Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki

Go down 
2 posters
Idź do strony : Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 22 ... 29  Next
AutorWiadomość
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyCzw 5 Sty - 21:09:21

Alfred spojrzał badawczo na Matta. Nie wyglądał na złego. Raczej zastanawiał się nad czymś. Wahanie odbiło się w jego oczach, po czym Alfred przekrzywił lekko głowę.
- Nosząc listy do Arthura? Daj spokój, to na pewno nie jest tak istotne, nie? To kilka kartek. Nie zajmę ci dużo czasu. - Alfred uśmiechnął się czarująco.
Bez większych oporów złamał przestrzeń.osobistą Matthewa, szturchając go lekko w ramię.
- O Arthura? No to skoro nie ma z nim problemu, to nic się nie dzieje. Świetnie! Chyba, że... Hmmm...
Zastanowił się. Zlustrował Matta wzrokiem.
- Boisz się mnie? - Roześmiał się. - Po prostu chcę porozmawiać! - Rozłożył ręce.
- Zawsze możesz spróbować utopić mnie w jeziorze jak mnie nie lubisz. - Wyszczerzył.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyCzw 5 Sty - 21:31:24


Alfred znacząco się przybliżył, a Matthew, który nieraz miał problemy z samym faktem przebywania w pobliżu ludzi, odczuł to podwójnie boleśnie. Przez jego twarz przemknęło niezadowolenie. Odsunął się od Alfreda nieco bardziej zdecydowanie niż poprzednio. Jeśli coś miało mu się stać, to niech stanie się teraz, albo wcale.
— Jeśli mógłbyś przestać... To nie jest miłe. – Matthew westchnął i rozejrzał się nerwowo, czując jak skóra piecze go od licznych spojrzeń. Czy ludzie zauważyli, że król rozmawia z nim tak długo? Nieważne, i tak zamierzał zmienić swój wygląd na inny od razu po tym, jak uda mu się uciec od Alfreda.
Właściwie dlaczego jest taki uparty? Czego on do licha chce, po tym, co do tej pory narobił? Matthew był na niego zły, a rzadko jaki człowiek mógł to o sobie powiedzieć. Przede wszystkim Alfred traktował ludzi naprawdę źle, wydawało się, że jest straszną osobą. Władczą, szaloną, morderczą i dziecinną. Niebezpieczną. Matthew nie potrzebował tego typu przygód w swoim życiu, chciał mieć tylko i po prostu spokój.
Alfred jednak napierał na niego bardziej i bardziej. A potem jeszcze zaczął się śmiać okropnym śmiechem, od którego Mattowi zrobiło się gorąco. Zapiekły go policzki i zaczerwienił się, nieznacznie, ale dla wprawnego oka zauważalnie. I to nie ze wstydu, ale ze złości. Tej samej, która rozkwasiła Alfredowi nos w jednym, porażającym, przełomowym dla Matta i wszechświata momencie.
Bał się Alfreda, ale zaczął dostrzegać, że w tym konkretnym momencie zemsta go nie dosięgnie.
— Chyba powinienem... się ciebie bać. Ale naprawdę nie mam teraz czasu i nie chcę kłopotów, ale proszę, Alfred, nie mierz wszystkich swoją miarą.
Teraz albo nigdy, uznał i pokłonił się przed Alfredem z szacunkiem sługi, a później wyminął go, na sekundę, nie dłużej, patrząc mu w oczy. Raczej przez przypadek, niż specjalnie.
"To ty bardzo stanowczo nie pozwalasz się lubić."

Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyCzw 5 Sty - 22:11:35

Alfred obserwował zachowanie Matta, nie do końca je rozumiejąc. Jasne. Ludziom zdarzało się go nie lubić, ale byli to raczej ci nadęci i starzy arystokraci. Innych Alfred kupował momentalnie, a Arthur był poza skalą. Tymczasem Matt...? Alfred przyjrzał mu się z czymś na kształt skonfundowania w jasnych oczach.
- Nie rozumiem - przyznał spokojnie.
I faktycznie nie rozumiał co w tym było nie miłego. Przekrzywił głowę.
Przyglądał się Mattowi.
- Ja się niezbyt boję innych - zauważył spokojnie. - Więc w sumie nie mierzę. Tylko tak sobie myślę, czemu przeszkadza ci rozmowa. Nie ciekawi cię to? Mnie ciekawi - oznajmił lekko.
Zamiast łapać Matta, po prostu zrównał z nim krok. Zrobił to energicznie i sprężyście. Bez chwili zawahania. Myśli Matta - jak głośna mucha - zabrzęczały mu w uchu. Zdziwił się.
- Właściwie ludzie zazwyczaj mnie lubią. Oceniasz mnie przez pryzmat moich relacji z Arturem? To nic. Nie jestem zły. - Uśmiechnął się łagodnie.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyCzw 5 Sty - 22:41:17


Matthew miał dopiero poznać większość z uroków Alfreda. To, że nie wie, kiedy przestać i potrafi uparcie za człowiekiem podążać, jeśli tak sobie umyśli, było pierwszą i jedną z ważniejszych lekcji wielkiej księgi różnić między nimi. W zasadzie też najważniejszą. Jedyną, jaką trzeba było o Alfredzie wiedzieć.
Tymczasem Matt nie chciał mu niczego tłumaczyć, więc tylko pokłonił się, spróbował uciec i natychmiast odkrył, że próbować to sobie może. Alfred nie zrozumiał aluzji. Zdeptał ją jak przypadkowego robaka i poszedł za Matthewem, swobodnie opowiadając o sobie. Król, który nagabuje najbardziej przeciętnego ze sługów, jeśli do tej pory ludzie mieli Alfreda za normalnego, to ten widok musiał być interesujący. Matthew jednak zamrugał i w myślach odliczył, ile czasu mu zajmie dotarcie do namiotu Arthura. Byle by on tam był, bo jeśli nie...
Matt przełknął ślinę, której tak naprawdę nie miał. Jasne, że Alfred nie musiał się bać, skoro miał na tyle magii i siły, że nawet Arthur nie mógł sobie z nim ot tak poradzić. Tylko, że to nie przeszkadzało być Alfredowi absolutnie nieznośnym, strasznym, szalonym i kapryśnym człowiekiem, który najpierw mógł wpaść w wściekłość i grozić jemu i Arthurowi, ostentacyjnie twierdzić, jak to nie akceptuje Matthewa i jak to Arthur trzyma go tylko po to, by zrobić w końcu wszystko, co najgorsze...
...a teraz był zaskoczony.
Matt generalnie uważał się za całkiem dobrego maga. Miał jednak kilka problemów, wynikających z jego natury i przeszłości, którą spędził na długiej, przeszywającej duszę samotności. Jednym z tych problemów było to, że żył głównie we wnętrzu własnej głowy i czasem, gdy dużo się w niej działo, zapominał o tym, że powinien swoje myśli ukrywać, kontrolować, a nie wywrzaskiwać je do informacji każdego, kto chce słuchać.
Gdy doszło do niego, że Alfred usłyszał, przeszył go nieprzyjemny dreszcz. To nie była myśl, którą chciał się podzielić, ale skoro została już usłyszana, a Alfred naprawdę chyba nie zamierzał mordować go tak, jak zamordował ich ojca...
Matt przymknął na sekundę oczy, a kiedy je otworzył, nie były szarozielone, a zupełnie czarne. Nie zauważył tego, zajęty desperackim marszem do namiotu Arthura.
— Alfred, myśl. Kiedy trochę pomyślisz, zrozumiesz.
Coś Matta tknęło i zatrzymał się nagle. Wiedział, że wzbudził na pewno uwagę ludzi, w końcu zaczepiał go sam król Pik. Dopadła go typowa dla takich sytuacji adrenalina. Chwilowy przyrost energii pozwalający zrobić coś byle szybko móc wrócić do poprzedniego, cudownie wegetywnego stanu.
Popatrzył na Alfreda wzrokiem znużonym i niepewnym. Ukrył swoje myśli, jednak zmarszczył leciutko brwi.
— To ty zacząłeś. I zdecydowałeś, więc byłoby miło, gdybyś zostawił mnie w spokoju. Mogę już iść?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPią 6 Sty - 10:19:04

Matt nie miał pojęcia, czemu nagle Alfred wydał z siebie Dźwięk i zaczął wwiercać się w niego wzrokiem ze zdwojoną siłą. Nie wiedział, ale się domyślał. Wycofał się i odsunął jeszcze trochę, ale najwyraźniej ucieczka od towarzystwa Alfreda była jak proszenie tej rzeczy, która przylepiała się do podeszwy butów, by, z łaski swojej, jeśli może, sama się odlepiła i sobie poszła.
A to oznaczało, że Matt został doprowadzony na granicę swoich możliwości. No, w sumie to nie, ale Alfred był dobry w prowokowaniu i wyciąganiu z ludzi ich najgorszych instynktów, co doprowadziło do tego, że Matthew zatrzymał się nagle. W bezruchu odczuł, jak serce mu bije jak w stanie przedzawałowym, a policzki i czubki uszu pieką. Przez szarą, przeciętną, szpakowatą twarz najpierw przeszedł mu bliżej nieokreślony grymas, a później znużona determinacja, agresywna uprzejmość. Matt odetchnął.
I, chociaż niczego jeszcze nie powiedział, zamilkł.
Wytłumaczenie Alfreda zabrzmiało... tak, że prawie w to uwierzył. Może nawet chciał wierzyć, ale jednocześnie nie zamierzał być głupi, naiwny, dawać tak po prostu wiary komuś takiemu jak Alfred. Poza tym to wcale nie brzmiało, jakby próbował przeprosić albo się tłumaczyć. Przeciwnie, Alfred znów brzmiał, jakby oczekiwał od Matta, że ten mu wybaczy, padnie w ramiona i uwierzy. Najwyraźniej nie uważał, by zrobił coś, za co wypadałoby przeprosić i wolał zrzucać winę na Matta, że to niby on zachowuje się głupio z tym swoim strachem i odsuwaniem się, z tym brakiem wiary w intencje swojego cudownego brata, który mógł go w każdej chwili zamordować.
I właśnie to poczucie, że Alfred traktuje go jak małe, głupie zwierzątko, zabolało Matta najbardziej. Nie lubił tego, więc poczuł się podwójnie urażony.
— Może mieliśmy – przyznał cicho, bez patrzenia mu w oczy. – Przepraszam, naprawdę muszę już iść. – Zmusił się do cierpliwości, bo choć odrzucał propozycję Alfreda, to jednak, pomimo wszystko, było mu z tego powodu dziwnie. Alfred się uśmiechał i jednak chciał go poznać...
Ale Matt nie był aż takim głupcem, by nie wiedzieć, kiedy należy swoją dobrą stronę nieco przycisnąć i powstrzymać przed oddawaniem się prosto w niebezpieczeństwo.


Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPią 6 Sty - 11:23:25

W dniu w którym dojechali do Tercos, martwego miasta tysiąca jezior, Arthur postanowił ubrać się w barwy, które pasowały mu najlepiej. Wiedział już, że Alfred zauważa takie rzeczy i, że lubi go bardziej w normalnych, nieprzesadzonych, niemal plebejskich ubraniach, ciekawiło go więc, czy odkryje, że, gdy Arthur mówił o jednym pasującym mu kolorze, miał na myśli czerwień.
Miasto leżało u podnóży kilku wiecznie ośnieżonych górskich szczytów najniższego pasma oddzielającego Briol od reszty królestwa. Niebo miało tu ostrzejszą, bielszą barwę, a gnające po niebie chmury wydawały się gęste jak zbita ze sobą śmietana. Wiatr, przenikliwy, tchnący wczesną, północną zimą, wiał niemal przez cały czas, a jednak nie poruszał taflą żadnego z setek, a może faktycznie tysięcy, czarnych jezior. Cisza wrzynała się w zimne mury opuszczonych domów, z okien ziała jedynie pusta ciemność, a jedyne światło płynęło z górującej nad miastem świątyni, tak starej, że nikt nie pamiętał już, co lub kogo pierwotnie tam czczono. Obecnie zamieszkiwali tam kapłani i kapłanki, których jedynym zadaniem było dbać o jeziora i utrzymywać tradycję. Czekali na króla, ubrani w swoje granatowe, zbyt cienkie jak na klimat szaty, by później zaprowadzić go prosto do jeziora oczyszczenia. Całą tę farsę Arthur obserwował z pewnym zadowoleniem, bo, mimo wszystko, to Alfred musiał w lodowatej pogodzie ściągnąć większość swoich ubrań i podtapiać się w górskim jeziorze przez dobry moment.
Później kapłani zaprosili ich do świątyni. Mimo rozpalonych wszędzie świateł i ognia, przez ściany wciąż przenikał i chłód, wilgoć i wiatr. Do Tercos nie dotarła żadna technologia, a mimo to magia przenikająca to miejsce, wydawała się stęchła i zastała jak wody jezior. Im bliżej zmierzchu, tym wydłużające cienie wydawały się głębsze i straszniejsze, aż po zachodzie słońca mrok zaczął przypominać faktycznie otchłanie i pęknięcia w ziemi, murach i domach. Nawet pochodnie w świątyni ledwo radziły sobie ze swoją zwyczajową rolą: ogień wydawał się roztaczać szare, zimne światło.
Gdy księżyc wszedł wysoko na bezgwiezdne niebo, kapłani nagle wstali i poprowadzili Alfreda i Arthura (który raczej poprowadził się sam, ignorując zupełnie fakt, że w gruncie rzeczy nie był proszony) korytarzami w głąb świątyni. W pewnym momencie ściany stały się jeszcze zimniejsze i nierówne, jakby dawni budowniczy przestali przejmować się ich ciosaniem. Droga prowadziła w dół, aż stało się oczywiste, że świątynia łączyła się z wnętrzem góry.
Wciąż i wciąż robiło się zimniej i ciemniej, aż płomienie pochodni skurczyły się tak, jakby miały zgasnąć. Czerwony, ciężki płaszcz Arthura zdawał się jednak emanować swego rodzaju jasnością. Choć może to był sam Arthur i jego silna, nieporuszona magia, która odganiała od siebie szepczącą noc.
Ale nagle Arthur po prostu się zatrzymał, sprawiając, że to samo musieli zrobić prowadzący ich kapłani. Nie przejąwszy się tym, że nagle zatrzymał cały pochód, Arthur odwrócił się i spojrzał na Alfreda. Jego twarz wydawała się znacznie bledsza niż zwykle.
Uśmiechnął się jednak dziwnym, krótkim uśmiechem.
— Nie zamierzam iść dalej. Są jednak rzeczy, których nie można wypowiadać nad górą, a których, jestem pewien, nie wiesz. Dlatego z tobą przyszedłem.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPią 6 Sty - 23:06:32

Alfred czuł gęsią skórkę, pokrywającą jego ciało, wspomnienie lodowatej kąpieli, którą odbył zaledwie chwilę temu. Sprowadził na ciało ciepło własną magią, ale nawet ona nie potrafiła wypędzić z jego członków uczucia zimna, którego podstawa najwyraźniej tkwiła głębiej niż tylko w fizycznych okowach jego ciała.
Alfred opatulił się mocniej płaszczem, który przyniesiono mu po całej ceremonii. W przeciwieństwie do poprzedniego płaszcza podróżnego, ten był podbity białym futrem, które u szczytu tworzyło obszerny, miękki kołnierz, skrywający szyję Alfreda i jego motylą bliznę. Prócz tego miał na sobie głębokie królewskie purpury, zdobione bogato srebrem i platyną, wysadzane szafirami i diamentami, które skrzyły się na nim jak krople deszczu.
Alfred czuł się trochę jak wieszak, spojrzeniem śledząc plecy Arthura kroczącego przed nim. W półmroku zdawało się, że Arthur miał na sobie ciemne burgundy, ale ledwo udawało mu się trafić pod łunę rozpalonych pochodni, stroje maga nagle nabierały ostrej barwy czerwieni, pełnej ognia, żywiołu pasującego do tego, co kryło się pod spokojną powierzchownością Arthura.
A do czego Alfred uwielbiał sięgać.
Karmazyny i szkarłaty komplementowały włosy Arthura koloru starego złota, przydawały mu gracji a także drapieżności. Niemalże królewskości. Alfred zawsze – do tej pory – rozważał Arthura raczej w stonowanych barwach natury, chłodnych, ciemnych. Zobaczenie go w czerwieniach i rubinach stanowiło zaskoczenie (Alfred miał cień nadziei, że celowe) i… Spodobało się Alfredowi.
Król mimowolnie przełknął ślinę na myśl o tym, co chętnie zrobiłby z tym czerwonym odzieniem.
I właśnie wtedy zatrzymał się Arthur, a Alfred w duchu pomodlił się do bogów, by jednak jego myśli nie wyrwały się zbyt głośno..
- A-ach – odparł i zamrugał, zaskoczony tak nagłą i ostentacyjną przemową. Dopiero teraz przypomniał sobie, dokąd zmierzają. Słowa Arthura zaskoczyły go nieco także i z innego powodu. Przyjrzał się mu uważnie, czując jak coś ciężkiego opada na dno jego żołądka. – Więc naopowiadałeś mi tego wszystkiego, by koniec końców stwierdzić, że jednak sam nie zamierzasz spojrzeć na to jezioro…? – Alfred uniósł brwi.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySob 7 Sty - 0:03:33

Przejście było tak wąskie, że dwie osoby ledwo mogły iść obok siebie, a jednak światłom pochodni ledwo udawało się lizać kamienne ściany. Wydawało się, że na każdy gram jasności przypada ciężka, gęsta ciemność.
A nawet w niej oczy Alfreda były irytująco, intensywnie błękitne. Nawet w niej iskrzył się srebrem, platyną i drogocennymi kamieniami równie mocno, co swoją twarzą i magią. Arthur patrzył na niego dłużej niż powinien i rozważał, czemu zauważa to w tak irytującym momencie, czemu akurat tu i teraz... i znalazł odpowiedź. Chodziło o wolę życia. Tu, gdzie śmierć była blisko i przenikała każdy oddech, gdzie ledwie kilkadziesiąt kroków stąd czekali umarli i ich nienazwana magia, coś takiego jak siła charakteru emanowała własnym blaskiem. Niezwykłość lub zwyczajność, przeciętność albo wybitność, młodość i starość – w tunelach pod górą wszystko zaczynało być widoczne gołym okiem. A Arthur widział już raz wnętrze Alfreda, wtedy, pod wodą. Pamiętał jego blask.
Nie miał czasu, by zwracać na to uwagę. Zganił się, wiedząc, że moment namysłu odbił się na jego twarzy, że może coś pojawiło się na moment w jego oczach... albo i nie, przecież było tak ciemno, że może Alfred nie będzie w stanie dostrzec niczego w jego twarzy.
— Nie "koniec końców". Od samego początku nie zamierzałem oglądać jeziora. Zmarli nie powiedzą mi niczego, czego sam bym nie wiedział.
Stał nieruchomo, z pozoru niewzruszony i w całej jego wyprostowanej, godnej postawie cierpliwego bóstwa, tylko jego oczy wydawały się żywe, ciemnozielone, w których od czasu do czasu pojawiało się coś jakby kpiący błysk.
Arthur nie pokazywał po sobie, gdy widział coś godnego podziwu. Tym bardziej nie odsłoniłby się przed nikim w momencie niepokoju.
Wygiął więc tylko usta w nikłym, niejednoznacznym uśmiechu.
— Nie dotykaj wody. Wolno im mówić, ale nie mogą pytać. Jeśli spróbują, nie odpowiadaj im, nie mów ani nie rób niczego, co powiąże ich ze światem...
Jaskinię wypełnił nagle lodowaty, ciężki chłód martwego ciała.
— ...do którego już nie należą. – Arthur na chwilę zamilkł. Być może od Alfreda biła siła i życie, ale on sam nie pozostawał w tyle. Słabi ludzie nie wytrzymaliby w tym miejscu.
— A jeśli spotkasz tam kogoś, kogo nie znasz, nie wypowiadaj słowa. Uciekaj. Masz w sobie magię tej ziemi. Nie możemy sobie pozwolić, żebyś został tam na wieki.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySob 7 Sty - 11:15:17

Alfred przeciskał się przez wąskie, naturalne przejście, czując jak całe to bogactwo stroju ciąży mu niemiłosiernie, jak ociera się płaszczem o chłodną, wilgotną powierzchnię skały, pełną zacieków, żłobień i iskrzącej się w bladym świetle miki. Pomagał sobie dłońmi, choć pewnie inni niechętnie patrzyliby na coś takiego. Mimo to, to on, a nie oni musiał pochylać się, by nie zawadzać włosami o niskie sklepienie. Garbił więc plecy i ramiona, zapamiętywał ścieżkę poprzez chropowate zakrzywienia skał, badał twardy grunt pod stopami. Wiedział doskonale, kiedy ich trasa szła prosto, a kiedy nagle i gwałtownie opadała w dół. Widział prześwity kolejnych przejść w miejscach, gdzie skała stała się tak cienka, że zaczęła się obsypywać przy byle wstrząsie, które z rzadka nawiedzały tą krainę. Zastanowiło go jak wielka musi być sieć korytarzy, które teraz przemierza. Obecne królestwo Pik musiało wykorzystywać zaledwie ułamek czegoś, co kiedyś było prawowitym miastem granatu, wody i zimna.
- Czyli po prostu wolisz ich nie widzieć – odparł spokojnie Alfred, zerkając na czerwień krwawników i rubinów, którymi obszyty był płaszcz Arthura, a które migotały powabnie i zachęcająco na drogim stroju. Zorientował się, że chyba raczej powinien patrzeć na twarz swojego rozmówcy, więc uniósł głowę i zmierzył Arthura badawczym spojrzeniem.
- Nie śmieję się, ani nie mówię tego z pretensją – dodał mimochodem. Uśmiechną się lekko. – Chyba po tym, co tam zobaczę, będę umiał to zrozumieć.
„Chyba”, bo Alfred nadal sądził, że jeden rzut oka nie zaszkodzi. Chciał zobaczyć matkę. Zakończyć sprawy z Gilbertem. Nie liczył na swojego ojca. Nie znali się. Byli obcymi ludźmi. Po co mieliby się zobaczyć akurat w tym miejscu? Alfred szczerze wierzył w to, że taka konfrontacja nie nastąpi, a nawet jeśli… Co ma się stać? Nie znał go. Nie żałował. Niczego to nie zmieni.
Uśmiechnął się nieco pewniej, uspokajając podobnymi myślami dziwne uczucie ciężaru na dnie żołądka.
- Brzmi zachęcająco… - zauważył z cieniem krzywego uśmiechu. - …ale dziękuję. Postaram się zapamiętać. Musiałeś długo studiować to miejsce. Spytałbym, czy nie chcesz zaryzykować, ale pewnie się nie przyznasz, więc… Hm. – Rozejrzał się.
Po raz pierwszy od dawna poczuł się tak, jakby nie do końca wiedział co ma zrobić. Był w ciasnym, wilgotnym pomieszczeniu, pośród obcych, ponurych i milczących ludzi. Przed nim znajdowało się jezioro zmarłych, a nad drodze stał mu Arthur. W tak ostrych kolorach odcinał się na tle ponurej atmosfery jak samotny ognik w ciemnościach.
Alfred pomyślał, że nie chce tutaj go zostawiać, ale wiedział też, że nie ma wyboru.
- To nie zajmie długo.

Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySob 7 Sty - 13:11:17

Arthur przesunął po Alfredzie dłuższym, bardziej stanowczym spojrzeniem.
— Potrafisz za to ująć każdą swoją myśl, by brzmiała obraźliwie i wyzywająco. To niemal talent – stwierdził gładko, postanawiając nie zatrzymywać się dłużej przy tych kwestiach. Jakakolwiek reakcja mogłaby zdradzić Alfredowi prawdę. Cholerny drań był zdecydowanie zbyt spostrzegawczy, zbyt bystry. Żeby dowiedział się tego, czego nie wiedział o Arthurze nikt inny, często wystarczyło, by czegoś przy nim nie powiedzieć. A czasem, by powiedzieć.
Arthur nienawidził go na tak wiele sposobów.
Popatrzył mu na chwilę w oczy, ale potem, nie okazując już większego zainteresowania jego opinią, przeszedł do rzeczy. Gdy mówił o zmarłych, ogień kurczył się jeszcze bardziej, a tunele zaczęły emanować przeraźliwym, dotykającym raczej duszy niż ciała, zimnem. Skądś dobiegły szmery, tak delikatne, że mogły być tylko i wyłącznie wyobrażeniem. Arthur czuł, że każdy jego oddech jest pełen śmierci, że za każdym razem, gdy coś mówi, usta wypełnia mu bliżej niezidentyfikowany odór. W świecie nad górą takie rozmowy były niemal niemożliwe, tutaj zaś sprawiały, że nawet on czuł się źle. Nie ufał tym ścianom, nie ufał kapłanom, nie ufał absolutnie niczemu. Jeśli Alfred akurat tu zrobiłby coś głupiego... kto wie, co mogłoby stać się z magią.
Arthur potrzebował tej magii.
Uśmiechnął się więc zimno.
— Po prostu rób odwrotność tego, co zrobiłbyś normalnie i powinno zadziałać. To wszystko.
Potem na niego spojrzał. By pójść dalej, musiał przepuścić Alfreda, ale miejsca na to nie było. Będą musieli się obok siebie przecisnąć. Cóż. Istniały gorsze rzeczy, stwierdził Arthur i bez większych ceregieli ruszył na Alfreda. By podkreślić, że nie krępuje go sytuacja, najpierw położył mu rękę na ramieniu, później spojrzał prosto w twarz i popchnął delikatnie, ale stanowczo, w stronę tunelu, samemu odsuwając się tak, że na moment stał przyciśnięty do ściany.
— Tego nie wiesz. Ale i tak nie zamierzam na ciebie czekać.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySob 7 Sty - 13:44:00

- Zwłaszcza u kogoś, kto lubi prowokować ludzi, prawda? – Alfred uśmiechnął się czarująco, a jego oczy zalśniły rozbawionymi ognikami w bladej łunie pochodni. Nadal czuł chłód, a uśmiechem i pewnością siebie maskował wątpliwości, które zaczęły się lęgnąć w jego ciele jak larwy, tłuste i powoli budzące się do życia, by przepoczwarzyć się w coś gorszego.
Alfred spychał je w głąb świadomości, przyjmował zadufaną w sobie postawą, prostował się (o mało nie uderzając głową w strop). Mówił, co ślina przynosiła mu na język.
W rzeczywistości chciał mieć tam towarzystwo.
A może nie?
Może nie chciał, by Arthur go widział?
Sam nie był pewien. To było dziwne. Strach podszyty ekscytacją lub ekscytacja podszyta strachem.
- W takim razie nie powinienem w ogóle tam schodzić, a jednak… Nie martw się. Wiem o co ci chodzi, ale to nadal miłe. Nawet jeśli to nie jest troska, to jestem wdzięczny – skinął głową i uśmiechnął się lekko.
Mimo wszystko Arthur pomagał mu, tkając tym samym swój własny misterny plan, ale to nadal była pomoc. W pewien sposób Alfred nie odkryłby wielu rzeczy, gdyby nie pomoc Arthura.
Na brzegu jeziora pokonali zdrajcę razem.
To dziwna, przyjemna myśl, choć pewnie Arthur jej nie uznawał.
Wyminęli się. Serce Alfreda uderzyło mocniej, gdy ich ciała otarły się o siebie. Oddech zamarł w jego piersi. To były kontrolowane uczucia, Alfred od dawna był świadomy czego chce, nie przyjął więc tego ze zdumieniem. Raczej z zadowoleniem – tak jak się spodziewał było to coś niesamowicie przyjemnego. Łaskoczące uczucie, które na moment wypędziło strach. Ale tylko na moment. W odruchu, chcąc by trwało to chwilę dłużej, musnął palcami rękę Arthura, jakby chciał ją złapać. Na ułamek sekundy nawet zacisnął palce. Potem puścił. Nie wydawał się tym ani zakłopotany, ani zdenerwowany. Roześmiał się – w tym miejscu był to krótki dźwięk, który szybko umarł. Nie poniosło go echo.
- Nie spodziewałem się niczego więcej, Arthur. Ale to nadal miłe. Nie daj się zamordować, gdy mnie nie będzie. Byłoby głupio.
Powrót do góry Go down
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySro 11 Sty - 17:37:47

Alfred zostawił za sobą Arthura, który wkrótce zniknął mu z oczu, pochłonięty przez półmrok spadającego stromo w dół korytarza. Od tego momentu Alfred musiał podpierać się o śliskie, wilgotne od żłobiących skałę kropel ściany, by nie potknąć się czy nie skręcić nogi. Towarzyszyło mu dwóch kapłanów, skrytych pod welurami przetykanymi nocnym niebem, złowionym na powierzchni czarnych jezior. Przy dźwięku pustej ciszy i spadających kropel nucili coś niskimi, grobowymi głosami. Hipnotyzującą melodię, wywołującą dreszcz i napięcie, które u Alfreda zaczęło sięgać zenitu.
Płomienie pochodni przestały dawać ciepło, a ich blask stał się wypłowiały, nadając skórze Alfreda chorobliwy odcień. Przygasł blask jego oczu, stłumiony ciężką, odurzającą atmosferą miejsca, którego ponure macki zaczęły sięgać w głąb jego serca. Sam, pozbawiony Arthura, nie miał potrzeby udawać. Wątpliwości wypełzły z cienia silnej woli, owijając się wokół jego serca jak spragnione pożywienia larwy. Irytująco lekki, łaskoczące uczucie wypełniło żołądek Alfreda. Coś przewróciło się w nim nieprzyjemnie. Alfred na ułamek sekundy poczuł mdłości i zrozumiał, że przelewa się przez niego nienaturalna panika, którą wywoływało w nim sztucznie to miejsce.
Zatrzymał się. Kapłani uczynili to samo. Ich szaty zaszeleściły. Gwiazdy zamigotały na ich płaszczach. Dopiero teraz Alfred zauważył, że gasną, jedna po drugiej. Było ich coraz mniej, jakby za kolejnym zakrętem czaił się kres wszystkiego.
Głupoty, przesądy.
Alfred wziął głębszy oddech, potarł skronie. Towarzyszący mu mężczyźni milczeli. Alfred nie był nawet pewny tego, czy w ogóle na niego patrzą – ich twarze zasłaniał woal utkany z wieczornej mgły osiadającej na stawach.
Nie byli zbyt miłym czy gadatliwym towarzystwem.
Alfred odetchnął i ruszył dalej. Wiedział, że nie może zawrócić i stchórzyć. Nie chciał tego robić. Zebrał się w sobie, odrzucając od siebie uczucia, które narzucało mu otoczenie. Przypominało to trochę to, co szarpało nim na zapomnianym polu bitwy. Tam również udzielał mu się dawno zmarłych duchów, które nie potrafiły oderwać się od świata żywych, stając się przez to istotami bardziej magicznymi niż ludzkimi.
W opinii wielu osób był to straszniejszy koniec.
Tutaj było podobnie, zrozumiał Alfred. Może niektórzy czekali całą wieczność na zobaczenie twarzy swoich bliskich. Kobieta, której obiecał to ukochany. Syn liczący na matkę. Dwie bliźniacze siostry, które przez całe życie były nierozłączne. Jednak obietnice zostały złamane, ich bliscy stchórzyli, a teraz oni czekali w odbiciach jezior, zagubieni, nieświadomi upływu czasu. Ta myśl, jego własna lub podsunięta mu przez magię, sprawiła, że poczuł się jeszcze gorzej, ale przez to wiedział też, że nie może teraz się zatrzymać. Nie było odwrotu. Nie skazałby nikogo na taki los i choć nikomu nie przyrzekał spotkania w tym ponurym miejscu, przypominającym grobowiec – zamierzał przekazać im ostatnie słowo, pozwolić iść dalej.
Był królem, to jak ciężki i trudny do spełnienia obowiązek. Jego życie nie zawsze miało być tylko pasmem przyjemności, doskonale o tym wiedział.

Doszedł do gwałtownego załamania korytarza, który nagle ze stromego stał się płaski i prosty. Kapłani zatrzymali się bez słowa, a Alfred nie potrzebował ich rad, by zrozumieć, że był już prawie na miejscu. Czuł to królewską magią, która płynęła w jego żyłach, a teraz szarpała nim od środka. Nawet ona bała się tego miejsca, nad którym nie miała władzy. Jeziora istniały ponad nią, nieruchome, wieczne – źródło wszystkiego, co potem stało się wielkim Królestwem Pik.
Nikt, nawet Trefle nie odważyły się niszczyć swych źródeł. Legenda (jedna z wielu) głosiła, że właśnie tak nadszedł koniec Kierów, gdy król stał się tak butny, że opętany własną magią wypowiedział wojnę miejscowi początku w sercu samotnego wulkanu, na którego zboczach zbudowano piękną, jesienną stolicę.
Oczywiście niektórzy mówili, że Kiery były państwem nieba, inni twierdzili, że lasów i tak dalej i tak dalej. Prawda zaginęła w pomroce dziejów, ale w tej chwili właśnie ta, a nie inna historia sprawiła, że Alfred po raz ostatni się zawahał.
By już po chwili wyrzucić z siebie krótki, urwany śmiech.
- No, to było trochę żałosne – powiedział na głos, chyba tylko po to, by dodać sobie pewności.
Nie liczył na odpowiedź i, naturalnie, jej nie dostał. W tym miejscu nie było nawet echa. Ruszył przed siebie, stąpając ostrożnie po gładkiej, wyślizganej przez tysiące lat powierzchni z czarnej skały, która prowadziła go w głąb najgęstszego mroku, jaki do tej pory w swoim życiu widział Alfred.
Młody król wpadł w niemalże namacalną czerń, która otoczyła go ze wszystkich stron, przylgnęła do niego jak druga skóra i na moment zdusiła oddech w jego piersi.
A potem, bez ostrzeżenia, rozstąpiła się jak kurtyna, odsłaniając przed Alfredem miejsce rozświetlone księżycowym światłem zamkniętym w setkach przezroczystych kryształów, wyrastających ze skalnych stropów, ścian i stalagnatów, które tworzyły swoiste kolumny tego miejsca. Alfred dostrzegł samotne jezioro, którego powierzchnia nie odbijała żadnego z tych świateł, ale zdawała się promieniować własną, bladą łuną. Osamotniony, w ciszy, Alfred podszedł do brzegu dziwnego wodnego oka i przyklęknął przy nim. Zniecierpliwienie, ekscytacja i strach w jednej chwili szarpnęły jego żołądkiem, sprawiając, że na krótką chwilę umysł Alfreda wypełniła pustka. Klęcząc jak sparaliżowany, Alfred dostrzegł jak na ciemnej powierzchni powstaje pojedyncze drgnienie, rozchodzące się koncentrycznymi okręgami po całej powierzchni jeziora. W jego centrum, tuż przy Alfredzie, zaczęły pojawiać się barwne plamy, które wyostrzały się, nabierając znajomych kształtów. Poszarzała, blada jak papier twarz jego matki spojrzała na niego krótko z nieodgadnionym wyrazem ciemnych, granatowych oczu. Alfred otworzył usta, nim zdążył jednak powiedzieć słowo, tafla wody zadrgała ponownie, zmieniając kobiece oblicze w odmienne, męskie o wąskich ustach, prostym nosie i parze intensywnie czerwonych oczu. Gilbert uśmiechnął się krzywo na jego widok, w kącikach ust miał zaschniętą, sczerniałą krew.
- Wykończyłeś mnie – stwierdził głucho.
Alfred uznał to za co najmniej niesprawiedliwe. Gilberta głównie wykończył Arthur, a on uważał to za znaczną różnicę. Zanim jednak wygłosił swoją opinię, Gilbert prychnął kpiąco.
- Nie pierdol, gdyby nie ty… - urwał wymownie. Alfred spojrzał na niego z obruszeniem, ale Gilberta najwyraźniej niezbyt to teraz obchodziło.
Z drugiej strony nie obchodziło go to nigdy, więc jego obecny stan raczej nie miał z tym nic wspólnego.
(Było w tym jakieś niepokojące pocieszenie.)
- Właściwie nienawidzę cię za to – przyznał były mistrz Alfreda. – Miałem jeszcze zrobić jedną rzecz, gdybyś tylko poczekał… Więc obiecaj mi to, albo obiecuję wam obu, że będę was straszył do końca waszych cholernych dni, co w obu wypadkach może oznaczać całkiem niezły okres czasu. – Gilbert zrobił krótką pauzę. – Znajdźcie mojego brata.
Obraz rozmazał się ponownie, po czym nagle i bez ostrzeżenia znowu się wyostrzył – wciąż będąc obliczem Gilberta.
- A i kopnij ode mnie Arthura.
Po tych słowach powierzchnia wody drgnęła, a twarz Gilberta rozmyła się, pozostawiając po sobie niknące powoli barwy – biel i czerwień.
Alfred zrozumiał, że to już koniec i odetchnął – sam nie wiedział, czy z ulgą. Pomyślał o matce, tym, jak krótko go pożegnała. Zakłuło go to. Czy miała mu za złe, czy może nie miała powodu by zostać w świecie żywych? Alfred zrozumiał, że już się tego nie dowie.
I że nie powinien próbować rozwiązać tej zagadki. Zmarłych należało zostawić w spokoju.
Zaczął wstawać, powoli, ociężale, jakby te krótkie mgnienia znajomych twarzy opadły na jego barki niewysłowionym ciężarem. Chciał już wrócić do ciepła, otwartego nieba i wolnej przestrzeni. W tym miejscu czuł się źle, stłamszony, opuszczony przez całą swoją pogodę ducha.
Ale powierzchnia znowu drgnęła i Alfred odruchowo zatrzymał się w połowie. Przez myśl przemknęła mu irracjonalna myśl, że może znowu zobaczy matkę, zamiast tego jednak zobaczył siebie.
To było pierwsze, co przyszło mu do głowy. Dopiero potem zrozumiał, że twarz, która na niego patrzy, jest starsza. Mimo to była podobna do tej, którą Alfred widywał codziennie w lustrze. Te same głęboko błękitne oczy, jakby ktoś zamknął w nich całe dzienne niebo, jakiego nigdy nie miała oglądać Astra. Jasne, proste i miękkie włosy – te w przeciwieństwie do włosów Alfreda przetykane nitkami siwizny. Wysokie kości policzkowe, mocny podbródek, niemalże wszystko było takie jak u Alfreda. Jakby patrzył na siebie za kilkanaście, kilkadziesiąt lat.
Nie zrozumiał. Jezioro zmarłych miało pokazywać tych, co odeszli, a nie…
- Ze wszystkich osób, które mogły mnie zabić, cieszę się, że zrobiłeś to właśnie ty – powiedziało oblicze, spoglądając na Alfreda badawczo. – W końcu jesteśmy do siebie podobni.
Alfred zrozumiał, ale nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Gula narosła w jego gardle, gdy dotarło do niego, że nie patrzy na siebie w przyszłości, ale na kogoś, kogo poznał jako starca o białych włosach, zamglonych wiekiem oczach.
Patrzył na swojego ojca młodszego o eony. Ojca, którego syn wyglądał jak wielka kropla.
Alfred poczuł jak mdłości wracając ze zdwojoną siłą.
Cofnął się gwałtownie do tyłu i potknął się o wystający kryształ. Stracił równowagę upadając na plecy. Ciszę groty przeszył dziwny, ponury jak sama śmierć dźwięk.
Ojciec Alfreda się śmiał, a Alfred, nie patrząc za siebie, na wpół na czworaka, na wpół biegnąc, wypadł z groty, zostawiając za sobą jezioro i ginące powoli w czerni oblicze poprzedniego króla.

Alfred owinął się mocniej płaszczem, przyciskając go do piersi. Wyglądał trochę jak duch, otulony białym futrem, z twarzą w podobnym odcieniu, skąpany w bladym świetle połowy księżyca, wiszącej nisko na niebie. Przez myśl przeszło mu, że pewnie każdy, kto opuszczał to miejsce, musiał wyglądać podobnie. Może nawet gorzej. Alfred czuł się tak, jakby jezioro zmarłych wyssało z niego życie, w żyłach płynął mu lód, a w żołądku miał ciężki kamień, ciągnący go ku ziemi. Słaniał się trochę na nogach, ale mimo to szedł uparcie przed siebie. Kapłani bez bóstwa zostawili go przy wejściu do sieci podziemnych korytarzy. Zrobili to oczywiście bez słowa, ale tym razem Alfred był im za to wdzięczny. Nie czuł się szczególnie chętny do rozmowy, po tym co zobaczył zatopił się we własnych, niepokojących myślach.
Kopia. Był kopią?
Zawsze uważał się za kogoś wyjątkowego. Osobę wyzwoloną, ponad wszystkimi (no, może oprócz Arthura). Od dnia, gdy usłyszał od Kirklanda, że jest taki jak inny – ślepy kociak, za cel postawił sobie przejrzenie na oczy. I był pewny, że tego dokonał, nawet ostre słowa Arthura nie mogły zmienić jego przekonania.
A potem zobaczył tą twarz. Jego twarz. Starego króla, który wydawał się być bardziej rozbawiony Alfredem, niż przejęty własną śmiercią.
Coś znowu przekręciło się w żołądku Alfreda, niemalże podchodząc mu pod gardło i zostawiając po sobie nieprzyjemny, piekący posmak. Alfred zatrzymał się, skulił się w sobie i oparł się o jedno z poczerniałych, skamieniałych ze starości drzew, które już dawno nie obrodziło ani jednym liściem.
Czuł się trochę jak to cholerne drzewo. Popielaty na twarzy, pusty i martwy w środku, skończony drewniany kretyn.
Nie mógł pozwolić, by Arthur go tak zobaczył, ale z drugiej strony, nie umiał nic na to poradzić. Wątpliwości podgryzały go od wewnątrz. Najpierw Matt, teraz król. Alfred odkrył, że nie jest wyjątkowy, jeśli chodzi o wygląd, ale o charakter…?
Matt był inny od starego króla – tutaj raczej nikt nie miał wątpliwości, czy to Arthur czy Alfred czy cały świat (gdyby go tylko zauważał).
A on? Czy naprawdę był drugim starym królem, skazanym na to, że pewnego dnia zasiedzi się na swym tronie na wieczność, zapomni o własnych planach i marzeniach i utopi się we własnych wizjach, przekonany o utopijności i perfekcyjnej niezmienności jego rządów? Na samą myśl o tym Alfred poczuł cień nienawiści do samego siebie. Gdyby kiedykolwiek coś takiego miałoby go spotkać…
Wolałby umrzeć.
Ta pojedyncza myśl zadziałała na niego trzeźwiąco. Oczywiście, że był inny. Oczywiście, że tak nie skończy.
(Czy aby na pewno?)
Alfred wrócił do brnięcia przez gęste zarośla niskich krzewów, jedynej roślinności, która potrafiła wyrosnąć i przeżyć w tym miejscu. Powoli doszedł do granicy martwego, skostniałego lasu, który przechodził gwałtownie w gęsty, żywy magiczny las.
(Jeden z nielicznych magicznych lasów, który nie chciał cię zabić. Alfred przypuszczał, że ponure sąsiedztwo mogło mieć coś z tym wspólnego.)
Stąd widział już płomyki ognisk obozowiska, które niedługo miały ruszyć w dalszą drogę. Tu też spotkała go jego „gwardia przyboczna” jak szumnie nazwali się jego najbliżsi i najsilniejsi poplecznicy. Był wśród nich także lekarz jego matki, który zobaczywszy bladość Alfreda odetchnął ciężko.
- Alfred – wyrwało mu się cicho. Młody król uśmiechnął się do niego.
- Nic mi nie jest. Po prostu potrzebuję snu – zapewnił starszego mężczyznę.
Aidan, którego jedyny talent magiczny obejmował przypadkowe zapalanie przedmiotów, w których otoczeniu się znajdował, szturchnął go w bok, nie przejmując się konwenansami.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – stwierdził lekko.
Nawet Alfred musiał się uśmiechnąć, słysząc tak koszmarny żart.

W obozowisku było cicho. Gdzieniegdzie tliły się ogniska, jednak większość ludzi poszła już spać. Również orszak (w pewnym sensie) Alfreda rozszedł się do swoich namiotów, gdy tylko odprowadzili go całego, zdrowego i białego aż pod jego namiot.
W pierwszej chwili Alfred chciał ich zatrzymać, czując nieprzyjemne dreszcze na samą myśl o spędzeniu tej nocy w samotności. Z drugiej jednak strony, jak odkrył ku własnemu zaskoczeniu, nie chciał ich towarzystwa. Nie chciał patrzeć im w twarz, czując się jak zdrajca. Jak oszukany król, który miał zmienić świat, a w rzeczywistości będzie takim samym władcą jak poprzednik.
Tylko nikt jeszcze o tym nie wie.
To głupota, pomyślał, ale nie uwierzył. Nie całym sercem i to wystarczyło, by pozwolił im wszystkim go zostawić.
Gdy rozeszli się Alfredowi zrobiło się chłodno, do tej pory noc wydawała mu się taka ciepła, zwłaszcza w porównaniu z przenikliwym zimnem podziemnych korytarzy. Teraz sam już nie miał pewności, co było faktem, a co jego wyobrażeniami.
Wiedział za to z całą pewnością, że dzisiejszej nocy nie zaśnie, rozpalił więc magią niewielkie ognisko przed swoim namiotem i przekształcił jeden z kamieni w niewygodny, twardy stołek, na którym przysiadł.
„Ciekawe, czy Arthur wiedział” zaświtało mu w głowie. Ta samotna myśl brzmiała idiotycznie, a jednak Alfred poczuł, że faktycznie rozważa tę możliwość. Czy wiedział i dlatego powiedział mu o tym jeziorze?
Chciał go spytać.
Wstał.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyNie 15 Sty - 11:33:38

Pilnował się do momentu, w którym miał już pewność, że wokół nie ma nikogo zdolnego, by zobaczyć go w tym stanie. Drzewa królewskiego lasu czuły i słyszały, ale wątpił, chciały komukolwiek przekazać, że jakiś niedorobiony człowiek utkany w większości z magii i cudzych życzeń upada niemal bezwładnie na ziemię przy brzegu jeziora, bez siły, bez oddechu w płucach.
Potem nie obchodziło go, że leży z policzkiem wbitym w trawę, błoto brudzi mu przetykane drogocennymi kamieniami szaty, że jego ciało moknie, marznie, sztywnieje i z każdą chwilą staje się coraz lżejsze. Nie był w stanie oddychać, czuł, że powietrze przechodzi przez klatkę piersiową, jakby nagle został dokładnie podziurawiony miliardami igieł.
Arthur parsknął bezgłośnie. Irracjonalna potrzeba, by posiadać potrzeby fizjologiczne, wydawała mu się w tym momencie absurdalnie zabawne. Po co oddychanie czemuś, co nigdy nie żyło?
Coś jednak go bolało. Gdzieś w głębi tego, co miał zamiast duszy, kłębiło się uczucie tak obrzydliwie bolesne i przewrotne, że, zamiast chęci krzyknięcia, budziło w nim pragnienie, by zacząć się śmiać. Z samego siebie, ze swoich błędów, z żałosnej nie-egzystencji, z tego, czym nieraz wydawało mu się, że może być, a nawet, o zgrozo, że j e s t. A nie był ani człowiekiem, ani istotą zdolną zdziałać cokolwiek dobrego. Nie miał w sobie prawdziwej życzliwości, niczego poza bezdennym głodem i okrucieństwem. A na dodatek był słaby. Zbyt słaby, by zabić Alfreda, zbyt słaby, by osiągnąć swoje cele. Wystarczająco dobry, by niszczyć przypadkowe ludzkie życia z konieczności albo z fanaberii i okazjonalnie się za to nienawidzić.
W tym momencie wolałby, by królewski las pochłonął go i zabrał tam, gdzie nie sięgały najgłębsze korzenie. Ziemia była jednak zimna i martwa, czarne kłosy trawy kłuły, ale nie wypełniała ich przy tym magia. Arthur miał wrażenie, że wszystko, co mogło, odsunęło się teraz od niego z obrzydzeniem. Nawet jego własne ciało. Nie mógł nim poruszać, pewnie dlatego, że wahało się pomiędzy istnieniem a niebytem. Po prostu leżał, wsłuchując się w absolutną ciszę.
Popełnił błąd zbliżając się do tego przeklętego jeziora. Każda minuta spędzona tak blisko przejścia wysysała życie, próbowała przeciągnąć je na swoją stronę i pochłonąć. Tylko najsilniejsi, najbardziej zdeterminowani ludzie mogli wejść i odejść bez konsekwencji. Tymczasem on zapomniał, że nie jest nawet żywy. Jeśli miałby się porównać do statku, to tylko pojedyncza drzazga była w nim czymś ludzkim.
Co sobie wyobrażał?
Głosy nienawidzących go umarłych wciąż szemrały mu w uszach, wrzynając się do czaszki, mieszając się z czymś dużo gorszym. Magia jeziora przerastała wszystko, czym obecnie był. Niemal rozerwała go na strzępy. I może tak by było lepiej. Powinien był tam zostać. Powinien na to pozwolić. Gdyby był choć trochę ludzki, dałby się zabrać i uratowałby cholerny świat przed narzuceniem mu sztucznego biegu. Zabiłby potwora.
Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim nagle jego ciało odetchnęło. Powietrze było ostre, lodowate i kłujące, ale dzięki niemu zdał sobie sprawę, że ciągle jednak... jest. Poruszył się. Członki miał lodowate, zesztywniałe i ciężkie jakby nagle zamknięto go w marmurowej rzeźbie. Dobrze. Ból był dobrym znakiem, wszystko powoli wracało do normy. Nawet jego myśli zaczęły płynąć szybciej. Nie można było się nad sobą użalać.
W pewnym momencie Arthur przewrócił się na plecy i otworzył oczy. Wysoko nad nim gałęzie przedwiecznych drzew odcinały się na tle mglistej ciemności, która wcale nie przypominała nieba. Wyglądało to raczej tak, jakby z próżni wyłaniała się po niego para olbrzymich dłoni o zgrubiałych, koszmarnie powykręcanych starością palcach.
Z jego ust uleciała stróżka pary. Arthur uśmiechnął się do siebie pobladłymi wargami. Gdyby tak znowu pozwolić myślom na samowolę, pewnie zaczęłyby podejrzewać, czy przypadkiem już nie jest martwy. Mimo, że doskonale wiedział i czuł, że gdzieś daleko stąd istnieje normalny świat z normalnymi ludźmi, to łatwo było poddać się wyobrażeniu, że tak naprawdę jest jedyny.
Znów zamknął oczy. Nawet potwory potrzebowały odpoczynku, jeśli tylko posiadały ciała.

***

Arthur poczuł światło. Nie z nieba, ani od ognia, nie na swojej skórze. Światło dochodziło spod ziemi i rozchodziło się we wszystkie strony lasu, rozgrzewając i rozbudzając martwą krainę. Nagle trawa zaczęła kołysać się na nieistniejącym wietrze, a drzewa poruszały się, powoli, po swojemu, wśród skrzypnięć, szumów i szeptów. Królewska magia wróciła do królewskiego lasu. Znów tutaj była, tylko, że w innym ciele i szukała czegoś konkretnego, czegoś, co leżało jednym z jezior, czegoś... tego, tutaj. Mnie, uściślił Arthur i w pierwszym odruchu zamierzał oderwać swoją magią od magii lasu, uznając, że zbyt się pomieszały i motają mu w głowie. Ale później nagle uderzyło go zrozumienie. Wokół nie było już tylko martwoty. Teraz ziemię wypełniało życie, co było... niezwykłe. Pierwszy powiew ciepła od momentu, w którym samotnie wkroczył do tuneli pod górą. Zupełnie jak wtedy, gdy w Astrze Alfred przypadkiem dotknął go swoim istnieniem.
Och, cholerny Alfred. Czego on chce?
Pustkę w Arthurze momentalnie wypełniło kilka uczuć naraz. Minęło tak niewiele czasu od poprzedniego dnia, gdy wszystko było normalnie, a mimo to czuł się, jakby już od wieków nie towarzyszyło mu coś tak prostego jak irytacja. Skrzywił się, nie mając pojęcia, czy zacząć się śmiać, czy... nie, do diabłów, naprawdę. Czego Alfred znowu od niego chce? Nie mógłby choćby przez połowę nocy nie próbować wtrącać nosa w nieswoje sprawy i pozwolić mu umierać w spokoju?
Arthur czuł, że się zbliża. Cały las zaczął tętnić jego życiem, wspaniałą, magiczną, królewską obecnością. To było jak nadejście słońca po trwającej wieki długiej nocy. Cholernie denerwujące, ale jednocześnie niemal zabawne w ten sam sposób, w jaki zabawne jest łaskotanie piórem unieruchomionej stopy. Na dodatek Alfred rozwijał swoją magię, by odnaleźć go jak... jakiegoś zagubionego pupilka. Co za doprowadzający do szału bezczelny dzieciuch.
Dzieciuch, z którym spotkali się, gdy obaj byli mali. I od tamtego dnia Alfred nigdy nie przestał go gonić. Pojawiał się wszędzie, natarczywie i przez cały czas. Nie odpuszczał. Arthur zastanowił się, czy ktokolwiek inny w jego życiu czułby potrzebę i byłby na tyle odważny, by przyjść go odnaleźć.
Alfred już mnie znalazł, pomyślał. Magia mu powiedziała, zbliżał się, korzystając z wytyczonej przez nią ścieżki. Arthur stwierdził, że nie chce i nie zamierza wyciągać z tego żadnych wniosków.
Trzeba było się zebrać. Gówniarz nie może go zastać rozłożonego na trawie i bezsilnego. Jego słowik robił swoje, by utrzymać pewne tajemnice, ale to byłoby już, zbyt cholera, ostentacyjne. Zwłaszcza, że Arthur nigdy nie rozstawał się z tą figurką. Gdyby Alfredowi przyszło na myśl zabrać mu ją teraz z kieszeni i rozbić, to mógłby nie mieć siły, by go przed tym powstrzymać
To byłby rekordowo kiepski początek dnia.


***

Zanim Alfred go znalazł, Arthurowi udało się oprzeć o najbardziej wysunięte w kierunku jeziora drzewo. Ubłocony, ale wciąż niesamowicie piękny szkarłatny płaszcz opadał na jego boki jak płatki z przekwitającej róży. Arthur był bledszy niż kiedykolwiek, wyraźnie zmęczony, ale mimo to zdawał się być pogrążony w myślach. Nie zamierzał ukrywać, że jest z nim w tym momencie źle. Alfred i tak dowiedziałby się, że obaj odwiedzili tej nocy to samo miejsce. Wszystko, co musiał osiągnąć... to nie pokazywać po sobie, co naprawdę zrobiło z nim jezioro. Zminimalizować straty, to wszystko.
Na więcej nie miał nawet siły ani ochoty.
— Nigdy nie zamierzasz nauczyć się, by nie naruszać cudzej prywatności – stwierdził, nie odwracając się w kierunku Alfreda. Widział cień jego sylwetki w odbiciu jeziora, czuł jego moc wszędzie wokół. Nie po raz pierwszy czuł, że królewska magia jest olbrzymia, potężna i wspaniała, ale dopiero w tym lesie pojmował, że przy niej jest jak mały świetlik próbujący poradzić sobie w absolutnej ciemności.
Być może opuścili Astrę, ale nie tylko ona tętniła magią Pików. Całe królestwo należało do Alfreda. Niech go szlag, stwierdził Arthur, zbyt zrezygnowany, by zareagować na palącą go zazdrość.

Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPon 16 Sty - 7:01:30

Alfred w bladej łunie podsycanych magią ognisk, dostrzegł plecy Arthura, rysujące się na tle agatowego jeziora, które lśniło czernią, odcinającą się nawet na tle półmroku jak wielka, atramentowa plama. Alfred przypatrywał się temu przez chwilę, jakby niepewny co zrobić. Czy przełamać tą stateczność Arthura. Jego silną, wyprostowaną sylwetkę. Nie odezwał się od razu, co nie było do niego podobne. Nadal jednak wisiało nad nim widmo twarzy, którą dostrzegł w jeziorze śmierci, a która była tak do niego podobna… Przeszedł go dreszcz. Nie chciał o tym myśleć, ale z drugiej strony nie potrafił przestać o tym myśleć. I to było w tym wszystkim najgorsze. Zamrugał. Wyczarował z dłoni mały płomień o ciepłym, złocistym blasku, który oświetlił mu twarz i zamaskował jej bladość. Dopiero w jego drżącym świetle dostrzegł plamy błota, które zastygły skorupą na szkarłatnym płaszczu. Drgnął, gdy dotarło do niego, co to może oznaczać. Przyjrzał się badawczo Arthurowi. Chciał się odezwać, ale o dziwo Kirkland uprzedził go, jak rzadko w ich dyskusjach.
- Cóż mogę powiedzieć… - zaczął, widząc, jak Arthur obraca się w jego stronę. Pozwolił sobie na uśmiech, może trochę wyblakły, ale jak zawsze wszędobylski. Tylko kąciki ust zadrżały nieznacznie.
Zastanowiło go to, co widział. Brud, który oblazł czerwień. Co takiego Arthur zobaczył? Alfred nie umiał znaleźć teraz innej odpowiedzi, dlaczego Arthur jest brudny i dlaczego nic z tym nie robi. Może przez to, że sam nadal znajdował się pod wrażeniem – bo raczej nie mogło być mowy o czarze w tym wypadku – jeziora.
- Nawet ktoś tak wspaniały jak ja ma drobne wady – dodał, pozwalając sobie na żart tak koszmarny, że gdzieś wewnątrz jeziora ktoś na pewno przewrócił się z oburzenia.
(Alfred miał szczerą nadzieję, że był to jego ojciec.)
- Dzięki temu ludzie mogą się ze mną utożsamiać. Czy coś. Z tobą mogą się utożsamiać, jak jednak ich do siebie nie przekonam. – Alfred spróbował uśmiechnąć się szerzej, co było trudnym zadaniem, gdy nad jego głową nadal wisiał cień ostatnich zdarzeń i ciężar wykręcających żołądek słów.
- Gilbert też ci powiedział, żebyś mnie kopnął?
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPon 16 Sty - 11:04:23


— Najlepiej nic nie mów – poradził ze znużeniem Arthur, korzystając z krótkiej pauzy, którą zrobił Alfred. Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, oddech miał ciężki, a myśli rozbite. Bez siły, by się ruszać, nie mówiąc o znoszeniu Alfreda z odpowiednim honorem, Arthur wiedział, że najlepsze, co da się osiągnąć, to usadowienie się pod drzewem, oparcie się o nie i udawanie, że w takiej pozycji, na lodowatej, nagiej ziemi, tuż nad tchnącym zimnem jeziorem, skończył w całości z własnej woli.
Alfred, oczywiście, mówił dalej.
Próbuje być sobą, pomyślał bezwiednie Arthur, ale na tyle, na ile zdążył poznać Alfreda, niezbyt mu to wychodziło. Żartobliwe uwagi stanowiły parodię normalnych żartobliwych uwag, w ostentacyjnej wesołości brakowało iskry. Alfred go szukał, ale sam nie był gotowy na ich zwyczajowe starcia, kłótnie i udowadnianie, który z nich jest lepszy. Arthur odetchnął i wyprostował się nieco. Sam ruch pozostałby niezauważalny, gdyby czerwony płaszcz nie zaszeleścił, a rubiny nie zalśniły własnym blaskiem.
Arthur nie zareagował na marną próbę żartu. Milczał, skupiony na czymś innym..
Odbicie Alfreda w jeziorze było białe i niewyraźne, ale gdzieś głęboko pod tą ciemnością, Arthur czuł wypełniające ziemię światło królewskiej magii. Ta moc była tak potężna, przejmująca i olbrzymia, że zdawała się przerastać nawet wyblakłego po spotkaniu ze śmiercią Alfreda. Ciekawe, czy w ogóle wiedział, że go wypełnia; czy czuł, jaka potęga spoczywała w jego rękach. Nawet jeśli tak, to zdawał się nie traktować tego z właściwym szacunkiem. Nadal mówił bzdury. Nieistotne, nieważne, głupie pierdoły.
— Czego chcesz, Alfred? – Tym razem Arthur nie tyle wpadł mu w słowo, co jednym, spokojnym pytaniem przerwał cały tok rozmowy. Zimna pustka w jego głowie skutecznie odbierała mu chęć na owijanie w bawełnę i udawanie, że nie ma pytań, wie już wszystko i nie potrzebuje żadnych odpowiedzi.
Przymknął na krótką chwilę powieki, przypominając sobie głosy umarłych, ich oskarżenia... Było ich tam tak wielu, że Gilbert, jeśli w ogóle się wśród nich pojawił, nie przekrzyczał wszystkich. Kiedy Arthur znów otworzył oczy, wydawały się bardziej szare, niż kiedykolwiek.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPon 16 Sty - 15:13:31

Alfred oczywiście nie przejął się pierwszym stwierdzeniem Arthura. Arthur często kazał mu się nie odzywać, milczeć. To było coś znajomego, więc nie wziął tego do siebie. Z drugiej strony… Może nie do końca o to chodziło? Alfred czuł, że musi mówić. Plótł, co mu ślina na język przynosiła, byle tylko jakiś głos przerywał ciszę, która wisiała nad nimi ciężkim odorem śmierci, jaki przylgnął do nich po wizycie nad jeziorem.
Alfred odetchnął. Urwał dopiero wtedy, gdy Arthur przerwał mu po raz drugi. Ostrzej. Mniej przyjemnie. Inaczej niż zwykle. Alfred zamrugał zaskoczony i spojrzał na Arthura z cieniem skonfundowania. Otworzył i zamknął usta. Umilkł. Światło zatańczyło pomiędzy jego palcami, rozjaśniając złocistą łuną jego skórę.
(Przygasło nieznacznie.)
- Co? – wyrwało mu się mało inteligentnie stwierdzenie. Poruszył się w miejscu, niepewny co ze sobą zrobić.
Rozejrzał się.
Czerń jeziora odbijała ich blade sylwetki, uchwycone w bezruchu, stojące naprzeciwko siebie. Obaj byli bladzi. Arthur brudny, ze szkarłatem mieszającym się z brunatnymi odcienia wilgotnej ziemi. Alfred wymięty, w nieporządku. Z chaosem we włosach, w których plątały się zgubione po drodze przez umierające drzewa liście.
- Porozmawiać – zaczął spokojnie Alfred. Nie ostrożnie, to nie było w jego stylu. Raczej idąc przed siebie, na przód, z nadzieją, że jakoś to będzie. – Porozmawiać, nie? Nie zawsze muszę czegoś chcieć, Arthur.
Oparł się o drzewo.
- To nie było przyjemne miejsce, ale nie ma co o tym myśleć.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPon 16 Sty - 15:34:03

— Porozmawiać. O czym? – drążył monotonnie Arthur. Bo po prostu nie miał głowy do pogadanek o niczym z Alfredem, który był źródłem większości jego życiowych niepowodzeń, irytacji i problemów. Nie dzisiaj, nie teraz, nie w tym miejscu. Po prostu nie. Nie byli przyjaciółmi, więc w zachowaniu Alfreda coś musiało się kryć.
Niech lepiej się przyzna, albo pójdzie do diabła.
— Oczywiście, że czegoś chcesz. Odnalezienie mnie tutaj wiązało się z determinacją.
Arthur westchnął. Przesunął spojrzeniem po jednym z dziesiątek czarnych jezior, nieruchomych, lodowatych, mogących skrywać w sobie właściwości i tajemnice, o których wiedzieliby tylko kapłani. Niech cholera weźmie nieruchomość tego miejsca, pomyślał i sprawił, że taflę nagle przecięła linia, jakby niewidzialny nóż rozdwoił jezioro na dwie równe części. Niczego poza tym Arthur nie zrobił, choć chyba zamierzał, tak, zdecydowanie, przez sekundę miał zamiar przejąć absolutną kontrolę nad tym kawałkiem lasu, udowodnić naturze, magii i sobie, że jest absolutnie zdolny do posiadania czegoś. Zamiast tego jednak Alfred rzucił kolejną ze swoich głupich uwag, tych bardzo nie na miejscu, umniejszających wagę sytuacji, niezwykle absurdalnych w swojej prostocie.
"To nie było przyjemne miejsce, ale nie ma co o tym myśleć".
Arthur uśmiechnął się mimowolnie.
— Jesteś najsamotniejszą osobą, jaką w życiu spotkałem – stwierdził z dziwnym rozbawieniem zmęczonego, zniszczonego człowieka, które kompletnie do niego nie pasowało. Arthur nigdy się nie poddawał, niczemu i nikomu, a teraz brzmiał niemal tak, jakby był o krok przyznania się do porażki.
Żadna osoba nie szukałaby jego tylko po to, by spróbować wymienić się tak zwyczajnymi uwagami. Alfred był wręcz niesamowity w tym, że przyszedł, właściwie bez wyraźnego powodu, właśnie tutaj i do niego. Nie zamierzał nawet szydzić z tego, co widział.
Arthur musiał przed sobą przyznać, że zupełnie go nie rozumie.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPon 16 Sty - 22:53:10

Alfred nie rozumiał. Kompletnie. Do tej pory Arthur się tak nie zachowywał. Jasne, nie przepadał za nim co trochę zakłuwało Arthura, ale nigdy nie było to coś wielkiego. Albo inaczej, bo Alfred nie bagatelizował (wbrew pozorom) chęci mordu Arthura. Ale nigdy im to nie przeszkadzało. Rozmawiali. Kłócili się. Znowu rozmawiali. Razem oglądali budzącą się z zapomnienia bitwę.
A teraz? Taka przepaść bez powodu? Alfred odkrył, że jest zagubiony i nie rozumie. Postanowił więc być sobą z determinacją kogoś, kto w wieku pięciu lat uznał, że spotkał miłość swojego życia i mimo upływu czasu nie zmienił zdania.
- Wszyscy śpią albo udają że śpią. Większość z nich nie zrozumie, a z tego co widzę i ty, i ja mieliśmy dzisiaj... Przejścia. - Alfred rozłożył ręce. - Co w tym dziwnego? - Spojrzał intensywnie na Arthura.
Zrobił krok w stronę Arthura. Zatrzymał się jednak, gdy dostrzegł rozdzielające się jezioro. Przyjrzał mu się w ciszy. Płomień zatańczył wokół jego palców jak złośliwy chochlik. Alfred zawahał się, a potem uśmiechnął się lekko i rzucił i iskrę podobnego światła pomiędzy dwie połówki wody. Blask rozjaśnił niemrawo czerń.
- Samotny? - Alfred jeszcze mniej zrozumiał Arthura, uznał więc, że nie zostało mi nic innego jak rzucić się w wir tego wszystkiego.
Roześmiał się.
- Może. I może nie. Mam ludzi dookoła siebie, ale nie zawsze mi wystarczają. Nie rozumieją wszystkiego. A z tobą ciekawie o tym porozmawiać. Więc co teraz? Czujesz tak samo, prawda? Dla ciebie świat pełen jest ślepych kociąt.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyPon 16 Sty - 22:53:32

"Przejścia". Tym razem Arthur poruszył się wyraźniej, parskając pod nosem w taki sposób, że równocześnie mógł to być odgłos szyderstwa jak i zaczątek śmiechu. W jakiś sposób banalność, prostota i to idiotyczne ujmowanie spraw w wykonaniu Alfreda... rozbawiało. Arthur lubił w nim tę cechę. Jedną z niewielu.
Stanowczo zbyt wielu ludzi na tym świecie było zbyt poważnych w kwestii swoich marnych żyć.
— Nie ma w tym nic, co nie byłoby dziwne – mruknął tonem sugerującym, że nie wymaga odpowiedzi. Zresztą mógł przecież mówić o wszystkim, o miejscu, w jakim się spotykali, o okolicznościach, o ich rozmowie i relacjach, które zdawały się omijać wszystkie rozsądne ludzkie zasady, zaczynając od klas społecznych, na niepisanych regułach kończąc. Mógł mówić po prostu o wszystkim, co doprowadziło ich do tego momentu. Mógł mówić o całym cholernym życiu.
Alfred nie miał szans zrozumieć w pełni tego stwierdzenia.
W magicznie rozciętej wodzie nagle zatańczyły ogniki. Zrobiło się jaśniej, może nawet minimalnie cieplej. W rubinach na płaszczu Arthur odbiły się ogniki. Alfred jak zwykle musiał emanować życiem na wszystkie strony. I zawsze się śmiał. Zawsze, z rzeczy poważnych, śmiertelnie poważnych i z tych głupich, ten przeklęty idiota.
I powtarzał tę starą śpiewkę o rozumieniu się.
— Świat jest pełny interesujących ludzi, którzy są szczęśliwi żyjąc tak, jak żyją. – Arthur przymknął oczy i uśmiechnął się, stwierdzając, że nigdy nie uwierzy w tak wielką banalność motywów Alfreda. Nie mogło mu chodzić tylko o to, że chciał porozmawiać z kimś, kto, jak sobie wyobrażał, będzie potrafił go zrozumieć.
— Więc dobrze – odetchnął nagle. Mówienie nie sprawiało mu dziś przyjemności, więc nie zamierzał się kłócić. – Opowiedz mi o tym, jak z twojej perspektywy wyglądało nasze pierwsze spotkanie.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyWto 17 Sty - 5:30:09

Alfred wzruszył wymownie ramionami. Nie poświęcał życiu tak wiele uwagi i myśli, wydarzenia przepływały mu przez palce i tylko wybiórczo chwytał te, które go interesowały. Nie zawsze musiały być przyjemne, ale zawsze coś znaczyły. Jak każde spotkanie z Arthurem. Je łapał garściami. Ale poza nimi były też inne… Drobne sprawy, wydarzenia, szkopuły. Przełomowe chwile. Alfred wiedział, że nie zapomni tego jeziora, ale teraz pozwolił temu odpłynąć. Nadal było mu zimno i płomyk magii nic nie zdołał z tym zrobić, ale Alfred powoli zaczął godzić się – powierzchownie – z tym co zobaczył. W głębi duszy powoli narastał wielki, tłusty robak, żerujący na niepewności Alfreda co do jego „specjalności”.
- Oczywiście, że jest. I pełen takich, którzy nigdy nie będą zadowoleni. Jesteś w nim też ty, od zawsze zdeterminowany w dążeniu do jednego celu i ja, kompletne przeciwieństwo – nigdy nie widzę przed sobą celu. Zdobycie władzy było jednym z nielicznych, jakie postawiłem sobie w życiu, ale teraz, gdy już ją mam… - Alfred urwał i po raz drugi wzruszył ramionami, jakby to mówiło wszystko samo przez się.
I może tak właśnie było. Alfred był uosobieniem chaosu, nie chciał planować, nie chciał wiązać się ambitnymi rozważaniami o przyszłości. Skuł swoje dłonie władzą, ale nawet teraz szukał bocznych dróg wyjścia. Byle zawsze czuć, że ma się nad tym wszystkim kontrolę.
(A nie, że jest się cieniem, który naiwnie podąża w ślady ojca.)
- Ciekawe pytanie – przyznał Alfred, zawahał się. Co właściwie powinien powiedzieć? Przyznać się? Alfred nawet o tym nie myślał, ale nie myślał też nad odpowiedzią. To, co powiedział, nie miało w sobie ani grama wyważonych, delikatnych słów.
- Już wtedy czułem, że może wszystko i że nie mam celu. Sięgnę po to co zechcę… Kiedy zobaczyłem ciebie, pomyślałem, że jesteś moim przeciwieństwem, ale z drugiej strony obaj widzimy więcej niż ludzie. Obaj widzimy co możemy zrobić. Obaj widzimy możliwości, ale każdy z nas wybrał inną drogę i jest innym życiem. – Alfred uśmiechnął się zachęcająco. – Pomyślałem, że to ciekawe. Chciałem cię poznać. W trakcie turnieju upewniłem się, że jesteś, hm, inny. Nie będę ci schlebiać czarująco, bo jesteś koszmarny w odbieraniu takich rzeczy. – Alfred roześmiał się lekko.
Jeśli była w tym jakaś niepewność, starannie ją zamaskował.
- Widać było, że od początku do końca wiesz do czego dążysz, ja nigdy tego nie znałem. Tego uczucia. Ciekawi mnie.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyWto 17 Sty - 14:16:06


Arthur pożałował, że Alfred nie zaczął o tym mówić w jakimś innym momencie, gdy w skroniach nie pulsował mu ból, powieki nie ciążyły, a myśli nie rozbiegały się jak stado owiec. Że też największa gadatliwość przytrafiała mu się wtedy, gdy Arthur miał najmniej siły, by wyciągać z niej wnioski, czytać między wierszami i domyślać się reszty.
Choć jednocześnie Arthur wcale nie chciał się domyślać. Wiedział już, co zrobi. Im mniej znał Alfreda, tym lepiej.
— Było warto? – zapytał po prostu. Po wszystkich trupach, które Alfred zobaczył w odbiciu jeziora, być może będzie potrafił w miarę dojrzale na to odpowiedzieć. Ale Arthura nie obchodziło tak naprawdę, czy Alfred żałuje, czy jest z siebie zadowolony. Zrobił coś niesamowicie złego, głupiego, wielkiego i niesamowitego. To był fakt dokonany.
Arthur zaś oparł głowę o drzewo i odetchnął stężałym powietrzem. Czuł, że żyje, ale jeszcze nigdy nie było mu z tego powodu tak nieswojo. Alfred jednak mówił i co jakiś czas zbliżał się jakby o kół kroku, o oddech. I po chwili stał już wystarczająco blisko, by jego sylwetka odbijała się w tafli jak w lustrze. Biały płaszcz, błękitne oczy i uśmiech. Swój zdrowy odcień skóry zdawał się stracić już bezpowrotnie.
Gdy Arthur go słuchał, czuł coraz większą potrzebę, żeby się uśmiechnąć. I w końcu wąski uśmiech sam wszedł mu na usta na myśl o małym, pięcioletnim szkrabie, który doświadczył tak wielkich i istotnych uczuć. I nigdy z nich nie zrezygnował.
— To wiele wyjaśnia – powiedział cicho Arthur. Właściwie nie wyjaśniało, bo Arthur miał mniejsze pojęcie, niż kiedykolwiek, co właściwie oznacza, być Alfredem. Jakie to musiało być uczucie, samemu decydować się na swój cel? Niech do szlag. Naprawdę był aż sobą.
Mimo to Arthur nie patrzył w jego kierunku.
— Po prostu urodziłeś się z takim upierdliwym charakterem – powiedział nagle, w ramach wyjątku rezygnując z arystokratycznej mowy i stwierdzając to prosto z mostu. Po tym odetchnął.
— Powinieneś się cieszyć, że nie znasz takiego uczucia. Teraz ono cię zniszczy.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyWto 17 Sty - 16:42:39

Alfred spojrzał przydługo na Arthura, rozważając – wbrew pozorom – zadane mu pytanie. Normalnie nie zastanawiał się nad takimi sprawami. Nie patrzył za siebie. Był zbyt oddzielony od takich spraw. W życie wskakiwał jak w basen. Przepływał kolejne długości, ignorując to, co dzieje się obok. Jakby oddzielała go niewidzialna bariera od uczuć i myśli najbliższych mu osób. To nie była prawda, ale po prostu Alfred nigdy nie nawiązał faktycznej więzi z kimś poza matką. I może Gilbertem. Resztę lubił. To dobre słowo. Była, miał ich świadomość. Ale co poza tym?
Tylko Arthur, obecnie, przypominał mu, że jest połączony z tym światem. Więc czy żałował czegoś?
- Sądzę, że było – odpowiedział zgodnie z prawdę, nie wdając się w szczegóły. Czy żałuje tych co umarli? Jeśli zrobi to, co zamierzał, nie będą mieli mu za złe.
Ale co jeśli stanie się znowu takim samym władcą jak ojciec? Jego cieniem…? Alfred drgnął nieznacznie, ale nie wyraził swoich obaw na głos. Wstydził się ich i próbował udawać, że nie istnieją.
Tak było łatwiej.
- Prawda? – Alfred wyszczerzył się bezczelnie. – Wiedziałem, że zrozumiesz.
Przyglądał się Arthurowi z lśniącymi oczyma. Dostrzegł jego słabość, ale nie adresował jej bezpośrednio, domyślając się, że Arthurowi może to nie odpowiadać. A może...? Sam nie był pewien. Czy powinien odstąpić? Dać mu wytchnąć? Pewnie tak, ale z drugiej strony Alfred nieco egoistycznie i dziecinnie nie chciał tego zrobić. Nie chciał znowu zostać sam.
(Nie dlatego, ze był samotny. Bardziej czuł się po prostu niezrozumiały.)
- Och, to też można tak ująć. – Roześmiał się. – Jestem Alfredem. Po prostu. Jedynym w swoim rodzaju. – Udał, że strzepuje niewidzialny pył z białego jak mleko płąszcza.
Uśmiechnął się szeroko, promiennie i z większym przekonaniem niż jeszcze chwilę temu.
Tylko po to, by w następnej chwili Arthur znowu go skonfundował. Drań, choć Alfred nie był pewien, czemu tym razem. Zamrugał i przekrzywił głowę.
- Hę? – spytał elokwentnie. – Czemu mnie zniszczy? To brzmi jak zagadka, albo przepowiednia. Chociaż teraz niezbyt wyglądasz na wieszcza. Musimy odpocząć.
Powrót do góry Go down
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptyWto 17 Sty - 19:51:10


Ramiona Arthura drgnęły, tak jakby zamierzał albo nimi wzruszyć albo się roześmiać. Widocznie brakowało mu jednak energii na wszystko, włącznie z ogniskowaniem spojrzenia na konkretnych punktach. Czasem przesuwał wzrokiem po tafli wody, innymi razy patrzył się na stworzone przez Alfreda ogniki. Generalnie nie obracał głową bardziej niż to konieczne, co po raz kolejny upodobniło go do posągu. Tym razem nie był to jednak posąg ludzkiej siły, młodości i potęgi, nie przedstawiał żadnego bóstwa ani potężnego bohatera. Ułożone w tej formie postacie rzeźbiono ku pamięci martwych: spokojne, rozluźnione pozy odpoczywających ludzi.
— Skoro tak uważasz, to znaczy, że muszę bardziej się postarać – stwierdził z cieniem bliżej nieokreślonego humoru. Czasem Arthur po prostu żartował, ale robił to na tyle rzadko, a ludzie przeważnie znali go bardzo powierzchownie, że nikt nie potrafił z całą jasnością stwierdzić, gdy całkowitą powagą zastępował żart. W jego pozbawionych oczach blasku też nie było widać niczego.
— Jasne pragnienie połączone z faktycznym dążeniem do celu niszczy wszystkich ludzi – odparł spokojnie Arthur. – W ten czy inny sposób, o tym czy o innym czasie. Jeśli nie zniszczą cię wrogowie, to zniszczysz sam siebie. A jeśli nawet to ci się nie uda, to w końcu dopadnie cię moment, w którym w pełni osiągniesz swój cel.
Uśmiechnął się na myśl o tym. Obserwował świat od dawna i zauważał, że najbezpieczniejsi zawsze są najgorsi ludzie. Ci, którzy do czegokolwiek dążyli, cierpieli, a ci, którzy dążyli do największych możliwych zaszczytów, chcieli zmienić świat, zapisać swoje imię w historii – ci zawsze kończyli zniszczeni. Marzenia były drogie.
Wystarczyło, że Arthur pomyślał o swoim dziadku i o cenie, jaką zapłacił za stworzenie go.
— Każde życzenie ma swoją cenę – powiedział z rozbawieniem. Wiedział, że gdyby nie magiczny słowik, Alfred zrozumiałby to doskonale, razem z jego największą, najgorszą tajemnicą.
Ale nic nie mogło się wydarzyć.
Parsknął bezgłośnie.
— Odpocząć? Od czego, skoro nawet jeszcze nie zacząłeś?
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Arthur
Śnieżynka
Arthur


Liczba postów : 2745
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySro 18 Sty - 0:38:41


Właściwie rozmowa z Alfredem nie była aż tak ciężka. Wystarczyło zadać mu pytanie i słuchać, jak z radością skupia się na sobie. Podczas wszystkich tych rozmów, które jakimś cudem odbywali, Arthur nie przypominał sobie, by choć raz okoliczności zmusiły go do powiedzenia o sobie czegoś więcej. Alfred za to mówił cały czas – fakt, często zachęcany, ale właśnie dlatego to było podwójnie niemądre.
Zupełnie nie przypominał w tym ojca.
("Zawiodłeś mnie. Wydawało mi się, że możesz być królową, ale nie potrafiłeś być nawet zdrajcą".)
Tafla jeziora zadrżała od magii Arthura.
— Nie jesteś tak wyjątkowy, jak ci się wydaje, Alfred – mruknął. – Wszystko zaczyna się od życzenia. Ale nie musisz tego słuchać, nie proszę cię, żebyś rozumiał.
Arthur poruszył się niemrawo, by się wyprostować. Nie spodobała mu się sugestia na temat słabości i na pewno nie zamierzał mdleć. Wystarczył mu jedynie moment na odpoczynek, regenerację i uspokojenie się. O wschodzie słońca będzie już sobą i nikt nigdy nie dowie się, że tej nocy prawie przestał istnieć.
Mimowolnie przesunął dłoń pod płaszcz. Czuł się, jakby na wysokości piersi wciąż miał dziurę. Skrzywił się leciutko. Alfred wyszedł spod góry lekko skołowany, a on – niemal zabity. Alfred miał wszystko, czego chciał od życia, a on nie mógł w ogóle chcieć czegokolwiek. Nie należał do samego siebie. Jego zmarli nie umierali dlatego, że stali mu na drodze, nie nienawidzili go tak bardzo.
Arthur nie wierzył w sprawiedliwość, więc nie zamierzał nigdy jęczeć z powodu tego, że Alfred był wszystkim, czym on nigdy nie będzie. Mimo to czasem czuł ból. Teraz najpewniej dlatego, że był słaby.
— Nie obchodzi mnie to. Jeśli już się wygadałeś, mógłbyś zejść mi z oczu.
Powrót do góry Go down
http://ardwi.deviantart.com/
Alfred
Dupek
Alfred


Liczba postów : 2784
Join date : 17/09/2013

Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 EmptySro 18 Sty - 5:46:40

Alfred nie uważał, że zdradza o sobie za dużo. Zauważył za to, że choć już dawno wyłożył się przed Arthurem jak apetyczne udko na przystrojonym płatkami róż talerzu, ten nadal nie zwracał uwagi na główny punkt całych tych zabiegów. Choć Alfred dość ostentacyjnie puszył się i rozkładał metaforyczny ogon pawich piór, upatrzona przez niego samica (która zamordowałaby go za to stwierdzenie), zdawała się być wręcz straconym przypadkiem, jeśli chodzi o zrozumienie tak prostego przekazu. Alfred uważał to za niemalże urocze, na pewno zabawne, cholernie irytujące i w jakiś sposób frapujące. Dużo skonfundowanych, wykluczających się reakcji. Chaos. Czyli to, w czym Alfred odnajdywał się najlepiej.
Wyszczerzył się. Kątem oka dostrzegł ruch tafli, głównie przez światełka, które zadrżały w ich odbiciu. Jego uśmiech zmalał odrobinę.
- U mnie to chęć, pragnienie. Nie wypowiadam życzeń na ucho gwiazdy, nie szeptam do świętych stawów, nie nucę moich marzeń trzcinie w bezgwiezdną noc, nie rzucam kości w ogień. Ja po prostu spełniam to co chcę – stwierdził spokojnie i z przekonaniem co do własnej racji.
W takich chwilach zawsze promieniał jak skończony kretyn.
- Och. – Alfred drgnął. Był naprawdę blisko. Niemal czuł oddech Arthura, zwłaszcza, że nie było wiatru. Powietrze trwało w bezruchu wraz z nimi. Alfred nie od razu odpowiedział. Jego westchnięcie zawisło nad nami, gdy Alfred próbował to zrozumieć. Jeszcze przed chwilą widział cień uśmiechu na twarzy Arthura, wydawało mu się… Co właściwie mu się wydawało. Zmarszczył brwi. Normalnie nie przejąłby się tym, ale nawet on wyczuwał w tym coś… Nie umiał sam powiedzieć co. Znak? Ostrzeżenie? Miał wrażenie, że Arthur w ten nieprzyjemny sposób obnaża się przed nim bardziej niż zwykle, dlatego przyjrzał mu się badawczo.
- A to zmiana atmosfery – parsknął cicho.
Chyba poczuł się rozczarowany. Nie sądził, że aż tyle emocji wykrzesze z siebie po tym, co zdarzyło się nad jeziorem.
- Cokolwiek zdarzyło się nad jeziorem nie ma znaczenia – stwierdził po prostu. – Życie idzie do przodu dalej. Nadal możesz mnie zabić i osiągnąć to, co tak bardzo chcesz. – Szturchnął go w pierś, bez ostrzeżenia i skończenie bezczelnie. – Nie straciłeś przecież tej determinacji.
(Alfred jako personifikacja strzału kulą w płot.)
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty
PisanieTemat: Re: Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki   Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki - Page 16 Empty

Powrót do góry Go down
 
Ludzie, baśnie, idioci i głodowe chlebowe ludziki
Powrót do góry 
Strona 16 z 29Idź do strony : Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 22 ... 29  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Cardverso-ms-
Skocz do: