |
| Była cisza i dystans. Wręcz namacalna granica. Alfred przyglądał się Arthurowi z zastanowieniem. Co powinien mu powiedzieć? Co zrobić? Ich ostatnie spotkanie było dopiero preludium do zmian, które musiały teraz zajść. Arthur znał prawdę. I co dalej? Co zamierzał z tym zrobić? Nieświadomość była dręcząca, irytująca. Alfred znalazł się w niepewnej, kruchej sytuacji. Na straconej pozycji, bo Arthur poznał jego sekret i słabość, a Alfred nadal nie wiedział nic o Arthurze. I to z własnej winy. Dobrze czuł oddziaływanie słowika, ale to nie pomagało przełamać jego bariery, która osnuwała sekret Arthura. Jądro jego tajemnicy, coś ważniejszego niż próba zamordowania króla. Co to mogło być? Alfred przyjrzał się badawczo Arthurowi. Dobrze, że nic nie pił, bo pewnie mało królewsko by się zakrztusił. Akurat to pytanie. Oczywiście, Arthur nie mógł sobie darować. Do czego zmierzał? Czego cholera chciał? By Arthur obnażył się jeszcze bardziej i bardziej? Młody król uniósł brwi, a potem parsknął cicho. Nie mógł sobie pozwolić na nic więcej – żebra i tak zabolały go ostrzegawczo. Odetchnął ciężko. - Z całym szacunkiem, ale jakiej odpowiedzi oczekujesz, Arthur? – spytał uprzejmie Alfred. – W procentach? Na skali od jeden do stetryczałość poprzedniego króla? Czy zamierzasz mi podać cenę? Chociaż tego się po tobie nie spodziewam. – Uśmiechnął się krzywo. Przymknął oczy. – Wystarczająco bardzo, by nie zabić cię, chociaż obaj wiemy, że to byłaby rzecz, która z jednej strony rozerwałaby to królestwo, ale z drugiej strony zabezpieczyła mi plecy. Choć niczego nie mogę ci obiecać… Przecież równie dobrze mogę być szalony. – Alfred uśmiechnął się przekornie. Maskował tym wszystkim własne chaotyczne myśli i chyba szło mu tak dobrze tylko z jednego, jedynego powodu – mówił prawdę. Kiedy ostrzegł Arthura, że mogą skończyć razem zamknięci w bańce czasu, na zawsze tocząc jedną bitwę… To nigdy nie był żart ani nie puste słowa. Oczy Alfreda błysnęły. - Więc pytanie powinno raczej brzmieć – jakiej odpowiedzi oczekujesz lub oczekiwałeś?
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Pon 23 Sty - 22:23:53 | |
| Arthur podszedł do okna, celowo zasłoniętego aksamitnymi, szkarłatnymi zasłonami. Dość zabawna próba odseparowania najważniejszych umysłów w państwie od myśli, że jadą właśnie w wąskim żelaznym wagonie przez wnętrze góry. Uśmiechnął się pod nosem. Alfred zaczął swoją odpowiedź od dobrego, całkiem zabawnego żartu. "Z całym szacunkiem...", choć tak naprawdę nigdy nie okazał Arthurowi ani śladu prawdziwego szacunku. To, że go tutaj zatrzymał płacąc potężną cenę, musiało być znakiem jego cholernej gry. Nie szacunku, ale fanaberii. Arthur jednak nie przerwał, tylko pozwolił mu kontynuować. Sam skupił się bardziej na próbie rzeczowego rozgryzienia Alfreda, a nie na sobie i swojej dumie. A z tego, jak to wszystko brzmiało, wychodziło na to, że Alfred jest zawstydzony, zapędzony do rogu, zmęczony. Próbuje się żałośnie bronić resztkami humoru, ale uważa, że przegrał. Dokładnie tak, jak Arthur powiedział mu zawczasu wczorajszej nocy. Alfred uwierzył w jego słowa, po prostu próbował teraz uratować twarz, ochronić się przed jeszcze większymi szkodami. Więc się bał. Arthur drgnął i przestał poświęcać uwagę kołyszącym się delikatnie w rytm podróży zasłonom. Odwrócił się i, choć nie do końca spojrzał na Alfreda, to przynajmniej zaczął patrzyć w jego kierunku. Sam znalazł odpowiedź na pytanie, przed którym Alfred się wzbraniał. Nagle przyszłość wydała mu się jasna, prosta i... banalna. Rozwiązanie samo pchało mu się w ręce, ale Arthur odkrył, że tego nienawidzi. To nie byłoby tak naprawdę zwycięstwo na jego warunkach. Przeszedł się powoli, nawet na tak niewielkiej przestrzeni zachowując dystyngowaną elegancję urodzonego arystokraty. Zatrzymał się w końcu nad fotelem Alfreda i spojrzał na niego z góry nieprzeniknionymi oczami. Był zły. Był naprawdę zły, wściekły za to, że w oczach Alfreda był tylko... czym? Obiektem? "Nie" chciał powiedzieć. "Nie zamierzam podawać ci ceny, bo zapomnimy o tym, nie będziemy używać tego argumentu w grze i wykorzystywać go przeciwko sobie.". Nie był rzeczą. Nie chciał uwodzić Alfreda. Wszystko, czego chciał, to odciąć się od tego tematu, ale nie musiał nawet otwierać ust, by czuć, że nie będzie potrafił. To była dla niego zbyt wielka szansa, a głód wewnątrz niego nie pozwoli odciąć się od tej możliwości samymi słowami. — Żadnej. Nie potrzebowałem, żebyś mówił to na głos. Jesteś oczywisty i zupełnie otwarty, nie potrafisz kłamać. Więcej można wywnioskować po tym, czego nie mówisz i nie pokazujesz, ale... I tak oczekiwałem od ciebie czegoś więcej – uśmiechnął się i odsunął od Alfreda. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie dzisiaj. Niech drań cierpi bez jasnych odpowiedzi. Podszedł do jednego z wykładanych poduszkami foteli i usiadł w nim z gracją i starannie rozplanowaną swobodą. — Największy problem z tobą polega na tym, że nie jesteś dobrym graczem. Nie jesteś żadnym graczem, a mimo to przywłaszczyłeś sobie rolę króla – stwierdził rzeczowym tonem. – Teraz w jednym królestwie jest dwóch królów i żadnej królowej. Taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Po prawdzie... nie może trwać nawet krótko. Bo król bez królowej umierał, bo nie miał go kto bronić. Arthur podniósł na Alfreda wzrok, w którym po raz pierwszy zabłysnęło coś żywszego. Wiedział coś, ale nie mówił, ciekawy, czy Alfred domyśli się ze skrawków dokumentów, które spalił, z jego słów i czystej logiki.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 24 Sty - 9:45:15 | |
| TYAlfred zerkał na plecy Arthura, choć nie patrzył na nie intensywnie. Jego spojrzenie co rusz przykuwały inne przedmioty, drobiazgi składające się na bogatą komnatę, którą ktoś zamknął w metalowej puszcze. Alfred więc szukał spojrzeniem drobnych, ledwie dostrzegalnych śladów owej klatki. Delikatnego wybrzuszenia, odbicia śrubki. Szkopułów, których zapomniano zatuszować. Nie było ich wiele – całość była robotą niemalże doskonałą. Ale na świecie nie istniały rzeczy doskonałe, gdy ktoś do takich dążył… Cóż, był bardzo ambitny. Drgnął, gdy odkrył, że Arthur patrzy na niego. Był blisko. Alfred odpowiedział mu spokojnym spojrzeniem i cieniem uśmiechu skrytego na wargach. - Oczekiwałeś, czy znalazłeś punkt zaczepienia i próbujesz go wykorzystać jak najbardziej? Każda kopalnia kiedyś osiąga puste dno. – Alfred przekrzywił głowę. – Na twoim miejscu robiłby drobne przerwy od mówienia jak jestem niczym w twoich oczach. To wzmaga efekt – pouczył go lekko, nie kryjąc się z krzywym uśmiechem, który wypełzł na jego twarz. Zlustrował Arthura spojrzeniem zmrużonych oczu. Och, oczywiście, że bolało, ale nie był głupi. Wiedział, że na wiele sposobów Arthur jednoznacznie zinterpretował uczucie, którym Arthur go darzył. I tu, w jakiś pokrętny sposób był jego błąd. Arthur, jak zawsze, go nie doceniał. A Alfred choć faktycznie chciał Arthura i pragnął, to jednak był chaosem, był czymś więcej niż kolejnym przewidywalnym pionkiem na planszy. Arthur jeszcze to zrozumie. - Bogowie… - Alfred odetchnął ciężko. Słowa Arthura zawisły ponad nimi ciężką, niepokojącą, burzową chmurą. Alfred zwrócił na nie uwagę i mgliście rozumiał, do czego dążyć mogą słowa Arthura. Do czego w końcu będzie dążył on sam. (Tylko rok. Czas uciekał.) Wiedział, że to coś nieuniknionego, choć chciał to zmienić. Teraz jednak wydało mu się, że jest od tego znacznie bardziej odległy, niż na początku ich znajomości. Ale nie tylko to przykuło jego uwagę. I nie to sprawiło, że Alfred westchnął z czymś, delikatnym blaskiem gdzieś głęboko w zmęczonych oczach. A potem się roześmiał. Zabolało. Zabolało jak diabli w jego żebrach, ale Alfred się roześmiał, zanim śmiech nie przeszedł w ostry atak kaszlu. - Bogowie, Arthur, zachowujesz się jak przerośnięty, zadowolony z siebie kot. To urocze. – Przymknął powieki. – Więc?
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 24 Sty - 9:45:35 | |
| Arthur nie chciał "tego" wykorzystywać. Sprzedać Alfredowi swojego ciała i umysłu jak typowa prostytutka, wplątywać się w romans, którego ten najwyraźniej od niego oczekiwał od samego początku i może właśnie przez to wkroczyć prosto w pułapkę. Arthur nigdy nie odnajdywał się dobrze w obliczu romansu, delikatność i nielogiczność relacji międzyludzkich wyrywały mu się spod kontroli, jeśli to nie on rozkazywał, nie dominował, nie trzymał całości władzy. Był Królem, nie Damą czy choćby Waletem. Rządził i jako władca odnajdywał się bez zawahania, ale nie potrafił czuć. A, w każdym razie, to, co on czuł, nie mogło się w ostatecznym rachunku liczyć. Usiadł w fotelu niedaleko, ale nie dokładnie naprzeciw Alfreda. Ze stołu zabrał swój kieliszek z winem, ale pił bez zainteresowania. Wiedział, że od tego, jak rozegra tę rozmowę i sytuację, zależało wszystko, co zdarzy się w przyszłości. Musiał sprawiać wrażenie kogoś, kto doskonale kontroluje sytuację, jest o pięć kroków przed rozmówcą i wcale, ani trochę, nie czuje się zagubiony jak ślepy kociak w głębokiej mgle. Dlatego zieleń. — Myślisz, że teraz możesz otwarcie dyktować mi swoje własne pokręcone warunki. Zabawne to. – Jego dolna warga dotykała kieliszka. Nie, to nie będzie tego rodzaju gra. Przynajmniej, dopóki Arthur miał coś do powiedzenia na temat swojej własnej strategii. A w końcu zawsze przestawał, bo już nie raz w swoim życiu próbował zachować pewien dystans, klasę, nie robić rzeczy, o których wiedział, że później będzie głęboko żałował. Później i tak je robił. Teraz odetchnął i uśmiechnął się nieco, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę jest na Alfreda przede wszystkim wściekły właśnie za to, że śmiał swoimi uczuciami stworzyć taką możliwość. — Powiem ci to tylko raz, bo najwyraźniej ci to umknęło. – Podniósł na niego spojrzenie, które, pomimo rozbawienia, było dziwnie ciemne. – Nigdy nie byłem i nie jestem luksusową prostytutką. Następnie wypił trochę wina. Opanowanie, elegancja, dystans. Tego teraz potrzebował, żeby nie trafił go jasny, pieprzony szlag i, żeby Alfred nie poznał, że Arthur nie ma pojęcia, co właściwie czuje, co myśli i czego chce. Na pewno nie zamierzał stawać się jego kochankiem. Sama myśl o tym bolała jego dumę, irytowała go i... Sam nie wiedział. Jeśli miałby coś zrobić, to na swoich zasadach, tak, by to on posiadał Alfreda w każdy możliwy sposób. Ale nie chciał teraz o tym myśleć. Był po prostu zadowolony, że jest znacznie lepszym aktorem, niż Alfred, że gra znacznie dłużej i przynajmniej, jeśli nie ma w głowie żadnego planu, to może grać na czasie samym dystansem. Zbolały śmiech Alfreda i kaszel, który nagle go zastąpił, przypomniał Arthurowi o wczorajszej nocy. Wciąż musiało go wszystko boleć. Dobrze. — Naucz się słuchać – stwierdził rzeczowo, ignorując tym razem przytyk. – Już ci powiedziałem.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 24 Sty - 20:54:02 | |
| Alfred nie pił, by nie przytępić zmysłów. Osłabienie i lekarstwa sprawiłyby, że alkohol zadziałałby na niego mocniej niż zazwyczaj a na to nie mógł pozwolić. Nie, kiedy Arthur był tak blisko, gdy mieli wciąż tyle nierozliczonych spraw. Dlatego Alfred tylko mimowolnie przyglądał się Arthurowi i jego drgającemu jabłku adama. Wyciągniętej bladej szyi. - Myślę? - Alfred spytał uprzejmie. - Po prostu radzę. - Wzruszył ramionami. - Oczywiście jak chcesz możesz każdą rozmowę między nami sprowadzać do mieszania mnie z błotem tylko po co? - Alfred uniósł brwi. - Słowa są mocniejsze, gdy nie powtarza się ich cały czas. Powiedział człowiek, który ciągle mówił, że jest aż Alfredem. Ale to, że Alfred był hipokrytą nie było niczym nowym. Teraz jednak bardziej plątał się we własnych słowach. Zbyt wcześnie doszło do tego spotkania, a jednak Alfred i tak nie mógł się powstrzymać. Uśmiechnął się teraz przekornie. Nie, kompletnie nie wiedział co robi. - Wiem. Dlatego byłem tak święcie oburzony na twoje insynuacje w stosunku do mojego ojca. Widzisz? Bronię twojego dobrego imienia. Ciekawe jak to jest mieć złamany nos dzień po dniu. Z nich dwóch, Alfredowi wydawało się, że to Arthur znalazł wreszcie punkt zaczepienia i promieniuje chłodnym zadowoleniem. On? Cóż. Póki co mógł tylko robić wszystko, by zniszczyć ten Arthurowy tort. - Powiedziałeś to tak jak jasnowidzowie i wróżki w dokach Rowanu. Ale domyślam się, że nie mogę się teraz spodziewać czegoś więcej | |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 24 Sty - 22:54:02 | |
| — Masz rację – odparł Arthur bez mrugnięcia okiem. – Sugerowanie, że myślisz to już przesada. Wbił w Alfreda chłodne spojrzenie. Głupiec odzywał się, kiedy to nie było potrzebne. Byłoby lepiej, gdyby przyznał się do porażki i zamilkł, zamiast próbować udawać, że cokolwiek jest w porządku, po staremu. Że nie przegrał. Ta jego gadanina tylko i wyłącznie drażniła Arthura. Mimo, że przed chwilą było mu niemal Alfreda żal, to teraz znów zaczynał czuć chęć, by obić mu twarz. Ale nie zamierzał dać się sprowokować. Zdecydowanie nie tym razem. — Nie spodziewaj się wcale. Ledwo znoszę słuchanie tego, co mówisz, dotyk byłby pewnie bolesny. – Mimo, że to powiedział, to od razu poczuł się jak okropny kłamca. Nie wiedział, co przyniesie przyszłość, ale wiedział, że nic nie zostaje stałe. Nawet woda w jeziorze uczy się czegoś nowego. Wszystko było kwestią czasu... co Alfred musiał wiedzieć nawet lepiej od niego, w końcu czekał od dawna. Arthur chciał go zapytać, jaka jest prawda, ale rozsądek powstrzymywał go przed poruszeniem tego tematu. Alfred był nieobliczalny i szalony, bo nikt inny nie chciałby Arthura... co? Och, cudownie. Udawał wszechwiedzącego, a tak naprawdę nadal nie wiedział nawet, co kryje się za potrzebą posiadania Alfreda. Wyobrażenie miłości? Zwykłe, czyste pożądanie? Nie, Alfred był zbyt poważny i zaaferowany, by mogło chodzić tylko o zwierzęcą chęć zaspokojenia popędu. To było coś brudniejszego. Alfred chciał go dogonić, a kiedy już to zrobił, najpewniej chciał go zdominować. Kieliszek wina nagle okazał się pusty. Arthur odkrył to, gdy spróbował się napić, niedobrze, zapomniał się i przestał kontrolować. Odłożył kieliszek na stół, nie dolewając niczego. Siedział już tutaj za długo, trzeba było wyjść i pokazać Alfredowi, że nie zamierza już przebywać z nim sam na sam dłużej, niż to konieczne. Koniec z długimi rozmowami, którymi zapełniali sobie czas podczas podróży, koniec z opowieściami, koniec ze wszystkim, czego nie wymagał od niego kontrakt. Wszystko po to, żeby zobaczyć, jak Alfred zareaguje na prawdziwy dystans. Arthur uśmiechnął się nikłym, pozbawionym radości, celowym uśmiechem. Wstał. — Widzisz we mnie kogoś, kim nie jestem, Alfred. Musiałeś mnie zbyt długo obserwować i odnieść w końcu błędne wrażenie – stwierdził tylko i po raz pierwszy od początku tej rozmowy poczuł, że to, co mówi, wzbudza w nim samym jakieś uczucia. Przede wszystkim złość. – Może najwyższy czas wydorośleć i zacząć zauważać, że ty i ja nie mamy ze sobą niczego wspólnego. Nie na tyle, żebyś traktował mnie jak przyjaciela, nie na tyle, by wpraszać się do mojego domu i oczekiwać ode mnie reakcji emocjonalnych. Czas się obudzić i zobaczyć, że jesteśmy dla siebie obcy, a ja nie jestem tutaj z twojego powodu. Skinął mu głową, po raz pierwszy od dawna żegnając się we względnie oficjalny sposób. — To wszystko. | |
| | | Alfred Dupek
Liczba postów : 2784 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 24 Sty - 23:07:08 | |
| To było urocze. Prawie. To znaczy wciąż Arthur próbował go obrazić, ale taka uwaga była w jakiś sposób milsza. Może przypominała ich przekomarzanki sprzed ostatniej potyczki. Kiedy jeszcze, mimo różnić, Arthur tak wyraźnie nie budował między nimi muru. I to dlaczego? Dlatego, że Alfred darzył go uczuciem? Zastanowiło to króla. Spojrzał na Arthura badawczo, z zastanowieniem. Czy faktycznie o to chodziło? O coś tak banalnego jak proste uczucie? Ale dlaczego? Arthur był na niego za nie zły? Bał się go? Czemu coś tak trywialnego, co łatwo zdeptać, zniszczyć sprawiło, że Arthur nagle odsunął się od niego, stawiając pomiędzy nimi mur. Czy chodzi o coś, co wydarzyło się w przeszłości…? Alfred zmarszczył nos. - Naprawdę? – spytał tylko. – Zacząłeś zachowywać się dziwnie – dodał mimochodem, do kompletu marszcząc brwi. Nie potrafił jednak wymyślić nic sensownego, co mogłoby tłumaczyć tę zmianę. Oprócz tego, że może faktycznie Arthur brzydzi uczucie Alfreda? Dlaczego? Wmawia sobie, że to sprowadza ich relacje do przedmiotowego traktowania. Alfred potarł dłoń policzkiem. Prawdę mówiąc nie uważał, że traktuje Arthura w ten sposób. Ale, cholera, w ogólnie nie uważał, że połowa opinii Arthura ma sens, więc wszystko to tylko bardziej i bardziej się komplikowało. Lubił chaos, ale teraz po raz pierwszy czuł, że raczej czując go wokoło siebie ma ochotę wymiotować, aniżeli szczerze się śmiać. Westchnął. Dostrzegł, że Arthur przyłożył do warg pustą lampkę – tak bardzo obserwował każdy jego ruch. Ale tym mniej pomogło mu to wszystko zrozumieć. Prócz tego, że Arthur też o czymś myślał, coś odczuwał, coś rozważał. To wszystko działo się tu i teraz, nie było zaplanowane wcześniej. Ale co to zmieniało? Wprowadzało tylko więcej zamętu, chwiało w posadach chłodną, marmurową figurę Arthura. Albo znowu było błędnym zrozumieniem. (Do Arthurów powinni zacząć dołączać instrukcję obsługi, pomyślał pierwiastek Alfredowatości w multiwersum. Francis z nudów zaczął kiedyś taką pisać, ale skończyło się na trzech bezsennych nocach, ośmiu kawach i jednym, doskonale dobranym przekleństwie po francusku.) - A jednak trochę ci zajęło, by to powiedzieć. Dlaczego? – Spytał po prostu Alfred, podnosząc wzrok. – Nie była to gra, nie było to badanie gruntu. Więc co? nie oczekiwał odpowiedzi. Wyraził na głos własne wątpliwości, to, co zaczęło dręczyć go od środka. - Nie traktuję cię przedmiotowo, nie chcę, żebyś rzucił się w moje ramiona, ani był moją piękną, drogą królową. Nie wiem, jakie doświadczenia masz z moim ojcem, swoją rodziną… - Alfred odkrył, że nie potrafi się po prostu uśmiechnąć, mówiąc te słowa. – Ale jestem Alfredem. Nie należę do tej kategorii.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Wto 24 Sty - 23:39:17 | |
| Nie takiej reakcji spodziewał się po Alfredzie, cholera. Mimowolnie spojrzał na niego w poszukiwaniu jakiegoś napięcia, krzywego uśmiechu i kiepsko skrywanej wściekłości. Nic. Alfred wyglądał słabo, szaro, pozbawiony swojego blasku i iskry, jakby władza już teraz zdążyła je pożreć, tak jak pochłonęła już jego jasną, ciepłą cerę i połowę zdrowia. Nie, Alfred w ogóle nie wyglądał, jakby coś do niego doszło, jakby rozumiał. Po prostu się dziwił. Jakby spodziewał się czegoś całkiem innego, co mogło być prawdą, był w końcu szaleńcem, a oni zamykali się w swoim własnym świecie. Arthur przełknął z trudem złość, nie ukrył za to pogardy. W jakiś sposób to było obrzydliwie... słabe. Piękny chłopiec z potencjałem, ale bez rozumu. Nie, inaczej. Alfred wciąż był przystojny, ale przestawał widzieć, rozumieć, nadążać. Stał w miejscu. — Nigdy nie słuchasz – stwierdził Arthur niemal spokojnie. – Nie myślisz. Głupotą byłoby odpowiadać na to... cokolwiek to miało być. Arthur odczuł to jako propozycję i to marnie złożoną. Alfred się nie ukrywał, ale koszmarnie było słyszeć, co naprawdę sądzi. Więc Arthur jedynie prychnął. — To ty mnie potrzebujesz, nie ja ciebie – skwitował. Nie mógł nie czuć wyższości wobec kogoś, kto tak się odsłonił, kto rzucał mu propozycje w tak zwyczajny sposób proponując bliskość. Bliskość z Alfredem. Jakby to w ogóle mogło wyglądać? Arthur odwrócił się i skierował do wyjścia. — Powinieneś się przespać. Być może to chwilowa słabość miesza ci w głowie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 25 Sty - 15:17:22 | |
| Arthur ostatni raz spojrzał na zegarek leżący mu w dłoni, a później zamknął go jednym płynnym ruchem. — Więc gdzie jest teraz? Wiadomość, że Alfred żyje, nie wzbudziła jego zdumienia. Głupcy byli zdesperowani, wiedzieli, że ich niewielkie szanse będą największe w tunelu, ale trzeba było czegoś więcej, niż zasadzki i odrobiny materiałów wybuchowych, żeby pokonać króla Pik. Choć może akurat to zależało od szczęścia i zbiegów okoliczności. Arthur po prostu nie wyobrażał sobie, że po tym wszystkim Alfred tak po prostu umrze z ręki jakiegoś kupczyka. Arthur wiele tolerował, ale tego by mu nie wybaczył. — Czeka – odparł jego szpieg. – Kazał przyprowadzić do siebie Bucknera. Arthur zaklął w duchu. Czyli Alfred zamierzał rozwiązać tę kwestię bez jego udziału, choć mieli dzielić władzę po równo i nie powinien podejmować żadnej decyzji bez pytania. A Buckner był na tyle istotny, że bardziej przyda się żywy niż martwy. Dlatego Arthur nie zwlekał już dłużej, opuścił swój wygodny wagon, do którego nikomu nie udało się wedrzeć pomimo desperackich prób, a później przeszedł równym krokiem przez zmaltretowane wnętrze pociągu. Wiele świateł było rozbitych, ścian powyginanych, albo zupełnie porozrywanych. W ciszy i ponurym chaosie leżały oderwane w trakcie wybuchów i walk przedmioty, a czasem o wiele gorsze rzeczy. Zupełnie nietknięta pozostała jednak przednia część pociągu, tam, gdzie znajdywał się nieużywany wagon królewski. Na samym początku Alfred odmówił propozycji choćby obejrzenia go, jak wygląda od środka, mimo, że Buckner proponował, zachwalając piękno, kunszt i luksus. Arthur sprawił, że drzwi same się przed nim otworzyły, a później wszedł do środka bez wahania. Miał nadzieję, że się nie spóźnił, że zdąży powstrzymać Alfreda przed zrobieniem czegoś głupiego... Ale wtedy zobaczył leżące na podłodze ciało, więc najpierw zwolnił kroku, a następnie całkiem się zatrzymał.. Syn kupca miał szeroko rozchylone powieki i patrzył złotymi oczami prosto w sufit. Z ich kącików wciąż spływały kropelki złota, które, stopione ze skórą, zastygły na jego policzkach. Arthur poczuł dziwne, drapiące go od środka dreszcze. Jego zielone oczy lśniły, gdy powiódł wzrokiem od martwego, wypełnionego złotem człowieka, przez pięknie zdobiony dywan, aż do królewskiego fotelu, wysokiego, w jakiś sposób imitującego tron. Piękny pokój z pięknymi meblami, pięknym królem i pięknym morderstwem. Arthur czuł się dziwnie z tą myślą. Zdecydowanie nie powinien zachwycać się sytuacją i widokiem, niepokojącym Alfredem, kroplami złota spływającymi po martwej twarzy potencjalnie użytecznego sojusznika. Nie mógł się jednak powstrzymać. Zbyt ciekawie oglądało się świat, który niespodziewanie przestał być normalny i doprowadził tego głupiego, ślepego chłopca do ostateczności. Co Alfred teraz zrobi? Jak zareaguje? Ile zrozumiał? Z wierzchu Arthur wydawał się raczej nieszczególnie poruszony. Poruszył się i przeszedł nad ciałem obojętnym krokiem. — Mógł nam się przydać – powiedział tylko zdawkowym tonem.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 25 Sty - 19:27:59 | |
| Alfred zapomniał o ciele w pomieszczeniu. O pustym złotym wzroku. Odwrócił się powoli w stronę tronu i wspiął się z powrotem po wysokich stopniach, siadając na miękkim, wyściełanym poduszkami krześle. W tym pomieszczeniu był sam, miał ciszę i spokój. Już żaden głos nie przeszkadzał mu w myślach, żaden nie wbijał się w umysł irytującą wibracją. Więc Alfred pozwolił sobie na to, by wrócić myślami do tego, co się wydarzyło. Do śmierci, zdrady i zmian. Do słów Arthura, która teraz, wreszcie, były dla niego jasne. Ale ile potrzebował, by je zrozumieć… Śmierci osób, które były jego przyjaciółmi. Może nigdy nie bliskimi, ale jednak – jego. Teraz wszystko musiało się zmienić. Magia zadrżała pod palcami Alfreda. Zaiskrzyła. Wyładowania elektryczne przeszły dreszczem przez jego opuszki. Alfred wyczuł bardziej niż zobaczył, kto wchodzi do sali. Na ułamek sekundy jego serce zabiło mocniej. A potem Alfred otworzył do tej pory przymknięte oczy i spojrzał wprost na źródło potężnego, pięknego płomienia o złocistym połysku. Arthur stał przed nim. Spokojny i niewzruszony. A jednak trzymał się na chwilę przy ciele. Spojrzał na niekrótko. Alfred to dostrzegł, obserwując Arthura w milczeniu. Tę chwilową przerwę, ocenę sytuacji. Zawahanie? Nie, raczej myśli. Zadowolenie. Coś w jego głębi, co było uśmiechniętą cząstką Alfreda, miało ochotę się roześmiać, ale Alfred siedział sztywno, wysoki, beznamiętny, królewski. Może faktycznie był swoim ojcem. Tylko przedłużeniem jego rządów. To była paskudna, brudna myśl, ale w tej chwili Alfred nie wyrzucał sobie tego. W tej chwili chciał, by kupiec poczuł szybki ból. Nie był nim zainteresowany, by przeciągać tę chwilę. Ale Arthur… - W takim razie szkoda, że sądził inaczej – odparł sucho, patrząc na Arthura. . Ostrzeżenie było tak enigmatyczne, że równie dobrze mogło nigdy nie paść. Alfred czuł lodowatą złość, która trawiła go od środka, a jednak nie wypuszczał jej na zewnątrz. Była całkiem inna od jego normalnych wybuchów emocji. Znaczni Ugh Czekaj Alfred zapomniał o ciele w pomieszczeniu. O pustym złotym wzroku. Odwrócił się powoli w stronę tronu i wspiął się z powrotem po wysokich stopniach, siadając na miękkim, wyściełanym poduszkami krześle. W tym pomieszczeniu był sam, miał ciszę i spokój. Już żaden głos nie przeszkadzał mu w myślach, żaden nie wbijał się w umysł irytującą wibracją. Więc Alfred pozwolił sobie na to, by wrócić myślami do tego, co się wydarzyło. Do śmierci, zdrady i zmian. Do słów Arthura, która teraz, wreszcie, były dla niego jasne. Ale ile potrzebował, by je zrozumieć… Śmierci osób, które były jego przyjaciółmi. Może nigdy nie bliskimi, ale jednak – jego. Teraz wszystko musiało się zmienić. Magia zadrżała pod palcami Alfreda. Zaiskrzyła. Wyładowania elektryczne przeszły dreszczem przez jego opuszki. Alfred wyczuł bardziej niż zobaczył, kto wchodzi do sali. Na ułamek sekundy jego serce zabiło mocniej. A potem Alfred otworzył do tej pory przymknięte oczy i spojrzał wprost na źródło potężnego, pięknego płomienia o złocistym połysku. Arthur stał przed nim. Spokojny i niewzruszony. A jednak trzymał się na chwilę przy ciele. Spojrzał na niekrótko. Alfred to dostrzegł, obserwując Arthura w milczeniu. Tę chwilową przerwę, ocenę sytuacji. Zawahanie? Nie, raczej myśli. Zadowolenie. Coś w jego głębi, co było uśmiechniętą cząstką Alfreda, miało ochotę się roześmiać, ale Alfred siedział sztywno, wysoki, beznamiętny, królewski. Może faktycznie był swoim ojcem. Tylko przedłużeniem jego rządów. To była paskudna, brudna myśl, ale w tej chwili Alfred nie wyrzucał sobie tego. W tej chwili chciał, by kupiec poczuł szybki ból. Nie był nim zainteresowany, by przeciągać tę chwilę. Ale Arthur… - W takim razie szkoda, że sądził inaczej – odparł sucho, patrząc na Arthura. Wiedział. Ostrzeżenie było tak enigmatyczne, że równie dobrze mogło nigdy nie paść. Alfred czuł lodowatą złość, która trawiła go od środka, a jednak nie wypuszczał jej na zewnątrz. Była całkiem inna od jego normalnych wybuchów emocji. Znacznie bardziej niepokojąca. - Podoba ci się? – spytał retorycznie. Nie wstał, a jedynie przesunął się nieco na tronie, rozsiadając się wygodniej. Był blady, cienie rozrosły się pod jego oczyma, znacząc zmęczeniem młodą twarz. Oczyszczenie tunelu kosztowało go wiele. Serce ledwie tliło się w piersi, ból wykręcał każdy organ jego ciała. Alfred ignorował to. Odmówił magii. Odmówił lekarstw. Chciał myśleć jasno. Inaczej niż podczas ich poprzedniej rozmowy. - Królestwo Pik wciąż ma dwóch króli. – Cienie poruszyły się za jego plecami. W mroku sztucznej nocy przesunęły się pomiędzy nogami Alfreda, po jego obu bokach, wyciągając na płaskiej, alabastrowej powierzchni szpony w stronę Arthura. Alfred nie zwracał na nie uwagi. - Urządzimy pogrzeb, Arthur, gdy tylko wyjedziemy z tych tuneli. Wysłałem już wiadomość, będą wiedzieli, że mają nas oczekiwać dwa dni później. Wybacz, że nie czekałem na rozmowę z tobą… - Po raz pierwszy od początku ich rozmowy Alfred uśmiechnął się krzywo. – Z jakiegoś powodu znajdowałeś się w zupełnie innym pociągu. To trochę utrudniło komunikację. | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 25 Sty - 19:28:49 | |
| Nawet, jeśli Arthur usłyszał pytanie, to postanowił pominąć je milczeniem. Przeszedł nad ciałem jednym miękkim, obojętnym krokiem, jakby przekraczał kałużę. Następnie stanął przed Alfredem i dalej mierzył go jednym ze swoich uważnych, nieprzeniknionych spojrzeń, które wyćwiczył tak dobrze w ciągu ostatnich paru tygodni. — Nie – stwierdził spokojnie, choć to przecież były jego słowa. To on powiedział Alfredowi, że w królestwie jest dwóch króli. Teraz jednak uśmiechnął się pogardliwie. – Królestwo Pik ma setki królów. Sam widzisz, teraz byle syn kupca poczuwa się do sięgnięcia po koronę. A tam, na końcu tunelu, czeka więcej takich jak on. Niektórzy są królami jednej wsi, inni będą posiadać armie. Mam nadzieję, że teraz widzisz, do czego doprowadziłeś. "Wszystko to twoja wina." Pierwszą część swojej myśli dał Alfredowi już wcześniej. Było dwóch prawdziwych króli i dziesiątki fałszywych, więc nic dziwnego, że tych dwóch zawarło chwilowy sojusz. Ale to teraz było nieważne. Arthura bardziej interesował Alfred. Pogrzeb. Pewnie nie mówił o zdrajcach, o kilku istotnych ludziach, których stracili. Musiał mieć na myśli tych swoich obszarpanych przyjaciół, prymitywów z nizin społecznych, weteranów, żałosnych wyrzutków, którzy jeszcze przy nim zostali. Chciał pogrzebu dla swojej zbieraniny ludzkich śmieci. Arthurowi było to obojętne. — Z jakiegoś powodu... – uśmiechnął się, stając nad Alfredem. Tutaj nie było drugiego miejsca, by usiąść, tylko fotel przeznaczony dla króla i nic ponad tym. Arthur uznał, że to ładna metafora pasująca do dwóch króli. Nie mógł jednak z tego powodu zwalić Alfreda z fotela. Mimo wszystko to było bezsensowne, a on wyglądał, jakby bez podparcia miał się rozlecieć. Właściwie... przypominał teraz swojego ojca. Arthur widział to już wcześniej. Władza potrafiła wyniszczyć wolnego ducha. — Nie jestem zły. Za to ty jesteś, choć nie na mnie. Alfred wydawał się teraz słaby, chory i zmęczony. Psychicznie i fizycznie. W towarzystwie kogoś tak wymęczonego i doprowadzonego do granicy swoich możliwości Arthur, który sam nie wiedział, co zamierza zrobić z całą kwestią uczuć, poczuł się pewnie. Był ciekawy, tak zwyczajnie, może nie po ludzku, ale po swojemu. Pochylił się więc leciutko i przesunął palcami po szczęce Alfreda, pod brodę, by w końcu zmusić do delikatnie do uniesienia podbródka i spojrzenia sobie w twarz. To tylko eksperyment. Żeby sprawdzić, jak Alfred zareaguje, czy na to pozwoli, czy okaże jakieś uczucia. A poza tym, cóż, Arthura zawsze drażniła jego szczęka, jej kształt, skóra, która wyglądała na aksamitnie gładką nawet teraz. Opuszkami palców czuł miękkie ciepło ciała Alfreda. — Radzisz sobie, ale marnie.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 25 Sty - 22:11:56 | |
| Alfred wytrzymał spojrzenie Arthura i odpowiedział mu spokojnym wzrokiem, choć twarz miał ściągnięta niewypowiedzianym grymasem chłodnego opanowania. - Do zmian – podsumował. – Złych i dobrych, ale zmian. To tylko pokazuje, jak wiele osób tłumiło w sobie te pragnienia. Dałem im chwilę oddechu. – Kąciki ust Alfreda drgnęły lekko. – Ale król może być tylko jeden, prawda, Arthur? – spytał retorycznie. Oddychało mu się z trudem przez ból w klatce piersiowej. Mięśnie miał spięte bolesnymi skurczami. Oddech płytki… A jednak magia nadal oddychała i pulsowała naokoło niego. Cienie kołysały się w znanym tylko sobie rytmie jak zwierzęta, ocierające się o nogi – w tym wypadku podeszwy butów – swego pana. - Ostrzegłeś mnie. Mimo wszystko – odparł Alfred, podnosząc głowę i spoglądając na Arthura, pod którego krokami cienie cofnęły się z powrotem za tron, ustępując mu miejsca. Alfred domyślał się, że Arthur mógł mieć wiele powodów swojej gry. Może chciał go zabić osobiście, może była to dla niego forma rozrywki. Ale gdyby nie on, gdyby Arthur nie wybiegł ze swojego pokoju, kto wie… Może faktycznie by umarł. Dziwnie mało zabawna myśl. Alfred pogodził się połowicznie ze śmiercią z powodu choroby – dlaego żył każdą chwilą, ale to było coś innego. Nie powolnego tylko nagłego. I Alfred odkrył, wraz z nieprzyjemnym dreszczem, wtedy, gdy leżał na podłodze, że jeśli zginie nagle jako król zanim nie osiągnie spokoju, jego dusza przykuta zostanie do jeziora. Bladość skóry miała mu o tym przypominać. Dotyk Arthura sprawił, że Alfred najpierw drgnął i wyprostował się mocniej, a potem parsknął. Krzywy uśmiech pogłębił się, choć gdzieś na dnie poczuł to znajome uczucie, którego niestety nie mógł się pozbyć. Mimo to podniósł rękę – prawą, lewa nadal dochodziła do siebie pod zaciśniętymi mocno opatrunkami i złapał nadgarstek Arthura. - Każdy ma trudne początki w nowej sytuacji, Arthur. Ty na przykład niezbyt dobrze sobie radzisz z faktem, że to ja zostałem królem – odparł nie bez cienia ironii, która nie docierała do jego oczu. Uśmiech nawet ich nie musnął. Tym razem to palce Alfreda musnęły chłodną skórę dłoni Arthura. Zaskakująco mocno, jak na własną słabość, wkładając w to więcej siły niż powinien dla własnego (bo raczej nie Arthura) dobra. Alfred spojrzał magowi w oczy, odsuwając jego rękę.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Sro 25 Sty - 22:50:33 | |
| — Bo nie nadajesz się na króla. Nie oponował, nie sprzeciwiał się, nie spróbował zdominować Alfreda. Od razu odsunął dłoń i, gdy tylko Alfred spróbował dotknąć go w zamian, nie pozwolił mu na to. Krok w tył, dystans, wyprostowane plecy, nieprzenikniona, jasna twarz bez jednak zmarszczki czy objawu zmęczenia. Przesunął badawczym spojrzeniem po Alfredzie, niczego nie mówiąc. Tak właściwie nie mieli sobie chyba niczego do powiedzenia; zdawało się, że w końcu wzajemnie rozumieli, czego mogą się po sobie spodziewać. I tak powinno być dobrze, ale, mimo wszystko, Arthur czuł podskórną ochotę, by prychnąć, pochylić się i potrząsnąć Alfredem, a później zmusić go, by odwołał wszystko. Swoje uczucia, swoje decyzje, swoje królobójstwo. Gdyby tylko dało zacząć się od nowa, wtedy- cóż, wtedy niewiele by się zmieniło. Arthur zganił się, że o tym myśli. Ten atak pochłonął trochę ofiar, ale najwyraźniej Alfred nie zamierzał się zmienić, ani na lepsze, ani na gorsze. On chyba w ogóle nie potrafił się zmieniać. Arthur odwrócił się od niego i zwrócił się do wyjścia. Prawie zapomniał już o trupie leżącym na plecach, więc ominął go w ostatnim momencie. Złoto już z niego nie spływało. Baśniowa sprawiedliwość została dokonana, ale... — Nie pasuje do ciebie takie zabijanie ludzi – rzucił Arthur, nie odwracając się Alfreda. – Powiem ci coś. Na początku naprawdę zastanawiałem się, co zrobić, by za rok mieć przygotowany plan na pokonanie cię. Teraz doskonale widzę, że niepotrzebnie zawracałem tym sobie głowę. Stanął w drzwiach i z namysłem przesunął palcami po framudze. Nadal nie czuł potrzeby odwrócenia się i spojrzenia na wymęczonego, obolałego chłopaka w królewskim fotelu. — Nie poradzisz sobie, Alfred.
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 26 Sty - 10:10:34 | |
| Alfred leżał z półprzymkniętymi oczyma, oddychając płytko i ciężko. Pogrążony w letargu, oparty na stosie miękkich, aksamitnych poduszek, patrzył w przestrzeń zamglonym wzrokiem. Jego ciało było ciężkie i odmawiało współpracy. Nawet podniesienie ręki sprawiało mu trudność. Skupienie na czymś myśli zdawało się niemożliwe, a świat naokoło był tak zamazany, że Alfred nie był pewny, gdzie się znajduje. Czasami zdawało mu się, że znowu jest w posiadłości matki, czasami, że nad wielkim morzem wewnętrznym karo. Czasami zaś, że jest w oślizgłym zimnym wnętrzu pociągu, którego konstruktor próbował go zabić. Czasami słyszał głosy, które znał, rozpoznawał i próbował nazywać. Znał je, ale słowa przychodziły mu z trudem. Jego doktor, Matt… Gdzieś w tle przypomniał mu się krzyk Lei. Och, tak. Nie żyła. Prawie o tym zapomniał. Czasami jeszcze inny głos rozrywał ciszę, a wtedy Arthur podnosił ostrożnie głowę, przesuwał się ociężale tak, by móc rozmazanym spojrzeniem objął cały pokój. Widział wtedy kształt, zarysy znajomej sylwetki. Ciemnych, złotych włosów, barwnych zielonych plam oczu. Czasami sylwetka była niższa, niż pamiętał Alfred, czasami wyższa. Zawsze jakiś drobny mankament przykuwał jego uwagę. Coś… Coś nigdy się nie zgadzało, to nie mógł być Arthur. A jednak z nimi rozmawiał. Prowadził długie dyskusje, dzielił się wątpliwościami i wysłuchiwał kłujących go jak sztylety odpowiedzi. Sam nie wiedział, czemu to robił. To chyba miało sens. Tak sądził. Kolejnego Arthura Alfred przyjął spokojnie. Nie był pierwszym dzisiejszego dnia, więc najpewniej mówili o wieczorze. Z drugiej strony, sam nie był pewien, kiedy sypiał. Równie dobrze mógł być środek nocy… Zastanawiająca kwestia. Rozkojarzony na chwilę zapomniał o marze, ale ta nie znikła, jak niektóre miały w zwyczaju, więc skupił ponownie na niej swój rozbiegany, nieprzytomny wzrok. Przyjrzał się uważnie ferii barw, składającej się na Arthura. Zmarszczył nos. - Ty masz za grube brwi – oznajmił lekko. Z przekonaniem, przymykając oczy. - Ale możesz zostać, to nie tak, że gdzieś mi się śpieszy. – Ziewnął. – Choć nie dam głowy czy wcześniej cię nie odeślę. Naprawdę nie lubię leków, mówiłem im, że dam radę bez nich, ale wiesz jak to jest… To nawet miłe z ich strony. Matt też tu był. Pamiętam. Chyba. Może mi się wydawało? Śniło? Spytałbym, czy to jest możliwe, że to ty go przysłałeś… Jak myślisz?
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 26 Sty - 10:10:44 | |
| Kiedy po raz pierwszy powiedzieli mu "nie", poczuł jedynie puste rozbawienie i cień niedowierzania, że w ogóle śmieli się na to odważyć. Gdy drugi raz powiedzieli mu "nie", zniecierpliwił się i trochę ponaglił tych małych, powoli myślących człowieczków. Za trzecim razem zwątpił w ich instynkt samozachowawczy i inteligencję wystarczającą do przetwarzania prostych faktów i zrozumienia ludzkiego języka. Stwierdził, że mógłby podziwiać ich za lojalność i oglądać w formie rozbryzganych po ścianie zmiażdżonych plam. Nie jednak miał czasu, żeby użerać się z maluczkimi. Gdyby nie to, że należeli do Alfreda, a zabicie ich było niezgodne z założeniami układu, może nawet skusiłby się na uświadomienie im, czemu Arthura Kirklanda uważano za jednego z najbardziej utalentowanych magów stulecia, ale, doprawdy, to byłoby aż zanadto uwagi poświęconych irytującym pchłom. Takim trzeba było udowodnić, że jemu nie mówi się "nie", ale jednocześnie zrobić to w sposób ekonomiczny, nie marnując czasu, słów ani myśli. Więc pomiędzy ich mrugnięciami, pomiędzy kolejnym "nie wolno ci teraz do niego wchodzić", Arthur po prostu zrobił duży krok, omijając lekarza, straże, taflę magii ochronnej, drzwi i jeszcze kawałek podłogi. Niedbałym zaklęciem zablokował wejście i tym sposobem stanął, po równi rozdrażniony i usatysfakcjonowany, pośrodku dywanu w ruchome, morskie wzory. Gdy stawiało się na nim kroki, woda adekwatnie zataczała kręgi. Podobnie, jak innym razem, gdy Arthur widział Alfreda w takim stanie, w sypialni panował półmrok, powietrze było nagrzane, pachnące kojąco ziołami, lekami i bliżej niezidentyfikowaną morskością. Alfred leżał w łóżku i, w pierwszym momencie, Arthur uznał, że śpi. Wtedy Alfred podniósł głowę i spojrzał na niego mętnym spojrzeniem osoby, która kontakt z rzeczywistością straciła już dawno temu, po czym najspokojniej w świecie wypomniał mu grube brwi. Cóż. Cóż... — Za każdym razem, gdy myślę, że osiągnąłeś nowe dno, pokazujesz, że kapelusz jest głębszy. Tak jakby Arthur mógł spodziewać się, że król będzie mądrzejszy od tępej masy swojego cyrku pcheł i szczurów. Przewrócił oczami – miał na sumieniu parę dusz, które nadmiernie często czepiały się jego brwi – ale po następnych słowach Alfreda na chwilę przerwał swój tok myślowy i zaczął dochodzić do wniosku, że Alfred, zwyczajnie, nie wie, do kogo mówi. Jakby mu to robiło dużą różnicę. — Dobrze, jednak uznam, że tego nie słyszałem. – Arthur ruszył w kierunku łóżka, sięgając pod płaszcz i wyjmując niewielką, elegancką kopertę. – Przeczytaj to jak najszybciej, gdy tylko zaczniesz kontaktować. W dodatku Ewing oczekuje na twoją szybką decyzję, a Bowen nie ruszy statku bez twoich rozkazów. Są też rzeczy, które ustaliliśmy bez ciebie, ale wymagają twojej słownej aprobaty. Rzucił list na nocny stolik, a później stanął i przypatrywał się jak Alfred zdradza po kolei wiele objawów silnych leków i używek, które najwyraźniej miały szybko postawić go na nogi. Chory, otumaniony mag był jedną z najniebezpieczniejszych rzeczy na świecie. Nie dla innego maga, oczywiście, ale dla całej reszty otoczenia i, często, dla samego siebie. Arthur spojrzał na niego z większą ciekawością. Zamierzał omówić z nim rzeczy, które ustalili na spotkaniu rady, ale, cóż. — Powiedz mi, że je aprobujesz. – Warto było spróbować. Ktoś spróbował otworzyć drzwi, a, kiedy mu się do nie udało, uderzył w nie z całej siły. Ani drgnęły. | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 26 Sty - 18:50:45 | |
| - To miłe z twojej strony – przyznał uprzejmie Alfred, patrząc na swój majak, który zbliżał się w jego stronę. Często to robiły. Dotykały swoimi nierealnymi palcami jego szczęki. Gładziły ją wspomnieniem dotyku z pustej sali tronowej. Chłodnego i pełnego kpiny. To nigdy nie był ciepły dotyk. Przyjemny, budzący coś ponad nieprzyjemnym skurczem. Alfred zawsze miał świadomość, że to wciąż dystans, że to gra i złośliwość. Arthur traktował go tak, jak sam nie pozwalał traktować siebie. Alfred mu na to pozwalał. Chyba powinien przestać. Spytałby się magii o zdanie, ale ta najwyraźniej uznała, że pora na sesję z Arthurem. Nad głowa Alfreda zawirowały motylki, który rozpierzchły się we wszystkie strony. Ich ciałka zaczęły robić się przezroczyste, na ich powierzchni zatańczyła tęcza. Bańkowe motylki zalśniły w słabym, stłumionym świetle wagonu, poczym rozbryzgały się, opadając na Alfreda i Arthura złocistym brokatem. Alfred, zdawało się, tego nawet nie zauważył. - Och, to coś nowego. Do tej pory nie kazałeś mi niczego czytać – zauważył Alfred ze zmęczeniem w głosie. – Potem, choć pewnie potem zniknie. Co za różnica. – Oparł się wygodniej na poduszkach. – Kimkolwiek są… Na moment w głowie Alfreda zajaśniało przypuszczenie, że może to jacyś wymyśleni kochankowie Arthura. Przyjrzał mu się badawczo, co musiało ciekawie wyglądać z jego zamglonymi, nieprzytomnymi oczyma. Z szafki przy łóżku, na którą opadła koperta, wyrosła mała słaba gałązka, rozwijając nieśmiało jasne, zielone listki z delikatnych pąków. - Nie za bardzo aprobuję to, co mówi mi magia. To chyba niezdrowe. – Ziewnął. Spojrzał ponad ramieniem iluzji, zerkając w stronę drzwi, które zatrzeszczały groźnie. Alfred zmarszczył brwi. - Znowu czegoś chcą. Jak myślisz? Podadzą mi więcej lekarstw…? Może lepiej, żeby w takim razie tu nie przychodzili. Wolę być sam. Na gałązce, obok listków, zaczęły pojawiać się drobne, bladoróżowe kwiatuszki. - Znaczy ty możesz zostać. I tak nie istniejesz, więc chyba nic się nie stanie. – Alfred potarł skroń. – Zastanawiam się, czemu Arthur mnie wtedy dotknął. Nie pierwszy raz, nie? Sam nie wiem, chyba jednak lubi moje ciało. Gorzej z resztą, ale co zrobić… | |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 26 Sty - 19:34:40 | |
| Więc Alfred sądził że Arthur jest kolejną z wielu iluzji samego siebie. Nie odróżniał rzeczywistości od swoich majaków i właśnie tworzył naprawdę niegustowne bańki z motylków. Nic dziwnego, że jego ludzie nie chcieli, by ktoś widział go w takim stanie. Ciekawe. I trochę przerażające. Arthur stanął nad łóżkiem, śledząc wzrokiem największego z motyli. W jednym momencie wszystkie nagle trysnęły wszystkimi barwami tęczy, a złoty brokat przykleił się do kolumn łóżka, obrazu statku na morzu, ścian, baldachimu i ciemnozielonego kompletu Arthura, który nawet się nie poruszył. Dopiero po chwili spojrzał na swój krawat, cały w złocie. Później poczuł swędzenie w nosie i podrapał się, ścierając z niego brokat. — Jesteś niezdrowy – uświadomił mu Arthur, stwierdzając, że i tak uzna to za aprobatę. Był tutaj, rozmawiał z Alfredem, nikt, łącznie z nim, nie udowodnią mu potem, że nie wydobył z niego zgody. Ktoś znowu naparł na drzwi. Arthur uśmiechnął się, choć właściwie uśmiechał się przez cały czas, sztucznie, nikle, tak, jak potrafiły tylko przebiegłe, inteligentne i złośliwe ssaki. No i być może parę syren i innych magicznych stworzeń, które widziały więcej niż inni. W tym konkretnym przypadku Arthur widział w Alfredzie chłopca z mnóstwem uczuć, nad którymi tak naprawdę nie panuje. Łatwo byłoby go teraz wykorzystać, ale Arthur od razu postanowił, że tego nie zrobi. Stał jednak w tym samym miejscu, co wcześniej i nie miał ochoty się ruszać. Słuchał i wyciągał wnioski. — Dotknąłem cię, żeby przetestować twoją reakcję. Sprawdzić, czy będziesz się kulił, uciekał, nastawiał jak wygłodzony pies, czy znajdziesz siłę, żeby się sprzeciwić. – Dotknął go, bo miał taką ochotę. Kaprys. Wytłumaczył go sobie logicznie, jak wszystko, co robił, ale nie myślał o korzyściach, gdy w odruchu przesunął opuszkami palców po jego skórze. Zrobił to, bo chciał ją poczuć, sprawdzić, czy będzie ciepła, czy tak lodowata, jak się wydawała. I dlatego, że chciał mieć, choćby przez sekundę, pełną kontrolę nad Alfredem. A teraz przyglądał się Alfredowi ciemnymi oczami, wiedząc o tym i zastanawiając się, czy mógłby to powiedzieć. Nigdy nie potrafił zrozumieć, ile rzeczy Alfred robi świadomie, a przed iloma po prostu nie potrafi się powstrzymać. — Ciekawe... Co możesz zrobić?
| |
| | | Arthur Śnieżynka
Liczba postów : 2745 Join date : 17/09/2013
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki Czw 26 Sty - 21:04:02 | |
| - Och, tak. Nie czuje się najlepiej. Dzięki za informację. – Alfred spróbował się uśmiechnąć. Jego kąciki ust drgnęły, unosząc się powoli. Wyszło coś z tego z pogranicza rozmarzonego uśmiechu. W rzeczywistości Alfred uznał, że ta wizja Arthura jest nawet zabawna. Przynajmniej póki co nie wytykała mu boleśnie wszystkich jego błędów. Miła odmiana. - Chyba powinienem coś zrobić – zauważył przy okazji, zerkając na drzwi. Westchnął. Przed drzwiami zmaterializowała się całkiem pokaźny rozmiarów elegancka szafa trzydrzwiowa, pomalowana w coś, co przy bliższym przyjrzeniu się przywodziło na myśl jednorożca, którego ujeżdżał Arthur. Tylko z bardziej wesołą miną. - O! Całkiem niezłe wyjaśnienie! Że też wcześniej na nie nie wpadłem. – Alfred uśmiechnął się nieprzytomnie. – Dzięki. To brzmi jak Arthur. Choć wydaje mi się, że chyba lubi mnie dotykać. Nie pierwszy raz to zrobił. To znaczy, nie zawsze robi to bez morderczych intencji, ale się zdarza. – Alfred uśmiechnął się szeroko jak skończony kretyn, co trochę pasowało do jego obecnego stanu z myślami zasłoniętymi gęstą, puchatą mgłą. Gałązka na szafce zdążyła już obrodzić w małe, słodkie czereśnie o karminowych brzuszkach, a pomieszczenie wypełnił ich słodki zapach. - Z sobą? Och, zmienić się. Myślę, że już zaczynam to rozumieć. Powoli – stwierdził z przekonaniem. – Pewnie zrozumiem bardziej, gdy nie będę się czuć jakbym wypił wiadro ognistej wody od górskich klanów. Zrobił krótką pauzę. - Muszę podjąć grę na ich zasadach i na jego zasadach – dodał łagodnie. – Choć oczywiście nikt z nas tak naprawdę nigdy w pełni ich nie przestrzega. Nawet Arthur. | |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki | |
| |
| | | | Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |